5. Niezbyt dobra informacja

91 15 72
                                    

Z racji ostatniego dnia wolnego przed studiami, postanowiłam wrzucić rozdział. 

Poza tym mi się nudziło. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. 

#movingonwatt 

Miłego!

Rhett Collins 

Po tej całej rewelacji usiedliśmy do jedzenia.

Alice Rudd okazała się, lekko mówiąc, niezbyt miłą osobą. Ciągle rzucała w moją stronę jakieś wredne komentarze, byle tylko mnie sprowokować. Nie chciałem za bardzo się odzywać, bo to by się źle skończyło. Poza tym czułem na sobie uważne spojrzenie ojca, więc po prostu zająłem się jedzeniem, które zaczęło smakować jak trociny. Za to miałem dużo czasu na przemyślenia przy stole. Kiedy ojciec ją poznał? Czy jeszcze przed rozwodem? A może dużo później? Kiedy w ogóle zamierzał ze mną porozmawiać na ten temat? Prawdopodobnie nigdy. Kolejny raz zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Czyli nic się nie zmieniło. Nie poruszyłem tego tematu przy kolacji, szczególnie kiedy dostrzegałem jakie spojrzenie ojciec rzucał Alice. Pełne zachwytu.

Poza tym dalej męczyła mnie sprawa z Charliem. Jego cierpliwość kiedyś się skończy i uzna, że przyjaźnienie się ze mną do niczego dobrego nie prowadzi, szczególnie mając takiego ojca.

— Słyszałam, że idziesz jutro na jakiś koncert — odezwała się Alice. — Czy to nie przypadkiem te podejrzane dzieciaki, które palą fajki przy każdej knajpie, a potem urządzają nielegalne popijawy?

Tak. Dokładnie one. Nawet się do nich zaliczałem. Ogólnie to byłem założycielem tej bandy i przewodniczyłem lokalnemu kultowi, który zabijał małe kotki, składając ofiarę bogowi rocka. Nie powiedziałem jednak tych słów, bo prawdopodobnie ojciec padłby na zawał i tyle z jego romansów. Zacisnąłem jedynie palce na widelcu. Ojciec rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.

— Rhett? Mówiłeś, że to inny koncert.

— Spokojnie — powiedziałem. — Nikt tam nie robi nic złego. Po prostu idziemy posłuchać muzyki. Dają nam na wejściu bransoletki, żeby nikt nie próbował sprzedawać nam alkoholu czy innego świństwa.

Nie kłamałem. Tam każdy przestrzegał zasad, co było dość niezwykłe. Niepełnoletni mogli zamawiać jedynie soczki. Zresztą nie w głowie mi chlanie wódy. Wolałem dobrze się bawić, słuchając ulubionej muzyki.

— Ja słyszałam co innego — mruknęła Alice.

Cudownie. Jeśli przez nią nie pójdę na koncert, to się chyba wyrzucę z piętra.

— Przemyślę twoje pójście tam — stwierdził ojciec. Chciałem tej całej Alice wydłubać oko, powstrzymałem się jednak od tych gwałtownych ruchów. — Kto tam jeszcze będzie?

— Charlie i kilku innych znajomych ze szkoły. — Czułem się jak na komisariacie. — Daj spokój, tato. Przecież nigdy nie zrobiłem niczego głupiego. Ten festiwal jest dla mnie ważny.

Popatrzyłem na niego, ignorując Alice. Jej skrzekliwy głos działał mi na nerwy. W końcu mężczyzna zmiękł.

— Dobra, ale wrócisz przed północą.

Uśmiechnąłem się do niego szczerze.

— Dzięki. Będę cię informować na bieżąco — obiecałem.

Do końca kolacji nie odezwałem się ani słowem. Ojciec i Alice prowadzili jakąś żywą dyskusję. W końcu nadszedł koniec tej mojej męki. Czułem się jak Werter, niedługo zacznę pisać smutne listy i przeżywać każdy szczegół z mojego życia. Albo wezmę i się uderzę cegłówką w głowę, może obudzę się za kilkanaście lat, ustawiony psychicznie oraz życiowo. Zawsze to jakaś opcja.

Moving onWhere stories live. Discover now