❤ Garderoba.

1.3K 89 20
                                    

– Naprawdę uważasz, że chłopak z tak perfekcyjnej rodziny jak twoja, mógłby mnie interesować w jakikolwiek sposób? Wygląd to nie wszystko, Justin. – Wzięła kolejny łyk soku i poczuła się tak pewna siebie, jak chyba nigdy wcześniej. Jej długie, brązowe pasma włosów przypominały lśniący wodospad, który teraz zagarnęła na jedną stronę.

– Niektóre rzeczy mogłabyś przemilczeć, o ile wiadomo ci, że istnieje taka możliwość. Za przyznanie, że jestem przystojny daję ci punkt. – Wygiął usta w uśmiechu, ale w jego spojrzeniu zrodziło się coś niezrozumiałego. Myślał o czymś dogłębnie, lecz Alice nie miała zielonego pojęcia o czym.

– Przystojna jest połowa społeczeństwa, w którym żyjemy. Ty wyglądasz jedynie przyzwoicie. Założę się jednak, że to tylko dlatego, bo zdecydowałeś się ubrać na siebie koszulę. Mam do nich jakiś sentyment. – Uniosła triumfalnie brew, czekając na jego odpowiedź. Dogryzała mu, ile tylko mogła, bo wyszła z tego całkiem niezła zabawa. Ciekawe, czy potrafiłby się tak z nią droczyć w łóżku? Nie mogła nie dopuścić do siebie owej myśli, ponieważ prawdopodobnie tylko jeden procent mężczyzn stąpał po tej Ziemi, którzy wyglądali tak cholernie dobrze jak on, ale mała nauczka nigdy nie zaszkodziła jeszcze żadnemu narcyzowi. Zerknęła na niego i zobaczyła szeroki uśmiech, który rozlał mu się, aż na policzki. Jego ciepłe, czekoladowe tęczówki zaiskrzyły radośnie.

– Jesteś całkiem, całkiem. – Puścił jej dyskretnie oczko. Alice wiedziała jednak, że niewinnie miało tylko wyglądać. Mylił się, myśląc, że mógł poderwać ją w pięć minut, jak zapewne każdą inną laskę, a potem po dogłębnej penetracji jej waginy po prostu się wycofać. Jedyne, co poczułaby tam po jego odejściu to środkowy palec, który pokazałby jej za każdym razem, gdy wpadliby na siebie przez przypadek.

– Wiem. – Jej ciało podgrzało się chyba o tysiąc stopni, kiedy ten komplement wreszcie dotarł jej do mózgu. Wilgoć z ust powędrowała do całkiem innego miejsca. Puściła pasma włosów tak, by opadły na piersi i zakryły purpurę jej zwykle bladych policzków.

Urodziny minęły dość spokojnie, choć głośność śmiechów wzrosła z każdą kolejną dawką alkoholu. Wszyscy opuścili dom około godziny temu, oprócz Państwa Barkler, których naprawdę trudno było przegonić. Chyba naprawdę matka Alice polubiła się z rodzicami Justina.

– Córeczko! Nasi goście będą się już niestety zbierać. Idź proszę do garderoby na dole i pokaż Justinowi, gdzie wisi jego kurtka. – Kristina była nad wyraz gościnna, a jedyna córka nie mogła przecież powiedzieć: Nie, nigdzie nie pójdę z tym nadętym bufonem, który uważa, że mój tyłek wejdzie w jego posiadanie. Westchnęła jedynie i zmrużyła oczy w odpowiedzi na zadziorny uśmiech bruneta. – Tędy – mruknęła i podążyła schodami w dół.

Nie było tutaj kompletnie nikogo. Cisza obijała się o uszy w korytarzu, który prowadził do jedynych tam drzwi. Weszli do środka i znaleźli się w środku garderoby. Alice nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Czuła orzeźwiający zapach jego perfum i to, że stał tuż za nią. Ślina wraz z głosem uwięzła jej w gardle, gdy silne ręce Justina znalazły się na jej talii i mocno przyciągnęły ją do siebie tak, że naparła na jego nabrzmiałą męskość.

– O matko – jęknęła, ale mimo wszystko nie ruszyła się, choćby o krok. Żołądek ścisnął się jej jeszcze mocniej, a nogi ugięły się pod nią, jakby była z plasteliny. Pewność siebie odeszła gdzieś w dal, stłumiona przez pana wbijającego się jej w tyłek.

– Tak wiem. Jest wielki – mruknął jej chrapliwie do ucha, wędrując dłonią po wewnętrznej stronie jej uda. Ten delikatny, ale pewny dotyk zaczął przyjemnie parzyć jej gładką, rozpaloną skórę. Była przekonana, że gdyby postanowił teraz pozbawić ją ciuchów, to nie byłaby w stanie mu się oprzeć. Jego dłoń już prawie znalazła się przy granicy jej majtek, gdy głośne śmiechy rozbrzmiały tuż za drzwiami.

__________
Zapraszam do kolejnego rozdziału! :)

Never fall in love // Nigdy się nie zakochuj.Where stories live. Discover now