Rozdział 17 | Którego nie potrafiłam wypowiedzieć

1 0 0
                                    


Tak jak zaplanowaliśmy, przeniosłam się z rodziną Liverun do Charleston. Pamiętacie, jak marzyłam, aby kiedykolwiek chociażby obejrzeć z bliska te małe drewniane domki znajdujące się przy lesie? Moje życzenie spełniło się. Otóż właśnie tam się przenieśliśmy. Do tej najmniejszej chatki stojącej przy podmurowanym domu właściciela. Z bliska wcale nie była aż taka malutka, chociaż rzeczywiście miała tylko dwie sypialnie. W jednej miałam spać ja, a w drugiej obok łóżka małżeńskiego, Max postawił łóżeczko dziecięce. Większość czasu spędzałam z Mirandą, pomagając jej w domowych obowiązkach. Max zajmował się swoją pracą oraz pomocą gwardzistom i policji, przez co dużo przebywał poza hrabstwem. Ja z kolei próbowałam oswoić się z myślą o byciu matką i pomagałam zajmować się Charliem. Byłam jedyną osobą, której Mimi pozwalała opiekować się swoim dzieckiem. Często odwiedzała nas też Hanna z Benem, aby zobaczyć czy wszystko w porządku. Tak mijały nam w miarę spokojnie miesiące. Do czasu...

Koszmary, które tak często mi się zdarzały miały różny wymiar. Niejednokrotnie wydawało mi się, że to co w nich widzę jest takie prawdziwe, po czym budziłam się pełna niepokoju w swoim łóżku. Są jednak sytuacje w życiu, gdy sny stają się proroctwami. Mnie zdarzało się to często, nawet już jako dorosłej kobiecie. Moja magiczna aura miała też to do siebie, że czułam kiedy sen był proroctwem. Jednym z takich snów był ten pamiętnej nocy w Dzień Pamięci Narodowej.

Położyłam się spać trochę wcześniej niż zwykle, ponieważ byłam bardzo zmęczona. Charlie płakał nam całe popołudnie i nie potrafiłyśmy go obie z Mimi uspokoić. Dalej nie wiedziałyśmy, co było przyczyną jego zachowania, ale po pewnym czasie sam umilkł i zaczął się radośnie śmiać. Zamknęłam oczy i momentalnie odpłynęłam w krainę snów. Widziałam przez mgłę niewielką twierdzę z wieżą. Za oknem jednego z pokoi niebo przecinały pioruny.
W pomieszczeniu znajdowały się dwie postacie: jakiś wysoki mężczyzna i... Mark. Ich głosy również były za mgłą, ledwo słyszalne. Widziałam tylko jak jest torturowany i...

Właśnie w tym momencie się obudziłam. Przerażona i zalana łzami wstałam z łóżka. Wtedy spostrzegłam, że poszłam spać w ubraniu. Podeszłam do okna i zobaczyłam na niebie gdzieś w oddali płomienie, które w ostatnim miesiącu były normą. Pokiwałam tylko przecząco głową sama do siebie. Wybiegłam przed dom, szukając drogi prowadzącej do miejsca ze snu. Nie byłam pewna czy wariuję, czy to mogło dziać się naprawdę. Czasem wpadałam w paranoję, ale czułam, że tym razem jest inaczej. Próbowałam przypomnieć sobie jakikolwiek obiekt na obrzeżach hrabstwa, który pasowałby do miejsca ze snu. Najbliższa twierdza znajdowała się zaraz przy wschodniej bramie miasta. Wzięłam rower stojący gdzieś pod jedną z chat i zaczęłam pędzić jak szalona. Wiedziałam, że w takim tempie nigdy nie zdążę na czas. Zaczarowałam swój środek transportu, aby osiągał prędkości niczym motor. Czułam, że nie był to najmądrzejszy pomysł, ale na pewno najskuteczniejszy. Chwilę później zmęczenie dało o sobie znać, jednak po kilku minutach byłam już na miejscu. Wiedziałam, że ten sen nie był przypadkowy. To musiał być jakiś znak. Nie wiem jak i kiedy weszłam na sam szczyt budowli.

Zobaczyłam go w wieży przywiązanego do drewnianej kolumny, podtrzymującej dach. Twarz miał całą we krwi. Zaczęłam głośniej oddychać, widząc go w takim stanie. Zaczęłam szukać czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Natychmiast wzięłam nóż i rozcięłam sznury, którymi był związany.

- Raven, uciekaj stąd. Oni tu wrócą. Pewnie chcieli cię zwabić. Zabieram cię do domu - powiedział prędko, gdy zobaczyliśmy otwierające się drzwi. To były ułamki sekundy. Nie wiem, co się wydarzyło. Ta sama mroczna postać z bronią i Mark, który odsunął mnie swoją ręką. Głośny huk od wystrzału, wszystko jak za mgłą. Chciałam w tym momencie się obudzić, ale to nie był sen. Widziałam jak Mark pada na ziemię. Uderzyłam zaklęciem nieznanego mężczyznę, który wypadł za barierkę schodów. Odwróciłam się w stronę ojca. Leżał na ziemi cały we krwi. Dostał kulą kilka centymetrów poniżej serca. Uklękłam przy nim. Widziałam jak kona. Nie mogłam na to pozwolić. Skoro Will nie wykrwawił się dzięki mnie na śmierć, na to też musi być jakiś sposób. Potrafił jeszcze cicho coś wyszeptać. Zalewałam jego twarz gorzkimi łzami.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now