Rozdział 4

1.4K 151 16
                                    

Pierwszy na celowniku był George Hutson. Był to jeden z przyjaciół Martina, który doprowadził do śmierci mojej siostry. Teraz to ja go zabije.. Byłem zmęczony ciągłym biegiem i płaczem. Znalazłem mały opuszczony garaż na jednym z osiedli, do którego wszedłem żeby chwilkę odpocząć. Nie miałem siły dalej biec. Sciągnąłem plecak, po czym uzłożyłem go na ziemi. Obolały położyłem głowę na plecaku i zamknąłem oczy.. Śnił mi się mój dom. Rodzice siedzieli w kuchni, rozmawiając. Gdy podszedłem do nich, oboje spojrzeli na mnie pustym wzrokiem. Matka miała w oczach, oprócz pustki, oskarżenie. Można z nich było wyczytać gniew i nienawiść. Gdy tak na mnie patrzyli, zza rogu wyszedł Martin wraz z rodzicami. Mieli dokładnie te same obrażenia, które im zadałem. Zbliżali się do mnie, a z ich oczu płynęły łzy. Chciałem uciec ale nie mogłem się ruszyć. Jakaś niewidzialna siła trzymała mnie w miejscu. Czułem nie opanowany strach. Zbliżali się do mnie coraz szybciej. Przepraszam.. Przepraszam.. Czułem, że płacze. Przecież to sen. Chcę się obudzić! Nic się nie stało. Martin wraz z rodzicami rzucili się na mnie, po czym zaczęli mnie rozrywać. Ból był nie miłosierny. Moje ciało rozrywane paliło niczym ogień. W pewnym momencie Martin oderwał mi rękę. Krzyknąłem tak głośno, że moje gardło bolało niczym palone gorącym żelazem. Niech to się skończy! Nie chciałem tego zrobić! To jego wina! Nie.. Nie..
Obudziłem się z krzykiem. Ten sen był tak realny. Ból, palący ból. Podniosłem się z ziemi, trzymając się za głowę. Czy to są właśnie wyrzuty sumienia? Muszę się ich jakoś pozbyć. Nie mogę przecież tak dalej żyć. Wyszedłem z garażu. Na zewnątrz było już ciemno. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę miejsca zamieszkania George'a. Postanowiłem dokończyć to co zacząłem. Po parunastu minutach byłem przed jego domem. Światło paliło się tylko w jednym pomieszczeniu. Jak zwykle zrobiłem obchód w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na wspinaczkę. Z tyłu budynku, o ścianę opierała się drabina. Drabina, rozumiecie? Rozejrzałem się dookoła. Obok wspomnianej już drabiny stała puszka z farbą. Koloru nie widziałem, ale miałem nadzieję, że nie jest brązowy lub ciemnozielony. Kto maluje dom na takie kolory? Przesunąłem drabinę pod okno na drugim piętrze, po czym wszedłem po niej na górę. Okno było otwarte. Po raz kolejny jestem zszokowany głupotą ludzi. Wszedłem przez nie do środka. Znajdowałem się w małej domowej komóreczce. Na podłodze leżały kartony pełne ścierek, zmiotek i innych małych rzeczy. Oparte o ściany stały miotły. Pociągnąłem za klamkę. Otwarte. Gdy tylko otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się dorosły mężczyzna. Trzymał w ręce wiertarkę. Widać było szok na jego twarzy. Jednak nie zdążył zareagować. Wbiłem mu nóż prosto w szyję. Cofnął się, plując krwią. Jego widok napawał mnie radością. Mężczyzna upuścił wiertarkę i upadł na kolana. Jego ubranie przesiąkało krwią. Tak.. to jest to.. Podszedłem do niego i wyrwałem nóż z jego gardła. Zamachnąłem się celując w szyję. Trzask. Kręgi szyjne pękły niczym zwykły cienki patyczek. Głowa zaczęła zwisać na lewą stronę. Jedynym co ją trzymało były ostatnie mięśnie. Drugim mocnym uderzeniem odrąbałem ją. Upadła głucho na ziemię, po