Rozdział 16 | Jeżeli byłaś, jeżeli jesteś

1 0 0
                                    

- Nie płacz już. To ci w niczym nie pomoże, a jedynie w tym stanie może tylko zaszkodzić – odezwał się Max, który szukał w szafie jakiejś zapasowej poduszki i kołdry. Obok mnie na kanapie siedziała Miranda, która nadal mnie tuliła, próbując uspokoić. Pomimo upływu dobrych czterdziestu minut, nadal płakałam. Jak ja się po czymś takim mogłam uspokoić! W całym swoim życiu nie przeżyłam większego szoku.
Ja jestem nieporadna, bezmyślna, za młoda!

- Max ma racje. Co się stało, to się nie odstanie. Dzisiaj przenocujesz u nas, a jutro ustalimy, co robić dalej – powiedziała Mimi, gładząc mnie po głowie.

- Boję się porozmawiać z kimkolwiek innym. Nie chcę nic mówić na ten temat Willowi. Wścieknie się albo mnie zostawi. Ja jestem tego pewna. Gdyby rodzice dowiedzieliby się o tym, wyrzuciliby mnie
z domu, a Mark zamordowałby Williama – zaczęłam panikować, układając sobie w głowie różne nawet absurdalne scenariusze .

- Skąd wiesz? Masz taką pewność? Nie. Mam wrażenie, że trochę przesadzasz. Musisz z nimi o tym porozmawiać. To się wyda wcześniej czy później. Teraz twoje zdrowie i dobro jest najważniejsze. Jutro zadzwonię do Arabelli, żeby tu przyjechała. Jeżeli boisz się sama o tym powiedzieć, to zrobimy to razem.

- Nie chcę wracać do domu.

- Wiem skarbie. Jeżeli chcesz u nas zostać, to nie ma sprawy. Nie mam nic naprzeciw – powiedziała spokojnie Mimi, rozkładając pościel na kanapie.

- Ani ja. Może naprawdę powinnaś przeczekać trochę u nas, dopóki cała rodzina się nie uspokoi? Wszystko okaże się jutro. A teraz porządnie się wyśpij - rzekł uśmiechnięty Max, zostawiając nas same.

Spałam do południa. Nie obudził mnie nawet płacz Charliego nad ranem. Nadal nie potrafiłam sobie wyobrazić mojej przyszłości. Starałam się poskładać wszystko w logiczną całość. Czyli Tym Nieuchronnym, spełnieniem przepowiedni miało być moje dziecko. Jedyne czego tak bardzo się bałam, była reakcja Willa na wieść o tym, że ma zostać ojcem. Co jeśli nawet na mnie nie spojrzy?
A może zostawi? Potrzebowałam wsparcia.

Około godziny osiemnastej do domu wpadła Hann w swoim nieoficjalnym stroju. Jak na gwardzistkę ubierała się bardziej ekscentrycznie niż ktokolwiek inny. Miała na sobie mocno przylegającą do ciała czarną koszulę z dużym dekoltem i luźnymi zakończeniami rękawów, a w pasie mocno zawiązany równie ciemny gorset. Skórzane spodnie były przykryte kozakami do kolan z dość dużym obcasem.
W ręku trzymała różdżkę.

- Jak miło, że pukasz do drzwi. Nauczysz się kiedykolwiek tej umiejętności, czy to zbyt trudne? – zapytał drwiąco Liverun, odnosząc pościel na piętro.

- Nie wydaje mi się szwagrze. Patrząc, że wychowywałam się z twoją żoną przez jakieś dziesięć lat, mam duże braki w jakiejkolwiek taktowności. Jednak muszę ci pogratulować. Chciałam wam się teleportować bezpośrednio do salonu, ale odrzuciło mnie dwadzieścia metrów przed domem. Niezłe tu macie zabezpieczenia na dom. Czy tylko mnie mogą się Salamandryci włamać do mieszkania i nic bym nie zauważyła?

- Tak Hannie. Twoja spostrzegawczość, taktowność i wychowanie mają współczynnik ujemny – stwierdził szybko mężczyzna, wracając do swojej rozmówczyni.

- Steve cię przysłał? – zapytała Miranda.

- Tak. Uznał, że do tej rozmowy przyda się ktoś z przedstawicieli Rady Gwardzistów. Każdy wie, z kim mamy do czynienia, a i ja mam coś tu do załatwienia – uśmiechnęła się intrygującą i usiadła na parapecie.

- Do załatwienia? – dopytywała ją siostra.

- Oczywiście. Dawno nie widziałam cioci Arabelli. Miło by było się z nią znowu zobaczyć. Tak wiele mamy sobie do powiedzenia.

Szmaragdowa KsiężniczkaWhere stories live. Discover now