Chapter 20.

653 48 6
                                    

Justin stał oniemiały na środku pokoju,a na jego nieskazitelnej, smukłej,ale jakże urokliwej twarzy zaczynał ukazywać się powoli niezapomniany,leniwy uśmiech,który przerodził się w coś więcej niż czystą radość. Jego czekoladowe oczy zapłonęły szczęśliwie,nabierając barwę palonej kawy,a kilka kosmyków jego zmierzwionych włosów opadło mu niezgrabnie na czoło tylko dopełniając ten zabójczo porywający widok. Jak Alice mogłaby mu się oprzeć? Właśnie.

Nie mogła.

Dlatego zdecydowała się uciec z nim jak najdalej stąd,byle by już nie żyć w tej ponurej,otaczającej ją melancholią przestrzeni,zatruwanej codziennie przez obojętność i powściągliwość jej jakże kochających rodziców. Wszystko czego potrzebowała miała właśnie tu, na wyciągnięcie ręki. Miała go.

Miała Justina.

On wystarczał jej w zupełności,by mogła codziennie się uśmiechać i mieć jakieś plany na przyszłość. Plany związane z nim. Mogła bez ograniczeń zatapiać się w jego urodzie,jego oczach,ustach,spijać z nich każdy pocałunek,ale nie to się liczyło. Chodziło o coś więcej. Justin dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Był czuły,bo naprawdę potrafił taki być. Miał dar rozweselania jej,kiedy jej serce pękało w szwach i mimo wszystkich złych dni to tylko na niego nie potrafiła się tak naprawdę w stu procentach gniewać. Wystarczył jeden jego piękny,bezinteresowny uśmiech,by wszystko nabrało sensu.

I wreszcie to zrozumiała.

Stała teraz wtulona w jego ramiona,które otworzył przed nią szeroko,otwierając tym samym całego siebie,by mogła się z nim połączyć w jedność. Jej serce zaczęło wpierw szybko bić,po czym zwolniło,by napawać się jego ciepłem i bliskością,którą właśnie ją obdarowywał. Nie potrafiła wyrazić tego uczucia,przeszywającego ją właśnie od czubka głowy,aż po krańce palców u stóp. To przyjemne mrowienie na całym ciele,gilgotanie w brzuchu i zapierające doznanie w klatce piersiowej,przygniatające ją w pozytywny sposób. Była tego pewna.

Kochała go.

Kochała Justina.

Nikogo innego.

Wziąwszy jeszcze jeden głęboki wdech,napawała się przez chwilę cudowną wonią jego delikatnych,świeżych jak morska bryza perfum,których zapach był tak egzotyczny,a zarazem znajomy. Uniosła delikatnie głowę do góry,by móc na niego spojrzeć po długo trwającej ciszy i dopiero teraz zorientowała się,że dalej płacze,a cała jego koszulka nasiąknęła jej łzami,ale to nie były zwykle łzy.

To były łzy szczęścia.

-Wszystko w porządku?-Uśmiech z jego twarzy delikatnie znikł,ale nadal zarysowywał się gdzieś w kącikach jego pełnych ust. Z gracją i czułością otarł dłonią jej policzek i wpatrywał się w jej hipnotyzujące oczy.

-Tak.-Alice westchnęła z ulgą,pozwalając całemu dotychczasowemu napięciu spłynąć w niepamięć.

-Naprawdę chcesz ze mną wyjechać?-Jego oczy znów zapaliły się w barwę palonej kawy,że aż prawie mogła poczuć jej zapach,emanujący gdzieś z wnętrza tych tęczówek.

-Niczego więcej nie pragnę Justin.-Odpowiedziała krótko,błądząc palcem po jego mokrej koszulce.

-Kiedy doszłaś do takiego wniosku?-Figlarnie,ale niesarkastycznie zaczął się z nią drażnić.

-Sama nie wiem. To przyszło tak...nagle. Zrozumiałam coś bardzo ważnego i wiem,że podejmuję słuszną decyzję.

-Bardzo się z tego cieszę Ali. Nie wiem,czy potrafiłbym sobie poradzić,gdybym pewnego dnia cię stracił. Wiesz,że tego nie chcę prawda? Może i jestem niedojrzały na tyle ile byś chciała,ale zrobię wszystko,by stanąć na nogi razem z tobą. By zacząć od nowa. Zrobić wszystko lepiej.

-Justin,dojrzałość nie zależy od wieku. Zależy od tego ile człowiek tak naprawdę przeszedł w swoim życiu,a ty przeszedłeś wiele. Dla mnie jesteś wystarczająco dojrzały i cenię w tobie tę szczerość i czułość,której nigdy nie zaznałam w tym domu. Wiem,że wiele związków się nie udaje,a ten na początku szczególnie nie zaczął się najlepiej,ale przeszłość jest przeszłością. Teraz czeka nas tylko lepsze jutro. Razem.

Justin oblizał swoje pełne,różowe wargi i zmrużył oczy,a Alice mogłoby się wydawać,że kilka łez zdążyło się w nich zakręcić. Jego szeroki uśmiech wypłynął mu na twarz,aż w końcu nieomylnie jedna łza spłynęła po jego policzku. Ten widok ścisnął Alice za serce. Czy właśnie sprawiła,że ten słynny,nieposłuszny,samolubny Green zaczął płakać?

Nie.

To był Justin Barkler. Justin,którego ona znała inaczej niż reszta tych snobistycznych dzieciaków. Justin,który otworzył się przed nią całym sobą i znalazł odrobinę miejsca dla niej w swoim sercu. Nawet więcej niż odrobinę. To był Justin,który zniewalał swoim szczerym,ciepłym uśmiechem i zawsze dawał bezpieczeństwo w swoich silnych ramionach. To był jej Justin. Tu i teraz.

-Kocham Cię,Alice. Kocham Cię naprawdę mocno. Tak jak jeszcze nikt nie kochał nikogo na całym świecie.-Chłopak przyciągnął ją mocno do siebie i złożył ciepły,pełen kojącej energii pocałunek na jej słodkich wargach,po czym założył kosmyk włosów za jej ucho i pogładził dłonią jej delikatny policzek. Przez chwilę napawał się jej widokiem,kiedy kolejna łza spłynęła po jego twarzy,gdy dziewczyna cicho wyszeptała trzy słowa,przytulając się do niego z tą samą zachłannością.

-Kocham Cię,Justin.

*

NA RAZIE MUSZĘ ZAWIESIĆ OPOWIADANIE. BĘDĘ DODAWAĆ,GDY TYLKO ZNAJDĘ CZAS. MAM NADZIEJĘ,ŻE WAM SIĘ PODOBA. GWIAZDKI I KOMENTARZE MILE WIDZIANE. DZIĘKUJĘ WAM BARDZO ZA WSZYSTKO. <3

Never fall in love // Nigdy się nie zakochuj.Donde viven las historias. Descúbrelo ahora