21

1.1K 83 51
                                    


- Nigdy bym nie pomyślał, że to może być on – powiedział Magnus, kiedy wreszcie znaleźli się w domu. – Zawsze był taki miły... To chyba prawda, że szaleńcy dobrze się kamuflują.

- Taaa... - mruknął Alec, bo i jemu nie przyszło do głowy, że sprawcą całego zamieszania okaże się... sprzątacz. Uroczy, nieco tylko ekscentryczny dziadek, który dorabiał sobie do emerytury szorując podłogę w studiu. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do wszystkich, łącznie z Raphaelem i Camille. Jak to możliwe, że ktoś taki pisał listy z pogróżkami?

- Dziwne to wszystko. – Magnus wziął się za opróżnianie walizek. Co było dość pracochłonne, bo jako jeden z nielicznych facetów na planecie wiedział, że kolorowego prania nie należy łączyć z białym a pralka ma kilka programów dedykowanych do różnych tkanin. Alec nawet nie próbował mu pomagać. Nie dość, że się na tym nie znał (wszystkie jego ubrania były raczej ciemne, więc pranie ograniczało się do wciśnięcia dwóch przycisków), to jeszcze nie miał na to siły. Klapnął na fotel.

- Czyli to koniec – powiedział przypominając sobie uśmiech, z jakim Raphael zapraszał jutro jego i Jace'a do swojego gabinetu. – Koniec... - powtórzył. To słowo jakoś dziwnie osiadało na języku. Zupełnie, jak ten szemrany syrop na kaszel, którym poiła go matka. Potrafił sparaliżować całą jamę ustną do tego stopnia, że przez trzy godziny można było porozumiewać się jedynie za pomocą karteczek.

Magnus odłożył trzymaną w ręku hawajską koszulę. Tak po prawdzie, zabrał się za to całe sortowanie tylko po to by móc zająć czymś ręce. I stworzyć swego rodzaju tarczę przed tą właśnie rozmową. Oraz każdą inną. Był boleśnie świadom faktu, że musieli z Alekiem porozmawiać, ale nie chciał robić tego teraz. Nie kiedy leciał na pysk a ponadto nie potrafił odróżnić poliestru od bawełny. Wiedział, że Alec był w podobnym stanie. Więc dlaczego, do jasnej cholery, zaczynał tę rozmowę?! Nie mogli zająć się tym jutro? Przecież to, że złapano winnego nie spowoduje, że Alexander momentalnie teleportuje się do swojego mieszkania a na ich wzajemne kontakty zostanie nałożona jakaś klątwa.

Potarł dłonią czoło. Był zbyt zmęczony, żeby myśleć a co dopiero prowadzić poważną rozmowę. Może jeśli nie podejmie tematu Alec odpuści?

- To koniec – powtórzył Alexander nieco natarczywiej i Magnus już wiedział, że jego nadzieje były płonne.

- Czegoś na pewno – zgodził się niechętnie. – Ale czy możemy zdecydować czego dokładnie, jutro?

Alec otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. I widać było, że walczył ze sobą, by nie otworzyć ich ponownie.

- Proszę – wyszeptał Magnus. Zdawał sobie sprawę z tego, jak żałośnie brzmiał i gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie zniżyłby się do tego poziomu. Choćby miał później umrzeć, podjąłby temat. Ale tu chodziło o Aleca. On... był inny. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.

Alexander zastanowił się przez chwilę skubiąc nitkę od koszulki. Z jednej strony chciał mieć to już za sobą. Z drugiej... Był zmęczony, głodny, śpiący i obolały. Chociaż oparzenia już się zagoiły, to w niektórych miejscach zostały po nich jątrzące rany z przebitych pęcherzy (bo oczywiście był zbyt głupi, żeby posłuchać Magnusa i Jace'a i zostawić diabelstwa w spokoju). Nie nadawał się do dyskusji na temat wyższości kawy nad herbatą.

- W porządku – zgodził się ostatecznie wmawiając sobie, że wcale nie ucieka przed tematem. – Jutro. Po rozmowie z Raphaelem.



- Nie wiem, kto był szczęśliwszy. Złotowłosa, Camille czy Raphael.

Magnus zdjął buty, cisnął je w kąt, gdzie zderzyły się ze ścianą i od razu poszedł zrobić sobie drinka. Należało mu się jako nagroda za nie zamordowanie żadnej ze stron.

Utracona niewinnośćWhere stories live. Discover now