Rozdział 6 | I tak nie mam nic do stracenia |

408 24 1
                                    

Pov. Peter Parker

— Peter.. — zaczął niepewnie Clint. — Skąd ci leci krew? Co się stało?

— J-jestem.. m-mordercą.. — powtarzałem w kółko nie zwracając uwagi o co pyta łucznik.

— Pete nie jesteś mordercą, nie każdego się da uratować — powiedział, ze spokojem w głosie Steve. — To nie twoja wina. Tony przesadził, jest pijany.

Ścisnąłem swoją bluzę czego od razu pożałowałem, gdy większa ilość krwi zaczęła spadać na moje dresy, buty i podłogę. Ujrzałem przerażenie bohaterów, którzy stali obok mnie.

— Peter musimy zjechać na dól do szpitala, nie wiem co się stało, ale twoja bluza est przesiąknięta krwią — stwierdziła Wanda przyglądając się kałuży krwi, która z sekundy na sekundę rosła.

— Jarvis wezwij pilnie lekarza — krzyknął Ameryka.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nie może mnie zobaczyć lekarz. Zauważy moje wszystkie rany zrobione przez pana Thomasa i zobaczy moje cięcia na rekach.

— Nie trzeba wszystko jest w porządku — podczas mówienia tego lekko się zachwiałem. Zaczęły mi się pojawiać mroczki przed oczami. Najpewniej przez sporą utratę krwi i wygłodzenie.

— Nie jest w porządku Pete, daj sobie pomóc — Clint położył swoją rękę na moim ramieniu, na co się wzdrygnąłem.

— J-ja.. muszę iść — wypaliłem, po czym szybkim krokiem ruszyłem w stronę windy.

— Pete krwawisz, nie zostawimy cię samego! — krzyknęła Wanda na co cała część bohaterów kłócąca się z Tonym zwróciła na mnie uwagę.

— Co się stało spidey? — zainteresowała się Natasha. Zaczęła do mnie podchodzić. Wtedy drzwi do windy się otworzyły. Szybko wszedłem do niej.

— N-nic, wszystko w porządku — mruknąłem. Wtedy część avengersów podbiegła do windy, aby mnie zatrzymać, lecz było już za późno i winda odjechała.

Podparłem się o ścianę windy znów widząc mroczki. Po chwili drzwi się otworzyły, wręcz wybiegłem z budynku. Musiałem się jak najszybciej udać do mieszkania. Mimo palącego bólu i krwi roznoszącej się po całym mieście biegłem. Biegłem tak szybko, że ktoś mógł się zorientować, że nie jestem zwykłym człowiekiem.

 Po zaledwie 10 minutach wparowałem do mieszkania. Pognałem do łazienki. Zdjąłem bluzę przesiąkniętą szkarłatną cieczą i rzuciłem ją na podłogę. Odwiązałem bandaż, którym przeciekała krew. Szybko przemyłem skóre, która była cała we krwi. Wyjąłem igłę i nic lekarską. Zacząłem nieudolnie zszywać rany. Mimo bólu zacisnąłem zęby i nie wydałem z siebie żadnego krzyku. Po około 30 minutach skończyłem. Nie wyglądało to dobrze ale nie ciekła z nich krew. To najważniejsze. Owinąłem brzuch bandażem.

Zrezygnowany przyczołgałem się do pokoju i położyłem  na moim prowizorycznym łóżku. Jęknąłem cicho z bólu. Było jeszcze gorzej. Wręcz nie do wytrzymania. Zaświeciła mi się lampka w głowie. A co jeśli skorzystałbym z podarunku od nieznajomego?

Nie Peter, przecież spider-man nie bierze.

Ale co z tego jak i tak jestem nic nie znaczącym, zawodnym i okrutnym mordercą?

Kogo to niby obchodzi? Kto się mną będzie przejmował gdy będę codziennie chodzić naćpany i wyniszczać swój organizm? Pana Starka? Pff.. Pana Thomasa? Pff.. Avengersów? Pff..

Nikogo.

Jedyna osoba, która by się przejęła była ciocia May. Moja ukochana ciotka. Tak bardzo chciałbym się do niej teraz przytulić i wyżalić się co usłyszałem od pana Starka.

Gdybym tylko był  lepszy.. żyłaby nadal i robiłaby to o czym tak silnie marze. Czyli kochałaby mnie. Chciałbym się do kogoś przytulić, tak po ludzku. Ale kto by chciał przytulić palacza, nieudacznika, sierotę, za niedługo narkomana i mordercę? Nikt.

— Przepraszam ciociu — wyszeptałem, po czym z ogromnym bólem wstałem z łóżka.

Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej plecak od nieznajomego.Otworzyłem go i przyglądałem się zawartości przez jakąś minutę. Myślałem. Myślałem czy na pewno chce to zrobić.

I tak nie mam nic do stracenia.

Westchnąłem ciężko i wybrałem spośród narkotyków biały proszek w niewielkim woreczku. Wysypałem jego zawartość na biurko, po czym wyciągnąłem kartę płatniczą z mojego małego portfela. Ułożyłem cztery w miarę równe kreski. Patrzyłem się na nie przez 2 minuty. W końcu wziąłem wdech i pospiesznie wciągnąłem narkotyk.

 Położyłem się na łóżku i zacząłem wpatrywać się w sufit. Po kilku minutach uśmiech zagościł na mojej twarzy. Nawet nie wiem dlaczego. Wszystko mnie śmieszyło, a żaden problem nie miał dla mnie znaczenia. Jakie piękne uczucie.

1 dzień później

Pov. Tony Stark

— Kurwa! — krzyknąłem waląc pięścią w stół.

Już 18 raz dzwoniłem do dzieciaka. Ani razu nie odebrał. Choć czemu ja się dziwie? Powiedziałem, że zabił tą dziewczynkę choć wcale tak nie było. Alkohol i gniew po nieudanej akcji zawładnęły nade mną. Żałuje. Tak bardo chciałbym przeprosić Petera i poprosić o drugą szansę. Choć nie wiem czy mi ją da.

Dalej pamiętam przerażenie w jego oczach. Łzy na policzku. I krew. Jak wybiegł z zakrwawioną bluzą nazywając się mordercą. Dopiero wtedy otrzeźwiałem i uświadomiłem sobie jaki ogromny błąd popełniłem.

— Dalej nic? — spytała praktycznie szeptem Natasha. Ma wyrzuty, że nie zatrzymała młodego od razu.

— Nie — westchnąłem ciężko. Ciekawe co teraz robi..

Pewnie leży w objęciach May, a ona mu mówi jaki okropny jestem.

— Jarvis, wybierz numer do May Parker — położyłem się na biurku tułowiem mając cichą nadzieje, że kobieta odbierze.

— Ten numer nie istnieje — powiedziała poczta głosowa May.

— Kurwa, pewnie zmieniła numer. Dawno do niej nie dzwoniłem — powiedziałem do rudowłosej kobiety, która stała przy moim biurku.

— Wiesz gdzie mieszkają? — spytała po chwili ciszy.

— Wiem — spoglądając na Romanoff. To był bardzo dobry pomysł.

— Jak się nie odezwie do jutra, jedziemy tam — przedstawiła swój plan, po czym wyszła z mojego biura.


Jeszcze Będzie Pięknie | Irondad | Spiderson | ZAWIESZONE NA STAŁE Where stories live. Discover now