Rozdział 5 | Będziesz moją Różą

1 0 0
                                    


 Płakałam nieustannie przez następne pięć godzin.

- Co jest we mnie nie tak? Zostawił mnie. I co miało znaczyć to „Dla twojego bezpieczeństwa"? – dukałam przez łzy.

- Może znalazł inną i teraz nie chce, żebyś na to patrzyła? – mówiła młodsza siostra Jima.

- Weź się stuknij młotkiem w głowę. Will jest taki, że gdyby znalazł inną, to nie zmyślałby cudownych bajeczek, tylko jasno by powiedział, co jest na rzeczy. Może to brutalne, ale taka już jego natura – odezwała się Michelle.

- Nic z tego nie rozumiem i nie wiem czy chcę – wymamrotałam cicho, przytulona do Scarlett. Wszystkie dziewczyny smutne siedziały przy mnie. Jedynie Marika chodziła dookoła pokoju i wyglądała jak gdyby miała zaraz wybuchnąć ze złości niczym wulkan.

- Dziewczyny, to nie jest możliwe, żeby oni zerwali ze sobą tak bez przyczyny. Sama mówisz, że zachowywał się nerwowo, a to nawet mnie się wydaje dziwne. Twierdzi, że chce cię przed czymś chronić, tylko pojawia się pytanie przed czym. Zmieniło się coś od wczoraj? – zapytała Scarlett.

- Nie. Raczej nie. Chyba, że... myślisz, że może mu chodzić o tę całą aferę z Hampton i jej blond cieniem?

- Jeżeli teraz będzie bronił tej zołzy, to nie chciałabym być na jego miejscu. Zamorduję gnoja. Mogą mnie wyrzucić nawet ze szkoły, wsadzić do więzienia, ale nie dam cię skrzywdzić! – Marie emanowała wściekłością. - Oberwie mu się za wszystkie lata! Przelała się czara goryczy. Podobno blondynki są głupie. Oj, jeszcze zobaczy, co to znaczy rozwścieczyć Marikę Rachelę Davis - powiedziała jasnowłosa i trzasnęła drzwiami od swojej sypialni.

- Pilnujcie jej, żeby nie zrobiła niczego głupiego. Proszę - wyszeptałam w stronę Michelle i Jane. - Pójdę już do siebie.

Scarlett poszła razem ze mną. Leżałam wtulona w poduszkę, a ona pocieszała mnie, karmiąc mnie lodami aż do ciszy nocnej. Moje myśli nie pozwalały mi zasnąć. Dalej mi się to w głowie nie mieściło. Zamknęłam na chwilę oczy i trwałam w półśnie. Rano mieliśmy zajęcia przygotowujące do prawa latania. Wstałam niewyspana z łóżka i bez śniadania zeszłam na dół. Na drzwiach miałam przyklejoną karteczkę od Mariki:

"O 7: 30 na boisku. Będziemy całą grupą. Niestety Flots też idzie"

Oczywiście! Bo mam ochotę teraz oglądać Williama. Pomimo złości poszłam na boisko z moją miotłą, którą ciągnęłam za sobą po ziemi. Trener Dawson pozwolił nam przez chwilę ćwiczyć. I nagle stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Kątem oka spostrzegłam jak coś gwałtownie spada w dół. Marika razem z Jane znokautowały osobę z własnego wydziału. Flots leżał na ziemi i chyba stracił przytomność. Nauczycielowi włosy stanęły dęba. Dziewczyny przepraszały, z przerażeniem tłumaczyły, że nie miały pojęcia, jakim cudem Will spadł z tej miotły. Po kilku minutach odzyskał przytomność. Trener Dawson zaprowadził go do pielęgniarki. Kiedy nauczyciel zniknął z pola widzenia, dziewczyny zaczęły się śmiać i przybiły sobie piątkę.

- I co? Blondynki są głupie? Wreszcie! Po czterech długich latach dostał za swoje! Ale dałyśmy mu szkołę, co nie Jane?

- Jesteście normalne? Przecież jemu mogło się coś stać! – wykrzyknęłam.

- Tak, klapki w mózgu mu się poprzestawiają i nauczy się ciebie dobrze traktować – powiedziała Wright. Dziewczyny udawały, że nic się nie stało i usatysfakcjonowane z uśmiechem na ustach wróciły z powrotem do rozgrzewki.

Po porannych zajęciach w pierwszej kolejności poszłam do sali od alchemii. Nie rozumiałam, dlaczego, ale poprawiało mi to humor. W białym fartuchu, mieszałam miksturę, starając się nie myśleć o Willu. Nie mogłam powstrzymać słonych strug wody, które spływały mi po policzkach. Parę kropel wpadło przez przypadek do kotła. Nawet nie wiem, co robiłam. Dodawałam do siebie przypadkowe składniki. Nie zwróciłam uwagi, ile czasu tam siedziałam. Kiedy kroiłam korzeń pomalki, usłyszałam za sobą głos.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now