6. Ten, który nigdzie nie pasuje

82 12 45
                                    

Cześć!

Udało mi się dokończyć rozdział. Jestem ciekawa waszych opinii na jego temat. I czy w ogóle podoba wam się forma, że inny bohater też dostaje swój rozdział.

I wgl dziękuję, że jesteście i dajecie mi motywację do dalszego pisania. Jesteście super. 

Koniecznie dajcie znać pod #movingonwatt 

Miłego!

Charlie Nygard

Przez nagromadzenie stresu w ciągu tygodnia, nawet w wolny dzień nie mogłem pospać dłużej. Obudziłem się już o szóstej rano. Nie wstałem jednak, żeby zrobić sobie kawę, tylko leżałem i wpatrywałem się w sufit.

Ten tydzień ciągnął się dla mnie jak miesiąc.

Od lat nienawidziłem chodzić do szkoły. Od tego cholernego dnia, kiedy na lekcje musieliśmy przyprowadzić swojego rodzica, aby opowiedział o pracy jaką wykonuje. Dzieciaki zauważyły brak podobieństwa między mną a Thomasem i zaczęło się moje piekło. Nazywanie podrzutkiem, wyzwiska, ciągłe podśmiechiwania. Sądziłem, że im starszy będę tym mniej będę się tym przejmować, podejdę do tego z dystansem. Niestety tak się nie stało. Coraz bardziej uświadamiałem sobie swoją odmienność. Nie wpasowywałem się w żaden schemat, do którego ludzie byli przyzwyczajeni. Nikt nie wiedział o moich prawdziwych rodzicach. Po prostu podrzucono mnie do sierocińca. Żadnej karteczki. Żadnego słowa. Jakbym był nic nie wartym śmieciem, nigdzie nie pasującym. Lepiej było mnie oddać. 

Niezbyt amerykański. Niezbyt koreański.

Przez siedemnaście lat życia zastanawiałem się do jakiej społeczności należę. Dalej nie mogłem sobie odpowiedzieć na to pytanie. I prawdopodobnie nie odpowiem. Co z tego, że mieszkałem w Ameryce, tutaj się urodziłem, wychowywałem. To nic nie dawało. Gdyby Rhett słyszał moje myśli, to by mnie zbeształ. Zawsze mi powtarzał, że nie liczy się skąd pochodzimy, ale co sobą reprezentujemy. Zgadzałem się z nim w tej kwestii, jednak dzieciakom w szkole ciężko to pojąć.

Jęknąłem, kiedy rozdzwonił się mój budzik. Dzisiaj był koncert, ale musiałem pomóc Sophie w cukierni. Jedna z pracownic wzięła wolne i nie miał jej kto zastąpić. Chcąc nie chcąc podniosłem się z ciepłego łóżka, po czym przebrałem się w czyste ubrania. 

— Dzień dobry — odezwał się Thomas na mój widok. — Dobrze spałeś.

— Niekoniecznie — odparłem, siadając obok niego.

Thomas przyjrzał mi się badawczo.

— Spokojnie, nic mi nie jest — powiedziałem i chwyciłem tosta. — Gdzie Sophie?

Oboje nie mieli problemu z tym, że mówię do nich po imieniu. Sami to zaproponowali, kiedy powiedzieli mi o moim pochodzeniu. W sumie nawet będąc dzieckiem wiedziałem, że do nich nie pasuję. Mimo tego kochali mnie jak swoje prawdziwe dziecko. Nadali mi imię, zapewnili normalny dom. Wychowali, tak mi się wydaje, na dobrego człowieka. Gdyby nie oni, nie wiem co by się ze mną działo. Będę im za to wdzięczny do końca życia. A nawet i dłużej. 

— Ubiera się — wyjaśnił, upijając łyk kawy. — Jedziesz jej pomóc?

— Aha. A potem na koncert z Rhettem.

Thomas pokiwał głową w geście zrozumienia.

— Mam dzisiaj dużo pracy — dodał po chwili. — Będę późno, więc baw się dobrze, dzieciaku.

— Dzięki, staruszku. — Uśmiechnąłem się.

Thomas pracował jako elektryk. Brał dużo zleceń, żeby wyrobić sobie dobrą opinię, a później założyć własną działalność. 

Moving onOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz