10. Brak pomysłu

57 11 53
                                    

Nie jestem dobra w trzymaniu się terminów. Musicie mi wybaczyć. 

Miłego! 

#movingonwatt 

Rhett Collins 

Mama była wściekła.

Na szczęście nie na mnie. Opowiedziałem jej o wszystkim. O całej tej sytuacji z Charliem, jak się z niego śmieją, wyzywają i jak Martin ciągle za nim łazi, żeby go upokorzyć. O tym, że wicedyrektorka kompletnie się tym nie przejęła, tylko wlepiła mi szlaban. 

Kiedy skończyłem mówić, sięgnąłem po papierosa. Musiałem zapalić z tego stresu. Mama się tym nie przejmowała. Sama paliła cienkiego Winstona. Znajdowaliśmy się w parku, gdzie zabrał nas Bruce. Jej chłopak. Przyjechał razem z nią. W sumie to nawet z nim nie rozmawiałem, zajęty tłumaczeniem się kobiecie. Facet jednak słuchał tego z uwagą, krzywiąc się za każdym razem, czasami coś skomentował, równie zirytowany, jakby naprawdę go to przejęło.

— Nie wiem co mam robić — dodałem na koniec. — Nauczyciele mają to gdzieś. Martin i Jones należą do elity, ich rodzice wszystko sponsorują w szkole. Są nietykalni.

— Wątpię — wtrącił pewnie Bruce. Popatrzyłem na niego spod uniesionych brwi. — Za znęcanie się nad innymi grozi im wydalenie ze szkoły. I nie możesz patrzeć na ich status. Dotyczy to każdego. Bez wyjątku. Coś o tym wiem.

— Bruce ma rację — poparła go mama, wstając z ławki i chodząc obok mnie.

W tej części parku byliśmy sami. Czasami ktoś przejechał na rowerze albo przebiegł jakiś sportowy świr.

Przyjrzałem się temu całemu Bruce'owi. Nawet siedząc na zardzewiałej ławce, wyglądał na kogoś ważnego i z kim bałbym się zadzierać. Był szeroki w barkach i umięśniony, brązowe włosy ostrzygł na krótko, jasne oczy patrzyły ze srogością na otoczenia. Ubrał skórzaną kurtkę, czarną koszulę i ciemne spodnie. Na kostkach palców dostrzegałem tatuaże, podobnie jak na kawałku wystającej spod koszuli szyi.

— Chciałbym pomóc Charliemu, ale nie mam pomysłu — odparłem bezradnie. Wyrzuciłem niedopałek. — Ojciec mi nie pomoże. On nie przepada za Nygardami...

— Co? — przerwała mi mama, gasząc papierosa na koszu. — Jak to?

— Ciągle powtarza, że przyjaźń z nimi mi nic nie da — wyjaśniłem, mama zacisnęła usta. — I inne takie bzdety.

— Rick i jego klasistowskie podejście do życia — mruknęła ze złością pod nosem. — Ja ci pomogę. Na szczęście znam się z rodzicami tych dwóch. Oczywiście już do mnie wydzwaniają, pewnie przez twoje karygodne zachowanie. — Pokazała mi liczbę wiadomości i połączeń od rodziców Martina i Jonesa. Masakra. — Nie ujdzie im to na sucho. Znam Charliego i jego rodzinę. Lubię ich i choćbym miała wszcząć kłótnię z dyrektorem twojego liceum, to im pomogę.

Poczułem ulgę na te słowa. Jedyna dorosła osoba, która może coś zdziałać. Ojciec na bank by mi nie pomógł. Zresztą już dostałem ochrzan, bo dowiedział się o wszystkim. Mama musiała go dopiero uspokoić. Prawdopodobnie będę mieć przechlapane, ale trudno, mój przyjaciel był ważniejszy niż humorki ojca. Niech Alice go pociesza, zresztą ona również mi dowali. Jakoś w tym momencie się tym nie przejmowałem.

— Jesteś wspaniała, mamo — powiedziałem z uśmiechem.

Kobieta podeszła do mnie i położyła mi dłonie na ramionach.

— Kiedy chodziłam do szkoły, działo się to samo — zaczęła. — My nie mieliśmy takich możliwości, jak teraz, nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać, żeby pomóc innym. Najwyższa pora uświadomić, do czego mogą prowadzić takie zachowania. Kiedyś komuś naprawdę stanie się krzywda. I cieszę się, że jesteś tego świadomy, Rhett. To ważne.

Moving onWhere stories live. Discover now