Rozdział 13 | Czerń i biel

1 0 0
                                    

Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Białe ściany i szara drewniana podłoga...Na ścianie zobaczyłam rysunek przedstawiający Jeffa Overlanda. Sterylnie i obsesyjnie. Miałam absolutną pewność, że jestem w pokoju Mariki. Gdy podniosłam się z łóżka, spostrzegłam, że nadal miałam na sobie ciemnozieloną sukienkę. Przypomniałam sobie wszystkie wydarzenia z wczoraj. Podeszłam do okna i zobaczyłam mokrą ulicę Springfield. Nie wiedziałam, czy powinnam zejść na dół i zobaczyć co się dzieje czy poczekać aż ktoś się zjawi. Siedziałam w pokoju jeszcze kilka minut, po czym zdecydowałam się wyjść po cichu do kuchni. Na schodach zderzyłam się z wysokim ciemnookim chłopakiem. Zarumieniłam się, bąknęłam pod nosem "przepraszam" i uciekłam na dół. Weszłam do pomieszczenia, gdzie zobaczyłam uśmiechniętą panią Davis i Marikę siedzącą przy stole i jedzącą śniadanie.

- Jak się spało? - zapytała blondynka, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.

- Nawet dobrze. Przed chwilą zderzyłam się z chłopakiem... - wymamrotałam cicho pod nosem.

- Och, to na pewno Aaron. Starszy brat Marie - odpowiedziała melodyjnym głosem pani Davis.

- Nie wspominałaś mi nigdy o swoim rodzeństwie - zwróciłam się do przyjaciółki.

- Jakoś nie było okazji. Aaron jest w Straży Narodowej tak samo jak rodzice. Mam jeszcze siostrę Delilah. Na razie szkoli się w zawodzie. Ja najprawdopodobniej też będę policjantką albo gwardzistką. To zależy jak mi pójdą Eksy. O ile w ogóle do nich podejdę - wyrzekła Marie, upijając łyk gorącej czekolady.

- O czym ty mówisz? - jej matka wyraźnie się zdenerwowała na dźwięk tych słów, ponieważ głośnio rzuciła patelnię do zlewu, zakręcając kran i odwracając się w stronę córki.

- Mamo, chciałabym ci przypomnieć, że Salamandryci w każdym momencie mogą oficjalnie wypowiedzieć nam wojnę. Myślisz, że kogokolwiek z szeregów Samael będzie obchodzić ,czy mam ten papierek czy nie?

Pani Davis nic nie odpowiedziała. Uśmiech zniknął z jej śniadej twarzy. Ponownie zajęła się naczyniami, a ja usiadłam obok Mariki i zaczęłam jeść przygotowane mi uprzednio naleśniki.

Ben i Max przyszli po mnie dopiero około godziny czternastej. Na dworze nadal padał deszcz. Wsiadłam bez jakichkolwiek sprzeciwów do samochodu Realfinga, z którego jeszcze nie zniknęły ślubne ozdoby. Dwie godziny później dojechaliśmy do Charleston. Byłam wściekła, ale nie wiedziałam na kogo. Chyba jedyną winną całego zamieszania byłam ja. Zniszczyłam wesele Mimi i nawet nie wiedziałam dlaczego. Nikt mi nigdy nie chciał wyjaśnić, czemu te zielonowłose jaszczurki uczepiły się w szczególności mnie. Nawet jeżeli Synowcy Znamienia byli prawdą, to dlaczego nie ścigali tak Erika? Czemu to ja byłam tą najważniejszą? Kiedyś wręcz marzyłam o takim zainteresowaniu, ale teraz chciałam tylko spokoju. Bez słowa wyszłam z samochodu, gdy Max chwycił mnie za rękę.

- Uważaj na siebie - szepnął, a ja pokiwałam tylko głową, widząc przed bramą szkolną Minor, która nam się przypatrywała. Max przytulił mnie do siebie jak troskliwy starszy brat, po czym pozwolił odejść w stronę pałacu.

- Dzięki. Przepraszam was za wszystko – za to, że popsułam wasz dzień.

- Nie masz za co. Wczoraj było świetnie i mimo wszystko lepszego wesela nie mogliśmy sobie z Mimi wyobrazić. Niczym się nie przejmuj – wyrzekł z pokrzepiającym uśmiechem.

- Powodzenia Max. Powiedz Mimi, że jeszcze mamy ze sobą do porozmawiania - odpowiedziałam mu i weszłam na schody. Dyrektorka kazała mi iść do szkoły, a sama podeszła jeszcze do dwójki mężczyzn. Nie była wcale zła. Wydawała się jedynie lekko zaniepokojona...

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now