Chapter 13.

827 70 11
                                    

Kolejny dzień okazał się jeszcze bardziej dupny i żałosny niż poprzedni,a wszystko było spowodowane brakiem Greena tuż obok. Tu,gdzie powinien się znajdować-u jej boku. Tak przynajmniej wydawało się Alice.

Jej smukłe,wiotkie od braku chęci do życia ciało leżało na łóżku niczym posąg,a podpuchnięte od nieprzespanej nocy oczy stały się o wiele mniejsze i bardziej pochmurne.

-Alice! Śniadanie! Zejdź na dół!-Donośny głos matki wdarł się do pokoju nawet przez zamknięte drzwi,a ciepły podmuch wiatru wleciał do środka niczym huragan,który zmierzwił karmelowe kosmyki jej włosów.

-Ja pieprzę...-Mruknęła do siebie.-Kto otworzył te cholerne okno?-Zmrużyła mściwie oczy i podeszła,by je zamknąć,po czym wyglądając na zewnątrz nabrała kwaśnego grymasu. 

Mimo,że dzień był piękny,mógłby być o wiele przyjemniejszy,gdyby Justin został przy niej,ale jak zwykle krytyczna matka musiała spieprzyć całą sprawę. Po prostu za-je-bi-ście.

Ali zbiegła w swoich puchowych kapciach na dół, ubrana jedynie w krótkie,dresowe szorty i czarny podkoszulek na ramiączka. Włosy upięte w kok zabawnie podskakiwały,gdy pędziła po schodach.

-Jajecznicę z bekonem razem z pomarańczowym sokiem,czy może gofry i sok żurawinowy?-Kobieta uśmiechnęła się promiennie,nad wyraz naturalnie i szczerze,co od razu otrzeźwiło umysł nastolatki z niepotrzebnych zmartwień.

-Zrobiłaś gofry na śniadanie? Przecież zawsze powtarzasz,że to zbędne węglodowany...chyba nie jesteś w ciąży!?-Alice pobladła,przełykając z trudem ślinę,ale odetchnęła głęboko,słysząc głośny śmiech mamy.

-Dziecko drogie! Zwariowałaś do reszty?-Objęła jej policzki w dłonie i drgnęła rozsadzana przez radość.

-Więc o co chodzi?-Ali zmrużyła podejrzliwie oczy,nalewając sobie soku żurawinowego i mierząc matkę od stóp do głów. Jej zachowanie było może normalne dla większości dzieci,które miały zwykłych rodziców,ale ta kobieta nigdy taka nie była i coś się za tym kryło.

-Po prostu Justin powiedział,że zerwałaś z nim wszelkie kontakty. Jestem taka dumna,że jednak mnie posłuchałaś!

Ali poczuła jakby grawitacja wbijała ją w siedzenie,a cały świat wywrócił się do góry nogami. Nagle straciła apetyt,blednąc do tego stopnia,aż nabrała barwę pergaminu. Justin powiedział,że zerwałam z nim kontakt? Przecież...Kilka łez wgramoliło się jej pod powieki,a gula w gardle stawała się coraz bardziej uporczywa. Chciała się rozpłakać i uciec,ale zarazem rozwalić coś dookoła. Wypełniał ją smutek i złość. Jednak miał rację- był dupkiem.

-Wszystko w porządku?-Kobieta zaczęła nakładać córce gofry,kiedy ta wstała i zamieniając kapcie na sandałki chwyciła za klamkę frontowych drzwi.

-Jakoś straciłam apetyt.-Bąknęła i wyszła na zewnątrz. 

Ciepłe słońce zdążyło już ogrzać jej skórę,kiedy podążała nabuzowana do jednego miejsca,do celu,który musiała dziś osiągnąć. Droga wydawała się trwać ułamek sekundy,kiedy Alice cała w swojej porannej okazałości stanęła w przestronnym,zadbanym ogrodzie z założonymi rękoma na klatce piersiowej i ciężkim oddechem,który zmienił się w stłumiony jęk,kiedy jej wzrok napotkał pół nagą sylwetkę młodego Barklera,przystrzygującego żywopłot. Serce zakołotało jej szybciej,a nogi ugięły się pod nią dość mocno,kiedy para czekoladowych oczu i śnieżnobiały uśmiech powitały ją z zaskakującym entuzjazmem,a melodyjny,ciepły głos rozebrał ją ze złych emocji,gdy chłopak zbliżył się do niej na nieprzyzwoitą odlegość.

-Alice...-Wyszeptał słodko,a samotna kropla potu,spłynęła po jego nagim torsie. Cholera.

Never fall in love // Nigdy się nie zakochuj.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz