Rozdział 14 | Między nami Liverunami

1 0 0
                                    


Zaczynałam się przebudzać ze snu. Był koniec wakacji. Poczułam jak ktoś delikatnie potrząsa moim ramieniem, abym się obudziła. Była to damska, drobna ręka, lecz na pewno nie należała ona ani do mamy ani do Belli. Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam jak zwykle spokojną siedzącą obok mojego łóżka Hann, z kpiącą miną i ciemną szminką na ustach. Przetarłam ręką twarz i popatrzyłam na nią
zdziwiona.

- Co się stało? Która jest godzina?

- Wiem, że nie powinnam cię budzić o drugiej w nocy, ale ktoś bardzo chciałby się z tobą zobaczyć. Zabieram cię do Nowego Jorku.

- To już? - zapytałam ściszonym głosem. Zapewne nadszedł ten moment, aby powitać dziecko Liverunów. Mimi miała termin przewidziany na początek miesiąca, chociaż upierała się, że lepiej wie, kiedy poczęła własne dziecko i będzie je rodzić pod koniec sierpnia, bo lekarze się mylą. Na początku Hannę i Maxa to śmieszyło, ale od razu przestało ich to bawić, gdy minęły dwa tygodnie od terminu.

- Miranda urodziła dziecko kilka godzin temu i mówi, że bardzo chcę się z tobą teraz spotkać. Sama rozumiesz – tej kobiecie się po prostu nie odmawia – wyszeptała, wychodząc z pokoju.

Wstałam cicho z łóżka, znalazłam małe blaszane pudełko i zeszłam na dół. Nigdzie nie mogłam znaleźć Hanny. W salonie zauważyłam tylko niewielką kartkę z podpisem Hann i informacją
o zabraniu mnie do Mimi i Maxa.

- Co tak stoisz? – usłyszałam za oknem i aż podskoczyłam na głos gwardzistki. Wyszłam przez okno, ponieważ nie miałam przy sobie kluczy, aby zamknąć dom i teleportowałam się z kobietą wprost na Fenix Street. Naprzeciw nas znajdowały się nowobudowane domy szeregowe. Udałyśmy się pod numer szósty, gdzie na progu przywitał nas cały czerwony na twarzy i jednocześnie wniebowzięty Max oraz Ben rozmawiający z kimś przez telefon. Hanna pokazała mi drzwi do małżeńskiej sypialni. Weszłam po schodach i zapukałam do środka. Usłyszałam tylko słaby kobiecy głos, który również był przepełniony szczęściem. Uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam leżącą na łóżku Mirandę, która podpierała się plecami o poduszę podpartą o wezgłowie. Kobieta trzymała w rękach małe zawiniątko.

- Podejdź bliżej. Waży 3800 gram. Przedstawiam ci Charlesa Anthony'ego Liveruna - wyrzekła szczęśliwa Mimi. Usiadłam obok niej i spojrzałam na śpiącego chłopca. Okrągła twarzyczka, delikatne usta i zamknięte zapuchnięte oczka. Uśmiechnęłam się, widząc chłopczyka. Był podobny do swojego taty, jednak kolor włosów odziedziczył po Mirandzie.

- Czyli jednak synek. Gratulacje. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że wszystko jest w porządku.

- My też się cieszymy. Nie byłam w stanie dojechać do szpitala. Korki były zbyt duże, abyśmy zdążyli. To działo się tak szybko. Max wezwał karetkę. Szybciej od karetki zjawiła się Hann a po niej Ben. Twierdziła, że darłam się tak głośno, że słuchać mnie było w Chicago – zaśmiała się pod nosem. – Lekarze straszyli mnie, a wcale nie było tak źle. Kilka godzin i po krzyku. Kiedy zobaczyłam Charliego, wszystko inne przestało mieć znaczenie – westchnęła głośno, szykując się do powiedzenia czegoś ważnego. Spojrzałam na nią uważnie i poczułam jak dotyka swoją dłonią mojej ręki. – Mam do ciebie małe pytanie. Mieliśmy na ten temat pomówić już latem, ale nie było takiej okazji. Wiesz, jakie było zamieszanie na weselu. Już wtedy podjęliśmy z Maxem tę ważną decyzję. Chciałabyś zostać matką chrzestną Charlesa? – zapytała niepewnie, na co otworzyłam szerzej oczy.

- Żartujesz? No jasne. Mam nawet pierwszy prezent dla swojego chrześniaka - uśmiechnęłam się
i podałam kobiecie małe blaszane pudełeczko, które najpierw nakręciłam. Z środka wyszła figurka nimfy wodnej. Melodia zaczęła cichutko grać, a pozytywka powoli kręcić. Ciche dźwięki wygrywane były niczym uderzania pałeczkami w dziecięce cymbałki. Muzyka sprawiała, że każdy maluch by przy tym usnął. Mimi zaczęła cichutko mruczeć tę melodię z ogromnym uśmiechem na twarzy, tuląc małego Charliego.

Szmaragdowa KsiężniczkaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora