Chapter 15.

770 62 15
                                    

-Właściwie moglibyśmy porozmawiać na zewnątrz...-Alice zatrzymała usta w rozwarciu,kiedy Justin opadł na kanapę,odrywając dłonie od jej pośladków,co tylko ją rozwścieczyło. Przecież ma najsłodszy tyłek na całym świecie,right?

-Nie,nie możemy.-Sięgnął za dzbanek stojący na drewnianym stoliku i nalał sobie orzeźwiającej herbaty z lodem,całkiem zapominając,by chociaż z grzeczności poczęstować Alice. Oto punkt numer drugi,dlaczego Justin jest dupkiem-brak kultury osobistej oraz instynktu samozachowawczego wśród ludzi.

-Hm...a to ciekawe. Od kiedy interesujesz się tym,czy ludzie usłyszą twoją rozmowę?-Wydęła usta w dzióbek,mając odrobinę nadziei,że ich ponętny kształt sprawi,że rzuci się na nią niczym dzika pantera,ale nic takiego się nie stało. Przestał ćpać,czy jak?-Pomyślała,zakładając kosmyk włosów za ucho.

-Myślisz,że obchodzi mnie to,czy ktokolwiek usłyszy,co chcę ci powiedzieć?-Zaśmiał się drwiąco,a drgania jego ciała sprawiły,że kostki lodu w szklance zaczęły stukać brzęcznie i melodyjnie jedna o drugą. Alice ściągnęła sfrustrowana brwi.

-Więc po co tu jesteśmy?

-Żeby tobie nie zrobiło się przykro.-Jego spojrzenie pozostawało twarde,nieprzełamane niczym skała z Titanica i Ali była pewna,że patrząc w nie każde uczucie do niego rozbije się tak samo,jak słynny okręt.

-Mi?-Tyle tylko udało jej się wykrztusić,kiedy błądziła oczami,po jego zaciśniętej szczęcę z delikatnym zarostem,który miała tak ochotę teraz dotknąć,ugryźć jego podbródek i z naciskiem niemalże molestować te pieprzone,wykrojone z perfekcją usta. Co on miał takie,czego nie mieli inni? Ah tak...

Był kurewsko piękny w każdym calu.

Przenosił ją w taki stan,w którym czuła się tak dobrze jak...jak on przy sensimili. I nagle fala smutku zalała ją od środka,bo zaczynała myśleć,że nigdy mu jej nie będzie w stanie zastąpić. Tylko tak myślała,bo nie chciała,a nawet bała się w to wierzyć. Przerwała swoje konkluzje,kiedy z utrapień wyrwał ją ten głęboki,szorstki teraz głos.

-Alice...-Zaczął powoli,a jej serce zaczęło stukać tak głośno,że położyła dłoń na tym miejscu w obawie,że to usłyszy.

-Tak Justin?-Oblizała usta,które zaschnęły pod wpływem stresu. Co takiego mógł chcieć jej powiedzieć? 

Jego spojrzenie przez chwilę zmiękło,a wzdłuż szyi przesunęła się gula,kiedy z trudem przełykał ślinę. A może był to żal? Tak,czy siak przywrócił się do porządku i znów wydawał się niewzruszony.

-Wiesz dobrze dlaczego mówią na mnie Green. Palę marihuanę i nie wiem,czy jestem w stanie coś na to poradzić. Sam mam wystarczająco swoich kłopotów,a ty jesteś kolejnym.

-Ale...

-Nie przerywaj mi. Słuchaj,tak wiem pewnie poczułaś coś więcej,ale nie mogę z tobą być rozumiesz? To co było wtedy w aucie,te wszystkie podchody to była tylko zabawa. Mówiłem,że dostaję to,czego chcę i już dostałem. Spójrz na siebie...stoisz tu ledwo ubrana,uciekłaś z domu i patrzysz na mnie w sposób,którego nie mogę znieść. Jakby był dla ciebie...

-Wszystkim? To chciałeś powiedzieć?-Wykrztusiła przez łzy,które cisnęły jej się do oczu. Słowa Justina naprawdę ją zabolały. Zabolały tak cholernie mocno jak...

Nigdy nic.

Barkler zmierzwił dłonią karmelowe włosy i trzymał się w opanowaniu.

-Nie ważne. Wyjdź już,proszę.-Przeszedł koło niej,otwierając przed nią drzwi,a fala rozczarowania i goryczy wypełniła całe jej ciało. Miała nadzieję,że chociaż obdarzy ją jakimkolwiek dotykiem.

Myliła się.

-Dlaczego karzesz mi wyjść? Mówiłeś,że dzięki mnie...że ze mną czujesz się tak dobrze,jakbyś palił. Nie musiałbyś tego robić.-Wybełtała przez zaciśnięte gardło.

-Tak mówiłem? To musiałem pieprzyć coś nie do rzeczy. A teraz wyjdź stąd,proszę...

-Ale...

-Alice, ostatni raz mówię to z grzecznością. Wyjdź.-Zacisnął mocno szczękę,a jego oczy pociemniały,nabierając kolor palonej kawy.

-Justin...

-Wynoś się zrozumiałaś! I już nigdy tu nie wracaj!-Jego krzyk był tak gwałtowny i potężny,niczym erupcja wulkanu,który zdawał się być uśpiony od wieków. Właśnie taki był prawdziwy Justin. Uśpiony od dawna...-Pomyślała i ruszyła biegiem przed siebie,zasłaniając oczy,które i tak zdążyły już zmoknąć,choć słońce wznosiło się wysoko nad horyzontem.-Nie wracaj...-Justin wciągnął wargi do środka i zacisnął je tak mocno jak tylko potrafił,uderzywszy w próg drzwi. Jego gęste brwi ściągnęły się do siebie w ostrym bólu,który czuł. Nie mogła wrócić, już nigdy.

Nie do niego...

Never fall in love // Nigdy się nie zakochuj.Where stories live. Discover now