czym przeturlała się po podłodze w stronę schodów. Ciekawe czy jak na nią nadepnę to pęknie? Trzask. Mocnym tupnięciem zgniotłem czaszkę jak pudełko po zapałkach. Tak.. Zszedłem po schodach trzymając w ręku zakrwawiony nóż. Na dole zobaczyłem starszą kobietę w kuchni. Podszedłem do niej i poklepałem ją po ramieniu. Obróciła się. To ostatnia rzecz jaką zrobiła. Z krwiożerczym uśmiechem poderżnąłem jej gardło. Krew trysnęła na moją twarz. Ciepła ciecz zakryła moją twarz pod krwawo-czerwoną maską. Kobieta osunęła się na ziemie próbując łapać oddech. Uczucie spełnienia towarzyszyło mi gdy kopnąłem ciało konającej. Towarzyszyło mi gdy wskoczyłem na dławiącą się krwią kobietę i zacząłem ją rozcinać. Cięcie koło cięcia. Krew tryskała dookoła, brudząc ściany kuchni. Gdy rozładowałem swój gniew, podniosłem się z zmasakrowanych zwłok podszedłem do umywalki. Odkręciłem wodę, po czym napisem się zimnej, kojącej cieczy. Z każdym łykiem czułem jak wracam do normalności. Ale nie tej normalności, o której myślicie. Byłem, nie owijając w bawełnę, napalony. Rozcinanie ciała wprowadziło mnie w stan przypominający orgazm. Ręce trzęsły mi się z podniecenia. Oddech miałem nierówny. Wszedłem po schodach i stanąłem przed pokojem George'a. Uchyliłem drzwi. Chłopak siedział przy komputerze z założonymi słuchawkami. Chciałem już wejść i go zabić, gdy wpadłem na pewien diabelski pomysł. Zamknąłem cicho drzwi. Złapałem martwe ciało jego ojca za rękę i sciągnąłem po schodach. Oczywiście wziąłem ze sobą głowę. Posadziłem go w salonie przy stole. Głowę położyłem na jego środku. Stołu, oczywiście. Z kuchni wyciągnąłem zwłoki matki i je również posadziłem. Poszedłem do umywalki i wyciągnąłem trzy czyste talerze. Ustawiłem je ładnie na stole, po czym ułożyłem na nich wnętrzności kobiety. Były śliskie i ciepłe w dotyku. Zawsze brzydziłem się flaków, ale teraz mi to nie przeszkadzało. Pewnie sobie myślicie, że przesadzam. Nie, nie przesadzam. Ten człowiek zasłużył na to. Wszedłem po schodach na górę i zapukałem do drzwi jego pokoju. Nic. Zszedłem po schodach w dół i wykrzyczałem imię chłopaka.
- George!
Po chwili usłyszałem odgłos otwieranych drzwi.
- Co?
Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Po prostu czekałem.
- No co?! - zawołał George. Denerwuje się, dobrze. Nie minęło dziesięć sekund gdy chłopak zaczął schodzić po schodach. Dookoła było ciemno, bo powyłączałem wszystkie światła. Zostawiłem tylko te w salonie. Stałem w ciemności, gdy George przechodził koło mnie. Nie zauważył mnie. Taki błąd.
- Co chcieli.. - urwał w środku zdania. Jego oczom ukazał się dramatyczny widok. Rodzice siedzieli przy stole. Na nim stały talerze z wnętrzościami. Ojciec siedział bez głowy. Chłopak zwymiotował na podłogę. Zaczął histerycznie płakać, kładąc się na ziemi w swoich wymiocinach. A ja zacząłem się śmiać. Spokojnym krokiem podszedłem do niego. Zrzuciłem czapkę z głowy, która upadła na chłopaka. Trzęsąc się obrócił się w moją stronę. Był cały we łzach. Na twarzy widniało przerażenie połączone z ogromnym bólem. Uśmiechnąłem się krwiożerczo. Krew na mojej twarzy dodawała efektu. Z maniakalnym śmiechem przykucnąłem nad wystraszonym George'm. Przybliżyłem swoją twarz do niego. Patrzył na mnie przerażony. W pewnym momencie zauważyłem, że zmoczył się w spodnie. Zacząłem głośniej się śmiać.
