Rozdział 6 | Złote Więzy

1 0 0
                                    


Szłam szybkim krokiem po dziedzińcu szkolnym. Próbowałam nie zabić się w za wysokich butach. Goniłam za Rexem, przechodząc przez labirynt z żywopłotu. Widziałam tylko jego cień znikający między roślinami. Nie miałam siły na jakąkolwiek rozmowę. Dopiero gdy byliśmy na schodach zapytałam:

- Dlaczego to musiało być akurat dziś?

- Stone mi uciekł. Wsiadaj i nie gadaj – powiedział podminowany, wskakując na miejsce woźnicy. Przed szkołą stał już powóz, do którego wręcz wpadłam.

- Czy może być jeszcze gorzej? – słowa te wypowiedziałam sama do siebie, podnosząc się niezdarnie z podłogi.

- Cóż, zawsze mogłaś zostać porwana w sylwestra przez dorosłego faceta, który ma nierówno pod sufitem...ups, za późno – zaśmiał się cicho i, o dziwo, ten jego humor też mi się udzielił.

– Przebierz się. Na dworze jest dość zimno.

Dopiero teraz zauważyłam leżące na siedzeniu czarne spodnie, sweter i skórzaną kurtkę.

- To są moje ciuchy – powiedziałam bez zastanowienia.

- Brawo księżniczko. Wziąłem twoje ubrania z pralni.

- Chwila! Ja mam się tu przebierać? – zapiszczałam nienaturalnie w jego kierunku.

- Jakbyś nie zauważyła, to nie odwracam się w twoim kierunku – odpowiedział, przyspieszając trochę. Pomimo że faktycznie nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób. Trzeba przyznać, że Rex był dziwnym człowiekiem, ale lubiłam go, nieważne czego by nie zrobił. Ściągnęłam szpilki i zaczęłam wkładać spodnie.

- Może mi pan w końcu wytłumaczyć, czemu to takie nagłe? – zapytałam po chwili ciszy.

- Stone to skończony idiota.

- A coś bardziej odkrywczego?

- Razem ze swoją bandą uciekł ukradkiem do miasta. Czasami nie mam do was cierpliwości. Dobrze wie jak ostatnio niebezpiecznie się zrobiło w okolicach Chicago. Wam nie wolno przebywać poza szkołą bez naszej wiedzy. Nie mam do was słów. Sprowadzisz mi go grzesznie z powrotem.

- Dlaczego ja?

- Bo mnie nie chce słuchać. Myślisz, że do tego dzieciaka cokolwiek dociera? On za wszelką cenę chce się bawić, zapominając o tym, że ma jeszcze przy sobie Betty, którą powinien się opiekować. Ma żal do całego świata o to, co się stało z rodzicami i nie docenia starań ludzi, którzy chcą mu pomóc. Myślisz, że Aria nie ma z nim problemów wychowawczych, że nie próbowała rozmawiać z jego dziadkami? On tylko czeka aż zdarzy się jakaś tragedia, za którą my będziemy odpowiadać. Od niepamiętnych czasów każdy próbuje mu przemówić do rozsądku, lecz bezskutecznie – warknął nieco przerażony.

- I ja mam go namówić do powrotu? Jeżeli pan nie okazał się jego autorytetem, to mnie też oleje.

- No właśnie. I to jest twoje zadanie. Masz mi pomóc. Oprócz niego jest jeszcze Howard, Sophie
i Caroline. Wierzę, że twoje przyjaciółki pójdą po rozum do głowy i jakoś to załatwisz – powiedział, zatrzymując się pod lokalem ze złotymi napisami na szyldzie. Tam zawsze się spotykaliśmy, gdy pozwalano nam wychodzić do Charleston. Weszłam do „Lilli", która nocą wyglądała zupełnie inaczej niż za dnia. Świece i niewielkie lampy znajdujące się nad kontuarem oświetlały ciemne, ceglane ściany. Poczułam ból głowy spowodowany dymem. Starszy mężczyzna palił papierosa razem ze swoim towarzyszem, co jakiś czas marszcząc czoło. Obok nich siedziała rozbawiona ciemnowłosa dziewczyna, która popijała trunek. Oprócz nich w lokalu przesiadywała jakaś elfka czytająca książkę oraz mężczyzna w podeszłym wieku. Kiedy młoda kelnerka zniknęła za drzwiami kuchni, udałam się po schodach do piwnicy. To właśnie tam Eric razem z Howardem zaadaptowali pokój do spotkań.
W pomieszczeniu jednak nikogo nie zastałam. Światło było zgaszone, a przez niewielkie okna przy suficie wpadały smugi światła pochodzące od latarni. Niezmącona cisza bardzo mnie niepokoiła. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Coś było nie w porządku. Przeszłam kilka razy dookoła pokoju, szukając czegoś podejrzanego. Zajrzałam do starej szafy, w której znajdował się tylko płaszcz zżarty przez mole; obok stał drewniany regał pełen płyt z dawnych lat; pod ławą, gdzie znajdowały się ćwiczenia od fizyki – nic. Wszędzie był taki sam porządek jak zwykle. Dopiero gdy odwróciłam się, doznałam szoku. Na widok ogromnej jaszczurki wrzasnęłam na całe gardło, zakrywając usta rękami. Na drzwiach wisiał plakat ociekający zieloną farbą. Ze strachem podeszłam do niego niepewnym krokiem. Nie miałam żadnych wątpliwości. Był to plakat Salamandrytów przedstawiający jaszczurkę, wokół której znajdowały się napisy „Przez Samael do Potęgi"; „W zieleni siła"; „ Strażnicy Charlesa". Zastanawiające było to, że słowa potęga, zieleń i strażnicy były przekreślone właśnie tą dziwną farbą i zastąpione wyrazami ruina, szmaragd, głupcy. To nie trzymało się kupy. Delikatnie dotknęłam dłonią wyrazów i spojrzałam na swoje brudne palce. Farba była świeża, czyli Eric musiał być tutaj niedawno. Popatrzyłam jeszcze raz na pokój. Przeszukałam dokładnie regał, ale znów niczego nie znalazłam. Ruszyłam dwa kroki przed siebie, kiedy nagle przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy. Weszłam pod stolik i chwyciłam ćwiczenia od fizyki. Przecież Eric już dawno zgubił od nich okładkę. Zagadka, gdzie się podziała ów okładka, została rozwiązana. Otworzyłam zeszyt z doklejonym obrazkiem wahadła i zaczęłam go przeglądać. Wszędzie rysunki Sophie, cytaty Howarda i niedbałe zapiski Erika. Aż w końcu znalazłam najbardziej niepokojącą notatkę. Wydrukowana kartka złożona wpół i wklejona w sam środek zeszytu.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now