Rozdział 19 | rodzina? |

323 22 7
                                    

Pov. Peter Parker

Tydzień później

Delikatnie uchyliłem powieki. Szybko jednak schowałem się zaspany pod kołdrą widząc promień słońca idealnie padający na moje oczy. Materac pana Thomasa nigdy nie był taki wygodny. Chwila. Przecież ja nie mam kołdry tylko stary, gruby szorstki koc. Wstałem do siadu i w panice rozejrzałem się po pokoju.

A no tak..

Przecież jestem w wieży. Zapomniałem. Choć znajduje się tu już półtora tygodnia dalej nie mogę w to uwierzyć, a każdy poranek rozpoczyna się tak samo. Oczekiwałem tylko na typowe wejście Pana Starka od razu po moim przebudzeniu. Codziennie to robił. Nie rozumiałem tego. Po co się on o mnie martwił? Jestem tylko bezwartościową sierotą z Queens. A na dodatek, aktualnie totalnie nie przydatną.

Otóż pan Stark, jak i reszta Avengersów na razie zabronili mi mojego, jak to ujęli "spider-manowania". Za opinią doktora Stranga, uznali, że mogę sobie otworzyć rany. Nie było mi to na rękę. To zawsze dodawało mi jakiekolwiek wartości. Chociaż trochę byłem przydatny drużynie. A teraz? Tylko sprawiałem im problemy moimi atakami paniki czy uzależnieniami. Jeszcze teraz z nimi mieszkam.

Nie zasługuje na to.

Wiedziałem, że robią to wszystko z litości. Bo w końcu po co? Zależy im niby na mnie? Pff.. śmieszne. Już się przyzwyczaiłem do traktowania jak śmiecia. Czemu? Bo doskonale wiem, że nim jestem.

W końcu oni wszyscy nie zrobiliby mi tego złego, gdybym był wartościowy, prawda?

Po kilku minutach, o dziwo, pan Stark dalej nie zawitał w moim pokoju. Może już mu się znudziło? Mimo moich natrętnych myśli lekko zmarszczyłem brwi tworząc najgorsze scenariusze. Martwiłem się. Stwierdziłem zapytać wiarygodnego źródła.

— Jarvis?  — zacząłem niepewnie. Dziwnie mówi się do sztucznej inteligencji.

— Tak, panie Parker? — po chwili rozbrzmiał się znajomy robotyczny głos.

— Gdzie jest pan Stark? — powoli wyczłapałem się z kołdry, przecierając piąstkami wciąż zaspane oczy.

— Kazał mi panu przekazać, że pojechał na misję wraz ze wszystkimi domownikami. Wiadomość głosowa:

"Nie jest to jakaś duża misja, jest cynk na deadpoola, wiesz, że na niego polujemy. Nie chciałem cię budzić. Jeśli cokolwiek będzie się działo, przylecę od razu, nawet się nie zastanawiaj. Będziemy pewnie około 12. Kapitan zrobił ci naleśniki, leżą na blacie. Poproś Jarvisa, aby ci odgrzał. W lodówce masz nutelle, masło orzechowe, wszystkie rodzaje dżemów.. przepraszam nie wiem co jedzą nastolatki. Uważaj na siebie"

Westchnąłem cicho. Moglem im pomóc i w końcu bym się do czegoś przydał. Poczułem jak pojedyncza łza spływa po moim policzku. Czułem się.. bezwartościowy. Czemu oni się mną zajmują? Czemu uspokajają, gdy mam atak paniki? Czemu oglądają ze mną filmy? Czemu codziennie Kapitan Ameryka robi mi śniadanie, nawet gdy ma coś tak ważnego jak misja? Czemu siadają ze mną do każdego posiłku? Czemu pytają codziennie jak moje samopoczucie i zapewniają, że zawsze mogę z nimi porozmawiać? Czemu oni są dla mnie tacy dobrzy? Czym sobie na to zasłużyłem?

Zachowują się jak.. rodzina?

Tak naprawdę nigdy jej nie miałem. Całe życie moją rodziną była ciotka i wujek. Owszem była to rodzina. Ale.. nie pełna. Co roku na wigilię siadaliśmy w trójkę przy stole. Nigdy nie było żadnych spotkań rodzinnych. Nigdy nie narzekałem, nie miałem prawa, byli idealni. Jednak zawsze marzyłem o ogromnej rodzinie z ciociami, wujkami. O wielkiej wigilii czy siedzeniu przy dużym stole, gdzie każdy się przekrzykuje, aby pogadać z rozmówcą. I właśnie ją dostałem.

Ale czy oni też tak myślą? Nie, na pewno nie. To są avengers. A ja.. jestem nieudacznikiem.