- Żegnaj.. George.. - powiedziałem spokojnym głosem i poderżnąłem mu gardło. Nie czekałem aż się wykrwawi tylko wyszedłem z domu zostawiając za sobą otwarte drzwi. Następny przystanek - Tomas Winters. Szedłem szybko, unikając lamp ulicznych. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, wziąłby mnie za szaleńca. Przecież nim jestem, co nie? Jeszcze dzisiaj rano miałem wyrzuty sumienia, wymiotowałem na samą myśl o zabójstwie, a teraz z zimną krwią zamordowałem trzy kolejne osoby. Teraz mam już sześć. Co ze mną jest nie tak? Nie wiem. Ale wiem kogo to wina. Moich rodziców, moich byłych przyjaciół, tego pierdolonego społeczeństwa. Wiem, że jestem postrzegany jako ideał ucznia, ale właśnie, postrzegany. Wszyscy ode mnie tego wymagali. To nie byłem ja, tylko sztuczna kukła wytworzona przez ludzi. Teraz wiem kim jestem. Jestem mordercą. I jest mi z tym dobrze. Z rozmyślania wyciągnął mnie widok jednopiętrowego domku. Był to dom Tomasa. Bez większych przygotowań zapukałem do drzwi. Spieszyło mi się, no co?
- Kto tam? - usłyszałem kobiecy głos.
- Kolega Tomasa. Zapomniał zeszytu w szkole, a zapomniałem go wcześniej przynieść. - na początku chciałem powiedzieć coś śmiesznego, ale nie otworzyłaby mi drzwi. Kobieta właśnie je otworzyła. Ostatnim co zobaczyła była moja zakrwawiona twarz. Z jej brzucha sterczała rączka noża. Odepchnąłem ją na bok, zostawiając żeby się wykrwawiła. Z bocznej kieszeni plecaka wyciągnąłem drugi nóż. Wszedłem do domu i skierowałem się w stronę ojca, który oglądał telewizję.
- Kochanie, kto to był? - spytał się nie odwracając wzroku od szklanego pudła.
- Śmierć. - powiedziałem i poderżnąłem mu gardło. Plując krwią, osunął się z kanapy. Nie chciałem się bawić, ponieważ czekało mnie jeszcze jedno zabójstwo. Szybko poszedłem w stronę pokoju Tomasa. Zapukałem do drzwi. Chłopak otworzył je i zamarł. Jego oczom ukazała się zakrwawiona postać. Twarz miała we krwi, spoczywał na niej diabelski uśmiech. Wyglądała jak seryjny morderca z horroru. Ale to byłem tylko ja. Skoczyłem na niego, dźgając go przy tym nożem. Gdy upadliśmy na ziemię, on był już martwy. Nie zważałem na to. Dalej ciąłem go i dźgałem, rozpłatając przy tym jego ciało na kawałki. Wnętrzności wypadały z truchła niczym konfeti. Krew ochlapywała ściany, tworząc naprawdę ładny kontrast z ich białym kolorem. Czułem się świetnie. Z każdym uderzeniem noża coraz bardziej się podniecałem. Było to piękne uczucie. Gdy skończyłem swoją krwawą zabawę, podniosłem się z zmaskarowanych zwłok, które jeszcze niedawno żyły. Patrząc na trupa, oblizałem nóż. O tak.. Smak krwi na zimnym ostrzu.. Dobra koniec, bo się jeszcze spuszczę. Wyszedłem z domu, wyciągając przy tym nóż z ciała martwej już kobiety. Następny cel, Bob Wilson. To on najbardziej pobił moją siostrę. Teraz czeka go śmierć. Zaczynało świtać gdy stanąłem przed jego domem. Miałem niecałą godzinę zanim ludzie zaczną wychodzić do pracy. Wystarczająco czasu.. Obszedłem dom, szukając jakiegoś dobrego miejsca. Znalazłem rynnę. Innego sposobu nie było wie trzeba zaryzykować. Bardzo ostrożnie zacząłem się po niej wspinać. Gdy byłem na wysokości okna, ono otworzyło się. Moim oczom ukazała się czarnowłosa kobieta. Nie była młoda ale nie była też stara. Spojrzała na mnie. Wystraszona i zdenerwowana wydobyła z siebie drżący głos.
