Rozdział 33 - Zero koma jeden procenta

64 23 4
                                    


Widząc uśmiechniętego Amerykę otwierającego drzwi wiedziałam już, że na sto procent coś się tu odwali. Była godzina osiemnasta, a z głębi jednorodzinnego domku bohatera za dychę i peta dudniły basy i śmiech imprezowiczów.

Mój wewnętrzny introwertyk szybko zaczął negocjacje z moim wewnętrznym Grinchem, czy stąd spierdalać, czy może zniszczyć wszystkim przyjęcie z fajerwerkami.

A może po prostu dobrze się baw?

Widząc Alfreda w stroju super bohatera uśmiechnęłam się pod nosem. Fakt, że Ameryka przebrał się za Kapitana Amerykę mnie po prostu rozwalił wewnętrznie.

Typowe.

— Ooo! Anglia! — zawołał radośnie, wpuszczając nas do środka. — I.... eee... — Podrapał się po głowie na mój widok.

— Śląsk, szlamo — przypomniałam mu kulturalnie. — A to Wiktoria. — Wskazałam na prześcieradło po mojej lewej. — Moja, eee... sekretarka.

— Yoł! — zwrócił się do niej, a milcząca Wiki podniosła dłoń i pomachała nią lekko, co przez efekt prześcieradła miało dość zabawny rezultat. — Anglio! To Halloween, a ty nie wyglądasz strasznie! Ty i ten NPC macie lamerskie stroje, hahahaha! Na szczęście twoja kolonia wygląda tak strasznie, jak zawsze, hahahaha!

— Dzięki! — Ucieszyłam się z komplementu, podczas gdy Arthura prawdopodobnie trafił szlag, a Wiki kalkulowała w głowie, jak odpłacić mu się za te słowa zniewagi.

— Lamerskie? Powiedział koleś przebrany za kapitana Amerykę — mruknęła Wiki, ale Alfred nawet nie zwrócił na nią uwagi.

Przyzwyczaiłam się już do tego, że Al nazywał mnie „kolonią", chociaż kiedyś doprowadzało mnie to do szału. Ameryka był jaki był i jedyne, co mogłam zrobić, to nie regulować odbiorników – on tak miał.

Hol mieszkania był duży i to, co mnie zaskoczyło to to, że wnętrze przypominało raczej styl lat dziewięćdziesiątych. Było przytulnie, na ścianach powieszonych było dużo plakatów superbohaterów, czy jakieś inne, typowo amerykańskie ozdoby. Podobało mi się tutaj. Czułam się, jakbym cofnęła się w czasie i na powrót stała się nastolatką.

— Ogólnie się spóźniliście, większość już jest i dobrze się bawi! — Popędził korytarzykiem i zrobił ślizg na skarpetkach.

— Wieczne dziecko — mruknął Arthur, na co zachichotałam.

— Jest szczęśliwy, więc nie widzę w tym niczego złego — powiedziałam rozczulona, po czym widząc jego wzrok i podniesioną brew, zreflektowałam się: — Znaczy... Brudny, plugawy zdrajca krwi.

— On jest zabawny. — Wiktoria zachichotała. — Tak śmiesznie głupi.

— Powiedz to Pakistanowi, Iranowi i Afganistanowi — odparłam nieco ironicznie, gdy dobyłam różdżkę zrobioną przeze mnie własnoręcznie z brzozy. — O, i Wietnamowi. Chinom. I...

— Starczy, Natalia, zrozumieliśmy — mruknął Anglik, kiedy weszliśmy do zatłoczonego salonu.

— Nie jestem Natalia, tylko Bellatrix Lestrange! — zawołałam głośno, podnosząc ręce w górę i skacząc w miejscu z ekscytacji. — Weźmy coś i podpalmy!

Uspokoiłam się, kiedy Riddle złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie karcąco. Jarałam się jak chatka Hagrida, a moje czarne, puchate serduszko pragnęło zabawy.

Rozglądałam się z zaciekawieniem po gościach i szczerzyłam się jak totalny pojeb, widząc przebrania niektórych z nich.

Widziałam Kanadę w stroju zombie-hokeisty, oraz Feliciano przebranego za wielki trójkąt pizzy. Znając upodobania braciszków Włochów podejrzewałam, że z pewnością zaraz zobaczę Romano w stroju pudełka makaronu do spaghetti firmy Lubella.

Hetalia Axis... World! - Tom 4Where stories live. Discover now