12. To nie jest rozwiązanie

69 11 46
                                    

Cześć! 

To był trudny rozdział do napisania. Zrozumiecie. I pamiętajcie, że trzeba o siebie walczyć. Udowadniać każdemu, że jesteśmy warci coś więcej. Jesteście wspaniali. Powinniście w to uwierzyć. 

#movingonwatt 

Miłego! 

Rhett Collins 

Wiedziałem, że prędzej czy później ojciec wpadnie w szał.

Już drugi raz w przeciągu dwóch dni, dzwonił do niego dyrektor liceum, że sprawiam same problemy. Tym razem posądził mnie o oszczerstwa i kłamstwa. Coś pięknego. Prawdopodobnie wyrzucił dowody na Martina do kosza. Tak było dla niego lepiej. Nie wychylać się. Grzać ciepłą posadkę i pobierać kasę dodatkową kasę.

Mówiłem już, że nie chcę być dorosły?

Jeśli nie, to nie chcę być dorosły.

Wolę być tym chłopaczkiem, żyjącym samymi marzeniami o lepszym świecie.

Niestety ojciec nie podzielał moich przekonań.

Razem z matką zostali wezwani do szkoły.

Ojciec kazał mi zostać w domu. Pewnie po tym wszystkim będę musiał jechać do matki. Chociaż może to i lepiej. Szczególnie, że Alice ma zaprosić jakiś swoich gości. Chciałem jechać jeszcze do Charliego. Miałem dziwne wrażenie, że coś się wydarzy i nie mogłem stracić ani chwili. Po prostu takie rzeczy się czuje, szczególnie gdy zna się kogoś od dziesięciu lat.

W końcu jednak nadeszła pora konfrontacji. Na szczęście Alice nie było w domu. Pojechała do jakiejś swojej znajomej czy coś. Mało mnie to obchodziło. Jak dla mnie mogła nie wracać.

W domu pojawił się zdenerwowany, jakżeby inaczej, ojciec. Potem weszła mama. Ta wyglądała na całkowicie rozluźnioną. Widocznie nie przejmowała się gadaniem dyrektora. I tak powinno się żyć.

— Masz coś na swoją obronę? — zapytał ojciec, ściągając płaszcz. — Czy znowu powiesz mi, jak ci to źle, bo twój kolega ma problemy? Niech sobie je sam załatwia. Ile razy mam ci to powtarzać?!

— Rick — wycedziła mama. — Powinieneś być z niego dumny, że nie boi się bronić swoich najbliższych. Chciałbyś, żeby zachowywał się jak ten cały Martin?

Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Wiecznie go bronisz i na wszystko pozwalasz — wytknął jej. — I efektem jest, że traci wszystkie szanse, jak mu zapewniam.

Kobieta prychnęła.

— I uważasz, że lepiej, aby nasz syn był wrednym bachorem niż dobrym człowiekiem, który stara się pomóc innym?

Ich wymianę zdań oglądałem jak mecz tenisa. Odbijali piłeczkę raz za razem, nie chcąc odpuścić.

— Jeśli wyrzucą go ze szkoły, przez fałszywe oskarżenia, które kieruje w stronę innych, to będzie twoja wina — odparł ojciec. — I tylko twoja.

Otworzyłem szerzej oczy.

— Możecie przestać? — wtrąciłem się. — Tak, wiem, tato. Jestem najgorszy. Marnuję szansę, którą mi dajesz, bo zamiast się uczyć pomagam innym. Wolę normalnych przyjaciół niż jakiś buców. I tak, wiem, nie lubię twojej dziewczyny i to cię boli, bo nie potrafię jej zaakceptować. Nie zmienisz tego. Taki już będę, ale nie możesz oskarżać mamy o moje błędy. — Podkreśliłem to. — Sam za siebie decyduje.

— Póki mieszkasz pod moim domem, masz się mnie słuchać. Inaczej odetnę cię od pieniędzy.

— Sam sobie za wszystko płacę — zauważyłem. Nie prosiłem ojca o kasę, chyba już od kilku lat, bo chodziłem do pracy.

Moving onOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz