Chapter 7.

1K 79 15
                                    

Alice szybko zrzuciła Justina z siebie i ubrała pospiesznie leginsy w przerażeniu.

-Spokojnie. Drzwi są zamknięte.-Barkler wywrócił oczami,zdziwiony jej nagłym zachowaniem i włożył jeansy,wędrując w stronę drzwi,po czym przeczesał włosy,które mówiły ,,Cześć. Właśnie miałem się pieprzyć,ale ktoś mi przerwał." Zrobił wejście do pokoju,a w progu zobaczył Jaya.

-Green,wszędzie cię szukałem.-Był już nieźle wstawiony,a słowa plotły mu się tak samo,jak język. Justin zacisnął usta i pokiwał głową w niedowierzaniu.

-Czego chcesz?-Warknął,wciąż nie mogąc pojąć,że jeden z przyjaciół spieprzył mu seks.

-Daj trochę sensi.-Uśmiechnął się krzywo i podparł o próg,gdy zawiało nim na wszystkie strony,jak latawcem.

-Dałem wam przecież prawie dziesięć gram.-Justin zmrużył oczy,a jego dłoń zacinęła się na futrynie. To nie wróżyło nic dobrego.

-Nie ma już nic.

-Jak to kurwa nic?!-Młody Barkler napiął wszystkie mięśnie i syknął przez zaciśnięte zęby.

-Amba fatima,było i nima.-Jay uniósł obie ręce do góry,by pokazać,że nie ma pojęcia jak to się stało i wleciał na Justina,który automatycznie go przytrzymał.-Oooo...przeszkadzam?-Zaśmiał się głośno,wpatrując w Alice,której włosy dały się wreszcie doprowadzić do porządku,ale rozpalone rumieńce wciąż pozostawały na jej policzkach.

-Tak Jay,przeszkadzasz. Wyjdź,proszę.-Barkler wskazał mu ręką drogę do wyjścia i pomógł odnaleźć kierunek,prowadząc go za łokieć.

-A co z merry?

-Czy ja przypominam ci karitas?-Justin podniósł głos,który stał się o wiele głębszy,poważniejszy. Ali przełknęła wystarszona ślinę. Szykowała się niezła akcja. 

-No proszę.-Jay zakpił.-Wystarczy,że pojawia się kolejna panna do pieprzenia,a ty zapominasz o kumplach.-Uśmiechnął się sarkastycznie i wychodząc pokazał Justinowi znak pokoju. Green nie wytrzymał i uniósł pięść do góry,trafiając Jaya prosto w twarz. Musiało boleć.

-Nigdy więcej tak o niej nie powiesz.-Barkler usiadł na nim okrakiem,wciąż trzymając nad nim dłoń,ale Ali była szybsza. Podbiegła do niego i chwyciła go mocno.

-Przestań!-Krzyknęła,a kilka osób zbiegło się,pewnie po tym,gdy usłyszeli upadającego chłopaka.

-To,że przesadził z alkoholem nie daje mu prawa,by tak mówić.-Zszedł z kolegi i pomógł mu wstać. Jay złapał się za spuchnięty policzek i przyłożył chłodną butelkę piwa,którą Justin mu podał.

-Niezłego masz cela.-Przyjaciel zaśmiał się i klepnął Greena po plecach. Ali chyba się przesłyszała. Dopiero co dostał od niego w twarz,a już z powrotem z nim żartował? Wywróciła oczami,bo chyba nigdy nie będzie w stanie zrozumieć chłopaków.-Sory Alice,głupio wyszło.-Zrobił przepraszającą minę.

-Jest okej.-Odparła,starając się pocieszyć go choćby w ten sposób,bo wystarczy,że dostał już shota.

-Ali poczekaj na mnie na dworze,zaraz do ciebie przyjdę.-Justin zacisnął usta i po tym jak mu przytaknęła z aprobatą,zniósł kolegę na dół.

Wieczór był naprawdę ciepły,jak na początek lata,a dziesiątki gwiazd migotały wesoło na niebie,ciesząc wszystkich przechodniów swym widokiem. Subtelny,przyjemny podmuch wiatru rozwiał jej długie,brązowe włosy,a Alice wreszcie odetchnęła z ulgą,prawie zapomniawszy o całej sytuacji,która miała miejsce przed chwilą. Odwróciła się na pięcie i zerknęła w okno jednego z pokoi. Był tam Green i jego kumple,a Jay siedział z paczką lodu przyłożoną do rozciętego policzka. Rozmowa wyglądała na poważną,ale nagle wszyscy roześmiali się głośno,a jeden chłopak klepnął Justina w ramię i puścił mu oczko. Ali nie miała pojęcia o co chodzi,ale chyba chodziło o nią. Czyli jednak miała rację. Nie warto było tu przychodzić. Mogła trzymać się od niego z daleka. Mogła,ale jak zwykle nie posłuchała samej siebie,gdy był na to czas. Westchnęła i przyglądała się im dalej. Zobaczyła jak któryś z nich wyciąga lolka,a Barkler odpala go bez pośpiechu i siada na kanapie tuż obok reszty,opierając dłonie na kolanach i zaciągając się bez opamiętnia jego jedyną miłością-sensymilią. Alice poczuła ukłucie w klatce piersiowej,bo wiedziała,że nie jest w stanie mu jej zastąpić. Czym jest dziewczyna w porównaniu z marihuaną,po której jesteś wesoły,zapominasz o problemach,a cały świat z nią staje się piękniejszy. 

