Rozdział 8 | Trud rozmowy

1 0 0
                                    


Kilka tygodni później z zawrotną prędkością biegłam na plac, z którego odjeżdżały powozy szkolne. Will z Amą pojechali do szkoły trochę wcześniej, ponieważ ja musiałam jeszcze przed wyjściem napisać trzy e-maile. Jeden zaadresowałam do Mirandy, drugi do Bena a trzeci do szpitalnego laboratorium. Dość długo zastanawiałam się, czy to dobra decyzja, jednak Bella przekonała mnie, że podjęcie kursu przygotowawczego to najlepsze, co mogłam zrobić. Dalej myślałam o tym, co usłyszałam jakiś czas temu. Powoli zaczynałam bać się następnych dni. Z jednej strony musiałam podejmować decyzje, które miały zaważyć o mojej przyszłości, a z drugiej rodzice. Mama zwlekała do końca wakacji, aby powiedzieć o śmierci Roberta. Jakoś nie chciałam go dłużej nazywać swoim tatą. Po co miałam się oszukiwać? Ten mężczyzna był mi zupełnie obcy. Jednak Amanda dość mocno przeżyła jego śmierć. Rozmawiałam też z mamą na temat Marka. Była zaskoczona, kiedy dowiedziała się, że znam całą prawdę. W tym czasie nie ukrywałam swojej złości. Przy każdej wzmiance (których było niewiele) był przy mnie William. To ja podejmowałam ten temat – nigdy mama. Nie potrafiłam z nią rozmawiać o nim. Prawdą było to, że Mark stał mi się bliskim człowiekiem, ale źle się czułam, wiedząc, że jestem jego dzieckiem, że tylko dlatego się o mnie tak martwi. Poza tym bałam się rozmowy z nim. Układałam codziennie przed snem całe scenariusze tego, jak może wyglądać nasze spotkanie. A im późniejsza godzina, tym czarniejsze wizje. Z resztą z Amandą też czekała mnie nie łatwa dyskusja. Cóż, dyskusja to zbyt łagodne określenie. Wyobraziłam sobie w jaki szał wpada, słysząc o nowym facecie mamy. I to jeszcze akurat tym, który tak bardzo jej nienawidził. Uznałyśmy z mamą, że nie powiemy jej na razie o tym. Śmierć jej taty i wiadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę siostrami, byłaby dla niej za dużym ciosem, a ona w takich chwilach potrafiła reagować tylko agresją.

Wpadłam na plac, szukając powozu, do którego doczepiono czarną wstążkę. Scarlett w ten sposób zaznaczyła mi, jak mogę ją znaleźć. W końcu zobaczyłam ruszający wóz i podbiegłam do niego prędko. Wskoczyłam w ostatniej chwili, lądując na kolanach Sophie.

- Jak zwykle wielkie wejście – skomentowała Scarlett, po czym pomogła mi wstać i wygodnie usiąść. Widziałam jak cała trójka - Scarlett, Sophie i Michelle – śmieją się w moim kierunku. Rozmawiałyśmy nieustanne przez kilka godzin, gdy nagle usłyszałam dźwięk wiadomości. Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i spojrzałam na wyświetlacz.

Czytałam kolejne słowa, uśmiechając się sama do siebie. Nie wierzę, że chciało mu się tyle pisać, zwłaszcza że podróż z moją siostrą bywała nieraz bardzo męcząca.

- Za chwilę zatrzesz sobie te usta - powiedziała Sophie. Zabrałam dłoń ze swoich warg. - Od kogo?

- Od Willa. Opisywał mi wrażenia po pierwszym locie z Amandą. Za godzinę będą na miejscu, a ona już robi się marudna. Poza tym coś ważnego przypomniało mu się po wyjściu z domu i zapomniał mi o tym powiedzieć – odpowiedziałam.

- Will leciał na miotle do szkoły? – zapytała zaciekawiona Michelle, unosząc brwi do góry.

- Oczywiście. Musi się pochwalić prezentem urodzinowym.

- Serio jego mamę stać na tak drogi sprzęt? Ja zapewne dostanę jakiś wrak, który rozpadnie się po zderzeniu z pierwszym lepszym gołąbkiem. O ile w ogóle zdam za drugim podejściem – odpowiedziała markotnie Michelle.

- Bez przesady. Will trzymał oszczędności do końca sierpnia. Tydzień temu obudziłyśmy go z Bellą z samego ranka i dałyśmy prezent. Mama powiedziała, że ona mu załatwi tę miotłę. Nie wiem jak to z Arabellą zrobiły, ale radość Willa była nieoceniona – wytłumaczyłam szybko.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now