Rozdział 26 - Samonaprowadzająca różdżka

66 23 14
                                    


Szlajałam się po okolicy próbując się uspokoić.

Wątpliwości dopadały mnie z każdej strony, a ja głupio zaczęłam nawet myśleć, że z Francisem potrafiłam się o wiele lepiej dogadać niż z Arthurem. Właściwie to kłótnie z Francją były rzadkie, a takie sceny, jak ta z Arciem dzisiaj, zdarzały się może raz na dekadę. Gdyby nie fakt, że do Francisa nic nie czułam, zaczęłabym poważnie zastanawiać się, czy nie popełniłam błędu decydując się na rozstanie z nim.

Nie ukrywałam już przed sobą, że główną przyczyną rozwodu był Arthur. Ale coraz trudniej było mi znaleźć konkretny powód, dlaczego wybrałam Brytyjczyka.

Jedno jednak było pewne: oboje nie potrafiliśmy się ze sobą komunikować. Z naszej dwójki powinnam być mądrzejsza, więc zamiast się kłócić czy rzucać porcelaną, powinnam spróbować chociaż porozmawiać. Powinnam, i co? I ni chuja, nie wyszło.

Rozmowa jest lekiem na wszystkie nieporozumienia, przeszły mi przez myśl moje własne słowa. Miło, że pokazałam cudowny przykład hipokryzji, drąc ryja zamiast podjąć się stosownej komunikacji międzyludzkiej. Jednak w trakcie konfliktów zdarzało się, że jedna z kłócących się stron czasami wypowiadała nieprzemyślane słowa. W nerwach krzyczało się czasami niemal wszystko, jednak nie musiało to wcale oznaczać, że się naprawdę o tym myślało...

Nawet nie wiem, kiedy minęły mi trzy godziny na pielgrzymce po Londynie. Kiedy więc wybiła godzina dziewiętnasta, postanowiłam iść do baru niedaleko naszego domu, bo nie miałam odwagi jeszcze wracać. Moim celem było wypicie kilku głębszych na dodanie sobie otuchy i odwagi, bo mój telefon milczał jak zaklęty. Gdyby kłótnia była z Francją, telefon dzwoniłby non stop doprowadzając mnie tym do szału.

Oni byli jak ogień i woda. Jeden płynie z prądem, a drugi zapala się na równi ze mną.

W pubie powitał mnie smród papierosowego dymu. Skrzywiłam się znacznie, kiedy zapiekło mnie w gardle, ale twardo ruszyłam przed siebie ignorując przy tym zaciekawione spojrzenia. Faktycznie, w tej spelunie byłam jedyną babą.

— Piwo — mruknęłam smętnie, siadając tuż przy barze.

— Jakie? — zapytał barman mając na mnie totalnie wyjebane. Otyły mężczyzna z dużymi zakolami czyścił brudną szmatą ladę, a ja autentycznie brzydziłam się położyć łokcie na meblu.

— Fuller's, London Pride — odpowiedziałam, drapiąc się po głowie. — Na rachunek Kirklanda — dodałam po namyśle.

To jego wina, że mnie do tego doprowadził, więc niech płaci za mój ciąg alkoholowy.

— Ty od Arthura? — zapytał zaskoczony, w końcu podnosząc na mnie uważny wzrok.

Rzadko kiedy Arcio posługiwał się prawdziwym nazwiskiem, ale pod tym właściwym znały go wszystkie możliwe puby, speluny i bary w promieniu stu mil. Nie chciałam chyba wiedzieć, co musiał odjebać, skoro nazwisko Kirkland było aż tak znane na marginesie.

— Tak, jestem Arthura. Od Arthura — poprawiłam się, zalewając purpurą.

Mężczyzna patrzył na mnie z lekko przymrużonymi oczami, po czym otarł pot z czoła i położył przede mną napełniony kufel. Połknęłam ślinkę napływającą mi do ust, złapałam za piwo i wypiłam duszkiem ponad połowę zawartości.

Westchnęłam i oparłam się czołem o dłoń, próbując jakoś posklejać w mózgu tę układankę. Ale jedyne, co mi przychodziło do głowy, to uchlanie się i chwiejny powrót do domu, a następnego dnia szczera rozmowa z Anglią.

Hetalia Axis... World! - Tom 4Where stories live. Discover now