Silny podmuch wiatru zerwał się gwałtownie,przynosząc dreszcz na skórze Ali i nawet nie zorientowała się,gdy stała tu już dwadzieścia minut,gapiąc się na ich niemą dla niej rozmowę. Justin definitywnie o niej zapomniał,albo pamiętał i po prostu ją spławił. Zrezygnowana wyciągnęła telefon i chciała zadzwonić do rodziców,kiedy zobaczyła jakiegoś wysokiego mężczyznę,zbliżającego się w stronę tego domu. Nim zdążył ją zauważyć schowała się za żywopłot i kucnęła bacznie obserwując,co robi. Wyjął z kieszeni spodni komórkę i oczekiwał odpowiedzi.

-W tym momencie masz wyjść przed dom. Bez dyskusji.-Warknął w słuchawkę,rozłączając się szybko. Alice spojrzała w okno pokoju,ale Justina już tam nie było. Odwróciła z powrotem wzrok na mężczyznę i teraz jej się przypomniało. To był Pan Barkler. Przyszedł wtedy ze swoją żoną na urodziny jej matki. Otrząsnęła się z tych myśli i utopiła wzrok w wychodzącym na zewnątrz Greenie. Jego piaskowe włosy były zmierzwione i wciąż przypominały jej o intymności,która zaszła między nimi na górze. Ciuchy miał nadal w idealnym stanie,a zielona koszula współgrała z jego czekoladowymi oczami,teraz tak malutkimi.

-Tato.-W ruchach Justina było widać,że jest zestresowany,a głos miał schrypnięty. Czy istnieje jednak ktoś,kogo młody Barkler się boi? Ali delikatnie się wyprostowała,by lepiej widzieć.

-Wracasz ze mną do domu. Natychmiast.-Ton Pana Barklera był poważny i suchy.

-Jestem tu z dziewczyną. Nie mogę jej zostawić.-Alice poczuła ciepło,rozprowadzające się po jej brzuchu,bo wiedziała,że mówi o niej,tylko czy nie było to częścią wymówki? Mniejsza o to. Jest tutaj z nim. Szkoda,że zostawił cię dla kolegów.-Głupi rozsądek zawsze udzielał się w najmniej istotnym momencie.

-To ją przeproś i wsiadaj do auta.

-Ale...-Green chciał coś powiedzieć,ale przy ojcu był taki...bezbronny. Jego ego i pewność siebie jakby prysły niczym mydlana bańka.

-Żadnego ale Justin. Nie wystarczy ci już kłopotów?-Pan Barkler odwrócił wzrok od syna.

-Znowu to samo?-Green zaśmiał się sarkastycznie.-Nigdy się nie odpieprzycie,prawda?-Włożył dłonie w kieszenie,wystawiając tylko kciuki i uniósł się na palcach stóp.

-Jak śmiesz tak mówić! Daliśmy ci z matką,czego tylko sobie zapragnąłeś,a ty odwdzięczasz nam się w ten sposób? Czy jest coś czego kiedykolwiek od nas nie dostałeś?-Starszy Barkler zacisnął szczękę i w zrezygnowaniu przeczesał dłonią czarne włosy.

-Tak. Chociażby krzty miłości.-Justin pokręcił tylko głową i ominął ojca,idąc w stronę parku. Splunął na chodnik,a jego ciałem targały nerwy. Ali wciąż kucała za żywopłotem,ale nigdy nie spodziewałaby się,że taki chłopak,na co dzień pewny siebie,zabawny i mający wylewkę na wszystko może mieć takie problemy. Kiedy Pan Barkler poszedł w przeciwną stronę, Ali wybiegła zza krzaków i skierowała się do miejsca,gdzie siedział Justin i odpalał kolejnego jointa. Chłopak wziął  macha i uniósł głowę do góry,widząc jej cień.-Słyszałaś wszystko,prawda?-Zacisnął usta i wypuścił kłąb cuchnącego trawą dymu.

-Tak.-Ali przełknęła głośno ślinę,nie wiedząc jak zareaguje. Uniosła zdziwiona brwi,gdy Justin klepnął miejsce obok siebie i podał jej jointa.

-Zapal,to pomaga.

Never fall in love // Nigdy się nie zakochuj.Where stories live. Discover now