- Co ty robisz? Kim jesteś?
- Jestem hardkorem. - odpowiedziałem i wskoczyłem do środka. Lądując na niej wbiłem jej nóż w klatkę piersiową. Krew trysnęła na podłogę. Podniosłem się z niej, po czym zaśmiałem się do siebie. Hardkorem, haha, dobre. Gdy wyszedłem z kuchni, bo do niej wskoczyłem, stanąłem na szerokim korytarzu. I akurat wtedy wszystko musiał trafić szlag. Z łazienki wyszedł mąż kobiety. Gdy tylko mnie zobaczył, wbiegł do pokoju obok. Stałem jak wyryty. Co to miało być? Nagle wyskoczył z owego pokoju i zamachnął się kijem bejsbolowym. Z trudem uniknąłem ciosu. Scisnąłem mocniej nóż w ręce i skoczyłem w jego stronę. Niestety, mój cios nie trafił. Za to jego już tak. Dostałem drewnianym kijem prosto w brzuch. Wyplułem krew, trzymając się za bolące miejsce. Kurwa, jak to boli. Następny cios mężczyzny trafił mnie w plecy. Upadłej z hukiem na ziemię. Nagle poczułem mocniejszy ból pod żebrami. Mój przeciwnik kopnął mnie z całej siły w brzuch. Znowu wyplułem krew. Czy to koniec? Następny cios, tym razem w bok. A więc tak zginę.. Widziałem wszystko jak przez mgłę. Nie.. nie.. Nie dam się. To ja tu jestem napastnikiem. To ja cię zabiję. Jesteś martwy! Nagle poczułem drastyczny przypływ adrenaliny. Zerwałem się na równe nogi i spojrzałem mężczyźnie prosto w oczy. Szybkim ruchem rozciąłem mu ścięgna prawej ręki, w której trzymał kij. Złapał się za nią, kuląc się z bólu. Zaśmiałem się. Podniosłem bejsbola z ziemi i przyjebałem kretynowi w plecy. Runął na ziemię. Mi się nie sprzeciwia! Zgrzyt łamanych kości. To ja zabijam! Trzask. Chyba pękły żebra. Haha! Kopnąłem zwijającego się mężczyzna tak, że obrócił się na plecy. Nachyliłem się nad nim. Mój krwiożerczy uśmiech był przedostatnią rzeczą jaką zobaczył. Zamachnąłem się i wbiłem moją rękę w jego ciało. Nagle poczułem jego serce. Biło bardzo szybko. Scisnąłem je, po czym wyrwałem. Przysunąłem mu je przed oczy, które już zachodziły mgłą. Scisnąłem je jeszcze bardziej aż pękło. Krew i resztki organu spadły na twarz martwego mężczyzny. Podniosłem się, po czym zapukałem do pokoju obok. Z podłogi podniosłem kij bejsbolowy. No otwórz, kochany.. I jak na zawołanie drzwi się otworzyły. W przejściu ukazał się Bob.
- Witaj w koszmarze.. - powiedziałem z szyderczym uśmiechem, po czym przypierdoliłem (bo uderzyłem to za słabe słowo) mu w głowę bejsbolem. Padł na ziemię nieprzytomny. Zaśmiałem się.
- Czas się zabawić...

Granica życia i śmierciWhere stories live. Discover now