~rozdział drugi~

170 15 2
                                    

[Mark]

      — Życzę smacznego. — uśmiechnąłem się i wróciłem za ladę.

        Praca w kawiarni jest spoko, szefowa jest bardzo miła, dobrze płaci i jest git. Ta praca jak najbardziej mi odpowiada i jest jedną z lepszych, jakich kiedykolwiek się podjąłem.

        Stałem za ladą i przeglądałem Instagrama. W pewnym momencie do kawiarni wszedł.. mój wychowawca. W akcie paniki podszedłem do Olgi, mojej przyjaciółki, która ze mną pracuje.

      — Em.. możesz na chwilę zostać sama? — spytałem cicho, błagając w myślach, żeby się zgodziła.

      — Yyy... spoko, młody. — uśmiechnęła się, po czym rzuciłem szybkie podziękowanie i uciekłem na zaplecze.

        Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Ten typ mnie śledzi, czy co do chuja?! To jest, jebany, drugi koniec miasta, a jego tu nigdy nie widziałem. Tutaj raczej przychodzą tylko stali klienci, a nie randomy z ulicy!

      — Młody, co ty robisz? Klienci czekają, ruchy. — pogoniła mnie niebieskowłosa.

      — Daj mi pięć minut.

      — Za dwie minuty widzę cię za ladą i nie ma wymówek. — westchnęła i wróciła do pracy.

        Dobra debilu. Ogarnij się. To teraz nie jest twój wychowawca, tylko klient. KLIENT, PACANIE, KLIENT.

        Po chwili namysłu wyszedłem z zaplecza i stanąłem za ladą.

    — Rusz cztery litery i zanieś kawę do stolika przy oknie. — poleciła mi Olga.

        Spojrzałem w stronę tego stolika i dostałem zawału. Ja pier do le. Dobra, kurwa! Debilu skończony, idź. SCHEISE!

      — Mhm. — mruknąłem i wziąłem tackę od Olgi.

        Szybkim krokiem podszedłem do odpowiedniego stolika i postawiłem kawę, z narysowanym na niej kotkiem, przed Jabłońskim. To jest jedna z najbardziej stresujących interakcji w moim życiu... ale chociaż dobrą kawę zamówił... moją ulubioną...

      — Dzień dobry. — mruknąłem cicho.

      — Hm.. o.. dzień dobry. — uśmiechnął się i położył pieniądze na tackę.

      — Młody, streszczaj się! — usłyszałem Olgę, zanim pan Marcin zdążył coś powiedzieć.

        Dziękuję, Olguś, kocham cię całym sercem, pomimo twych wad.

      — Obowiązki wzywają. — zaśmiałem się niezręcznie i uciekłem.

***

      — Znasz tego typa? — zapytała Olga, gdy siedzieliśmy w autobusie.

      — O co ci chodzi?

     — No ten typ, który jak tylko wszedł do kawiarni, to się ulotniłeś. Znasz gościa?

      — Nauczyciel wos'u, hiszpana i wychowawca mojej klasy.

      — Oo.. ale czekaj. Przecież--

      — Nowy jest. Od dzisiaj uczyć zaczął.

      — Aha...

      — I tak trochę jest chujowo, bo przypadkowo wygadałem mu się o moich problemach.. — wyjawiłem zciszonym głosem.

      — I co on na to? — zaciekawiła się, unosząc przy tym brwi.

      — Chciał mi pomóc, ale ja mu grzecznie... odmówiłem. — wzruszyłem ramionami.

      — Kurwa, debilu. Mogłeś skorzystać z jego pomocy i wyjść na prostą. Jak na razie jesteś na poziomie "prawie bezdomny".

      — Mam dom? Mam. Nawet koty mam.

      — Kolejny wydatek.

      — Dasz mi spokój?

      — Nie, bo zjebałeś sobie szanse na lepsze życie.

      — Sam wybrałem cztery lata temu.

      — Możesz zmienić to wszystko na lepsze. — wykłócała się, coraz bardziej irytujące się moją postawą.

      — Ale tego nie zrobię.

      — Jeszcze zmienisz zdanie. — powiedziała stanowczo.

      — No nie powiedziałbym.

      — Z pewnością. — prychnęła.

      — Idę już, to mój przystanek. — mruknąłem wstając z siedzenia. — Na razie.

      — Ta.. cześć.

***

      — Kiro, draniu, nie gryź tego krzesła. Co ono ci zrobiło? — zwróciłem się do rudego kota gryzącego nogę krzesła. — A kysz, Szatanie. — zaśmiałem się, gdy szara kulka futra zaczęła ściągać ze mnie pościel. — Przynajmniej Loki jest spokojny.. — westchnąłem zrezygnowany, gdy nie miałem już na sobie kołdry.

        Tymczasem Loki wylegiwał się na poduszce obok mnie i chillował sobie w najlepsze.

        Jak już mowa o moich kocurkach.. ich imiona są dość.. specyficzne.. Rudy nazywa się Kiro, ponieważ to imię i ruda sierść kojarzą mi się z ogniem. Czarny nazywa się Loki, bo jest czarny i ma zielone oczy, tak jak Loki z Marvela. No i szary.. imię tego drania odzwierciedla jego charakter. Nazwałem go Behemoth, chociaż ma kilka innych odpowiedników tego imienia. Oprócz Behemoth nazywam go Demon, Diabeł, Beh, Pomiot Szatana, Syn Diabła, czy też Mały Byt Demoniczny. Ten kot, to dosłownie zło wcielone. Paskudzi najbardziej z całej trójki. Nie raz wróciłem do mieszkania i zastałem Diabełka szarpiącego poduszkę, a dookoła było pełno pierza.

        Może nie wyglądam na kociarza, ale nim jestem. Kocham całą trójkę moich kocurków pomimo tego, że wiecznie coś niszczą. Te koty to moja jedyna rodzina na ten moment.

***

:v

/04/07/2022/

dojrzały gówniarz /zakończoneWhere stories live. Discover now