Rozdział 19 | Ostatnie spotkanie

1 0 0
                                    

Przede mną była ciemność. Nic więcej. Nagle oślepiło mnie jasne światło. Widziałam za mgłą wielką, górską łąkę. Mnóstwo kolorowych kwiatów i parę latających motyli. Daleko przede mną znajdował się las. W dole widziałam zamazane kształty pojedynczych budynków. Kilka metrów przede mną była ogromna przepaść z ostrymi, stalowoszarymi głazami. Usiadłam na trawie. Gdzie ja właściwie jestem? Pamiętałam tylko Bellę i Marka. Gdzie się podziali? Usłyszałam stąpanie czyichś stóp. Biała postać zaczęła biec w moim kierunku. Uśmiechnięta, bosa, w białej letniej sukni i z wiankiem na głowie. Kiedy mnie zauważyła, lekko się speszyła. Po chwili podeszła do mnie na tyle blisko, że mogłam zobaczyć jej twarz. Była śliczna. Nie miała już ciemnej skóry i zapuchniętych oczu. Wyglądała niczym nowonarodzona. Mama. Ta inna mama. Kate.

- Mogę się przysiąść? – zapytała niepewnie.

- Jasne. Mam jakiś inny wybór? – odpowiedziałam obojętnym głosem. Nie patrzyłam nawet w jej stronę. Nie byłam pewna, czy powinnam mieć do niej żal, czy cieszyć się, że tu jestem. Nie dopuszczałam do siebie tej najgorszej myśli.

- Jesteś bardzo zła? – zapytała po chwili ciszy.

- Dlaczego? Nie mam pojęcia, gdzie jestem, czy w ogóle żyję, co z moją rodziną i czy walka nadal trwa. Myślisz, że mam jakieś podstawy do bycia złą na kogokolwiek? – wyrzekłam sarkastycznie. Rzuciłam jakiś kwiatek przed siebie, który nie poleciał dalej niż na pół metra. Chciałam wyładować na czymś swoją złość, ale w pobliżu była tylko moja ciotka - martwa.

- Głupio wyszło.

- Głupio? To chyba za mało powiedziane. Masz mi jeszcze coś ciekawego do ogłoszenia? – testowałam jej cierpliwość. Kate spuściła wzrok na swoje bose stopy i wtopiła je w trawę.

- Narobiłam kłopotów. Dalej mnie to męczy. Tyle czasu, a ja czuję, jakby to było wczoraj. Tam na dole na szczęście jest już wszystko w porządku – powiedziała, cicho wzdychając.

- Na dole? Czyli, że ja jestem...? - zapytałam wystraszona.

- Na dole. Na ziemi. Tam. Kilkaset metrów pod nami – pokazała palcem na podnóża hal górskich, gdzie rozpościerały się malutkie wioseczki.

- Pogubiłam się. To ja żyję czy umarłam?

- Mylisz pojęcia – wyrzekła.

- Że co? - ta rozmowa zaczęła być dla mnie coraz dziwniejsza. Może to na serio tylko sen?

- Normalnie. To fakt. Umarłaś, ale to wcale nie znaczy, że nie żyjesz.

- Może inaczej sformułuję pytanie. Odpowiesz mi w końcu, gdzie jestem?

- Tam, gdzie cała wasza trójka. Na pograniczu sacrum i profanum. Zawsze tak sobie wyobrażałam raj. Chciałam, żebyś też go zobaczyła. Widok z góry w mieście Bardo. Europa. I tak nie skumasz, gdzie to. Ładnie tu, prawda? Ciebie zostawiliśmy na koniec. Wrócisz tam, gdzie będziesz chciała. Do niczego cię nie zmuszam. Tu wysoko postanowiliśmy pozwolić wam wybrać, gdzie chcecie trafić. Taka niespodzianka od losu - powiedziała beznamiętnie, poprawiając swój kolorowy wianek zrobiony ze stokrotek, małych lilii oraz chryzantem i goździków.

- Co z pozostałymi? W sensie z Erikiem i Williamem?

- Kto ich tam wie. Eric wrócił do żywych, bo... powiedzmy dobrze sformułował odpowiedź. Michelle pozwoliła mu usłyszeć słowa Sophie. Chłopak powiedział, że nie może jej tak zostawić – uśmiechnęła się sama do siebie.

- A Will? – zastanawiałam się, czy również gdzieś tu jest. A może już dawno wybrał śmierć? Może byłabym w stanie go zmusić do powrotu? Skoro mnie właściwie już nie ma, to tylko on został Belli
i moim rodzicom.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now