~rozdział czwarty~

162 15 0
                                    

[Mark]

       Usłyszałem dzwonek do drzwi. To pewnie Olga. Otworzyłem drzwi i okazało się, że to jednak Marcin.

      — Dzień dobry. — przywitałem się.

      — Cześć, jedziemy?

      — Tak, tylko napiszę do Olgi, że mnie nie zastanie.

      — Mhm, spokojnie, mamy czas.

      — Siedemnaście godzin drogi przed nami.

      — Um... fakt, nie mamy czasu.

***

        Minęło siedem godzin. Jest dwudziesta, a przewidziana godzina dojazdu, to szósta, lub siódma rano.

        Właśnie obudziłem się po kilku godzinnej drzemce. Popatrzyłem na Marcina. Widziałem po nim, że jest już zmęczony, ale pomimo tego miał dobry humor.

      — Zrobimy postój za godzinę?

      — Hm? Możemy zrobić.

      — Tobie by się przerwa przydała. Widzę, że już padasz. — ziewnąłem.

      — Wyśpię się jak dotrzemy na miejsce. — uśmiechnął się. — Twoja koleżanka dzwoniła godzinę temu.

      — W jakiej sprawie?

      — Nie wiem. Nie odebrałem, szanuje cudzą prywatność.

      — Mhm..

      — Nie oddzwonisz? — spytał Marcin po chwili ciszy.

      — Nie. — westchnąłem.

***

      — Pobudka, jesteśmy na miejscu. — usłyszałem głos profesora. — O ile to ten adres, to jesteśmy.

        Otworzyłem oczy i popatrzyłem na budynki przed nami. Tak, to na sto procent tutaj.

      — To tu. — potwierdziłem.

      — Jakby coś, to będę na spacerze. — oznajmił Jabłoński.

      — Lepiej, żebyś się przespał trochę.

      — Potrzebuję sobie pochodzić, rozprostować kości i przy okazji trochę... hm, pozwiedzam...?

      — Mhm.. to.. ja idę.. — oznajmiłem odpinając pasy.

      — Powodzenia.

      — Przyda się.. — westchnąłem i wysiadłem z auta.

        No, no. Widzę, że remoncik był. I nowe kwiaty.. Wszedłem przez bramkę i przeszedłem chodniczkiem w stronę drzwi wejściowych. Zapukałem do drzwi, a kilka minut później otworzył mi.. mój brat.

      — ..M-Mark?

      — Dzień dobry, Klaus. — powiedziałem cicho.

      — Gdzie ty, kurwa, byłeś przez te wszystkie lata? — zapytał mocno mnie przytulając.

      — Może wejdźmy? Tam porozmawiamy, to... dość długa historia. — westchnąłem.

      — Ojciec nie żyje. — oznajmił nagle, czym kompletnie mnie zaskoczył.

      — Co? Jak to się stało..? — dopytywałem.

      — Spadło na niego rusztowanie, jak był na budowie w pracy.

dojrzały gówniarz /zakończoneWhere stories live. Discover now