Wytarłem łzy wierzchem dłoni odpędzając ponure myśli i ruszyłem w stronę szafy. Wyjąłem z niej parę czarnych dresów i błękitną bluzę. Wszedłem do łazienki układając czyste ubrania obok umywalki. Pospiesznie umyłem się i wytarłem mokre włosy szarym ręcznikiem. Wykonałem swoją poranną rutynę, po czym wyszedłem z łazienki układając piżamę, składających się z dresów i zza dużej koszulki na krzesło. Pospiesznie pościeliłem łóżko i wyszedłem z pokoju, zgarniając telefon z biurka. Ruszyłem w stronę kuchni.

Poprosiłem grzecznie Jarvisa, aby odgrzał mi naleśniki zrobionych przez żołnierza. Tylko on gotował, ponieważ jako jedyny umiał. Wiem, że domownicy nie chcą mi tego powiedzieć, ale tak naprawdę Kapitan gotuje ze względu na mnie. Wiedziałem, że wcześniej tego nigdy nie robił. Naprawdę głupio mi, że traci swój czas na kogoś takiego jak ja. Gdy powiedziałem mu to od razu zaprzeczył i stwierdził, że "on i tak ma za dużo czasu, poza tym w sumie to lubi gotować, a szczególnie, gdy widzi, że mi smakuje".

Westchnąłem cichutko, gdy Jarvis zażyczył mi smacznego podając danie przed twarzą. Nie chciałem tego jeść. Czułem się winny. Doskonale jednak zdaje sobie sprawę co będzie jak tego nie zjem. Zaczną się pytania, czy wszystko w porządku, a i tak końcowo będę musiał coś zjeść. Jedynie mogę sprawić przykrość panu Rogersowi. Pomyśli, że nie smakuje mi i tyle. A to była nieprawda.

Nagle mój pajęczy dreszczyk dał o sobie znać. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Odstawiłem nieskończony posiłek i niepewnie odwróciłem się. Ujrzałem pusty korytarz. Dziwne. On nigdy się nie pomylił...

Powróciłem do dawnej pozycji i ujrzałem postać w czerwono-czarnym stroju.

Kurwa. To deadpool.

Bez zastanowienia wystrzeliłem sieć w stronę najemnika. Przykleiłem jego rękę do dzielącego nas blatu. Na moją twarz nasunął się lekki uśmiech zwycięstwa. Choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie zatrzymam go zwykłą siecią.

— Oj.. no Peter — usłyszałem wysoki, przesiąknięty ironią głos. — Nie przyjemne zaczęcie znajomości.. Jestem deadpool. Choć pewnie to wiesz. W końcu mieszkasz  samymi Avengersami. Pewnie dużo wiesz.. spider-manie.

Na ostatnie słowo przeszły przeze mnie ciarki. Skąd on wiedział? Nie,nie,nie,nie... on przyszedł po mnie. Zwabił domowników do innego miejsca.. kurwa.

— Skąd ty.. — powoli zacząłem odsuwać się od najemnika.

— Naprawdę  Petey.. tak inteligenty dzieciak się nie domyślił — prychnął.

—  O czym ty mówisz? Pierwszy raz cię na żywo widzę — w tym momencie myślałem tylko jak niezauważalnie dla najemnika zawiadomić pana Starka i Avengersów.

— Pamiętasz jeszcze Roberta Thomasa? — w tym momencie mężczyzna wyjął jedną z katan i zaczął przecinać sieć. A ja? Stałem wryty w ziemię jak ostatni tchórz słysząc to nazwisko. Chciałem się odciąć od tego miesięcznego koszmaru przeżytego z tym człowiekiem. Jednak nawet tu, w wieży, którą mogę nazwać domem, wszystko mi o nim przypominało. — To mój wspólnik. Naprawdę nie ładnie tak uciekać przed moimi przyjaciółmi. A miał w końcu zrobić z ciebie pożytek..

— Czyli.. on wiedział.. — powiedziałem sam do siebie szeptem.

— Wiedział od początku, że latasz w trykotach po mieście — roześmiał się mężczyzna. — To od nas chłopak dał ci narkotyki, to od nas ci mężczyźni cię zgwałcili i to od nas Flash kazał ci wziąć. Miałeś nam się dać doszczędnie zmanipulować, ale jak zwykle ten idiota wszystko spieprzył i nie przewidział, że taki wpływowy człowiek jak Stark będzie chciał takiego nieudacznika jak ty — najemnik wciąż się do mnie zbliżał, a mnie zamurowało. Jak to możliwe..

— Co wy ode mnie chcecie? — wyszeptałem czując łzy spływające po moich policzkach. Pool był już na tyle blisko mnie, aby usłyszeć moje mamroty.

— Ciebie, pajączku — mężczyzna niby "czułym" gestem wytarł moje łzy. Wyciągnął z pochwy strzykawkę i zanim zdążyłem zareagować została wbita w moje ramię. — Dobranoc.

Ciemność. Widziałem już tylko ciemność.

Jeszcze Będzie Pięknie | Irondad | Spiderson | ZAWIESZONE NA STAŁE Where stories live. Discover now