26

1.6K 87 57
                                    

Magnus wciągnął głęboko spory haust powietrza, przytrzymał go chwilę w płucach by ostatecznie wypuścić ze świstem. Całą operację powtórzył jeszcze trzy razy, nim ręce przestały mu się trząść. Zbliżała się kulminacja ostatniego tygodnia koszmaru, na który składał się strach o Aleca, walka z własnym poczuciem winy, niekończące rozmowy z policjantami, wkradanie w łaski pielęgniarek (Anna nie tylko odzyskała idealną kopię swojego kubka, ale także ze trzydzieści innych, które przy okazji wpadły Magnusowi w oko) oraz umoralniające rozmowy z Catariną i Ragnorem. Kochał swoich przyjaciół i naprawdę był im wdzięczny za to, że nie zostawili go z tym wszystkim samego, ale czasem miał ochotę wywalić ich przez okno. Zwłaszcza wtedy, gdy sami, nieświadomie, napędzali dręczące go koszmary. Jak ten, że być może Alec już nigdy nie będzie chciał go widzieć. Bądź co bądź prawie przez niego umarł. Czy raczej za niego.

A teraz miał skonfrontować swoje lęki z rzeczywistością. Bo Alec nareszcie się obudził i wreszcie pozwolono mu się z nim zobaczyć. Znaczy lekarz zezwolił na odwiedziny, bo gdyby Magnus, w tej kwestii, zwróciłby się do Jace'a, zapewne zostałby poszczuty psami. Nawet jeśli blondyn najpierw musiałby takie bestie kupić i wytresować.

Dobra, ostatni szybki wdech i można wchodzić, powiedział sobie.

Nacisnął klamkę.

Był przygotowany na wiele, ale widok Aleca niemal ginącego w wielkim szpitalnym łóżku prawie zwalił go z nóg. W dodatku porozstawiana dookoła medyczna aparatura tylko dodawała grozy całej sytuacji.

Alec chyba spał, bo w żaden sposób nie zareagował na jego wejście. Magnus, najciszej jak tylko się dało, zamknął za sobą drzwi po czym, niemal na paluszkach, podszedł do łóżka. Teraz mógł przyjrzeć się mężczyźnie uważniej. Jego usta opuścił syk, którego nie potrafił opanować. Twarz Aleca była sina, ogromne cienie pod oczami upodabniały go do pandy a ostre kości policzkowe niemal przebijały cienką, jak pergamin, skórę. Gdyby Magnus miał zgadywać powiedziałby, że ukochany stracił jakieś dziesięć kilo, lekko licząc. Najgorsza jednak była maska tlenowa zasłaniająca dolną połowę twarzy Aleca. Materiał, przy każdym wydechu, pokrywał się cieniutką warstwą pary, ale Magnus i tak zdołał dostrzec koszmarnie popękane usta. Coś ścisnęło go w dołku. Jeszcze nie tak dawno temu, te same usta szeptały mu „kocham cię" podczas najbardziej intymnych aktów.

Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, złapał mężczyznę za dłoń. Skóra była zimna i lepka od potu, lecz mimo to i tak ją pocałował. I chyba to właśnie obudziło Alexandra. Najpierw mocniej zacisnął powieki a później nieco je uchylił. Zobaczywszy Magnusa jego twarz rozjaśnił uśmiech. Z gatunku raczej tych niepewnych, ale mężczyzna i tak był zachwycony.

- Cześć przystojniaku – Bane uśmiechnął się i pochyliwszy głowę pocałował Alexandra w czoło. W nozdrza uderzył go smród potu, leków i choroby. Z najwyższym trudem powstrzymał odruch wymiotny. To przecież Alec.

Mężczyzna zmarszczył brwi jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

- Jesteś cały? – wychrypiał. Z jakiegoś powodu jego gardło zdawało się być zdarte do krwi.

Magnus nie wiedział czy było to pytanie, czy też raczej stwierdzenie faktu, dlatego tylko pokiwał głową. Alec sapnął i maska pokryła się grubą warstwą pary.

- Więc zdejmij to cholerstwo i pocałuj mnie porządnie – zażądał.

Magnus zawahał się. Ostatnie czego chciał to zrobić Alecowi krzywdę. A z jakiegoś powodu przecież lekarze nałożyli mu te maskę...

- Nic mi nie będzie. – Alexander chyba odgadł co go trapi. – To tylko na chwilę... - urwał, żeby wziąć głębszy oddech. Nagle cały pomysł wydał się Magnusowi jeszcze gorszy.

Utracona niewinnośćWhere stories live. Discover now