Rozdział 19

533 87 3
                                    

Od mojego powrotu minęło kilka tygodni. Cały czas wolny poświęcałem Mary. Gdy tylko nie chodziła do szkoły, zabierałem ją na zakupy albo jakieś przekąski. Nie mogłem nacieszyć się jej obecnością, chciałem wynagrodzić każdą chwilę beze mnie. Na moje szczęście policja zaprzestała moich poszukiwań. Głównym ich celem był Jason Trates. Nie miałem zamiaru się wtrącać. Jednak nie odpuściłem sobie zabójstw. Chodziłem najczęściej w nocy, ale zdarzyło mi się też wyjść kiedy Mary była w szkole. Wszystkie rany zagoiły się, pozwalając mi wreszcie na normalne funkcjonowanie. Przedtem z trudem podnosiłem się z łóżka czy nawet siadałem na krzesło. Powoli widziałem już na lewe oko, powieka normalnie się podniosiła. Mój stan zdrowia ogólnie się polepszył. Przynajmniej fizycznie. W głowie dalej miałem urywki tortur, moje połamane palce, wbijane gwoździe, przypalane ciało... Za każdym razem robiło mi się niedobrze. Przez te kilka tygodni próbowałem zachowywać się normalnie, jednak to co zrobił mi Jason dalej pozostało w mojej głowie, nie pozwalając na powrót do mojej wcześniejszej osobowości. Teraz przestałem czuć strach, nic mnie nie bolało, nie obchodziło mnie co się ze mną stanie. Mary to zauważyła, ponieważ wielokrotnie próbowała ze mną porozmawiać o tym co stało się w rezydencji Tratesa. Omijałem ten temat, nie chciałem żeby wiedziała przez co przeszedłem. Nie naciskała. Czas mijał szybko, zdrowiałem, zabijałem, a Mary zadowolona chodziła do szkoły. Kilka tygodni spokoju...
Siedziałem przy stole i popijałem kawę, próbując ułożyć myśli. Postanowiłem zadzwonić do dziewczyny, którą spotkałem chwilę po ucieczce z domu Jasona. Była dosyć ładna, a nie miałem jakoś większych atrakcji miłosnych. Nie licząc pocałunków tego zboczeńca... Gdy dopijałem czarny napar, podeszła do mnie Mary.
- Jenny ma dzisiaj urodziny, mogę iść? - zapytała robiąc oczka szczeniaka. Popatrzyłem na nią, po czym uniosłem brew.
- I myślisz, że to zadziała?
- Tak, bo ty zawsze się zgadzasz. - zaśmiała się. Westchnąłem. Tu miała rację, nie potrafiłem jej odmówić.
- Gdzie mieszka i o której się zaczynają?
- Kocham cię, braciszku! - podskoczyła wesoło. - Mieszka niedaleko szkoły, kilka domów w prawo kiedy stoisz przed budynkiem. Zaczynają się o piętnastej.
- Możesz iść. Ale odprowadzę cię, zrozumiano? - powiedziałem stanowczo, a następnie spojrzałem na zegarek. 10:23.
- Tak, tak. Idziemy po prezent? - złapała mnie za rękaw koszuli. Uśmiechnąłem się.
- Idziemy. Ale daj mi dokończyć kawę, dobrze? - pogłaskałem ją po głowie. Zadowolona siadła na łóżko i zaczęła mi się wpatrywać. Zaśmiałem się w myślach. Czyli święta przyszły dla niej wcześniej. Gdy wypiłem ostatni łyk, wstałem, podniosłem portfel, po czym wyszedłem z chatki. Stałem chwilę, żeby zobaczyć jedną najśmieszniejszych scen w moim życiu. Mary wybiegła na zewnątrz, prawie wywalając drzwi z zawiasów. Zrobiła, prawdopodobnie nieumyślny, przewrót w przód, wpadając na mnie. Podniosła na mnie wzrok pełen gniewu.
- Chciałeś iść beze mnie? - fuknęła.
- Oczywiście, że nie.
Złapała mnie za rękę i ruszyliśmy razem w stronę miasta. Jak zwykle centrum tętniło życiem. To dzieciaki biegały od sklepu do sklepu, to dorośli siedzieli w kawiarniach wesoło rozmawiając. Idealny obraz społeczności ludzkiej. Rzygać się chce. Skierowaliśmy się w stronę sklepu z mangami, ponieważ jak się okazało, Jenny je uwielbiała. Zresztą tak samo jak Mary. Też czasami przeczytałem kilka, ale nie byłem wielkim fanem. Czekałem już kilkadziesiąt minut przy kasie na małą, która biegała pomiędzy regałami. Postanowiłem wyjść na zewnątrz, żeby odetchnąć świeżym powietrze. Gdy postawiłem pierwszy krok na chodniku obok sklepu, ktoś na mnie wpadł. Prawie upadłem jednak oparłem się o ścianę budynku, po czym podniosłem wzrok na osobnika, który mnie popchnął. Była to czarnowłosa dziewczyna, którą spotkałem po ucieczce z rezydencji. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- P..przepraszam... - wyjąkała. Wyprostowałem się, patrząc na nią uprzejmie.
- Nic się nie stało. Tak przy okazji, to właśnie miałem do ciebie dzwonić. - zaśmiałem się. Chciałem zadzwonić do niej dopiero po zaprowadzeniu Mary do koleżanki, ale jak już się nawinęła.
- Naprawdę? - popatrzyła na mnie uradowana.
- Tak. Co powiesz na wspólną kolację dzisiaj o siedemnastej? - uśmiechnąłem się uwodzicielsko. Temu uśmiechowi nie da się odmówić. Żadna mi nigdy nie odmówiła. Nie licząc Cassie. I Catherine. I Jane. I... Błagam nie odmów...
- Bardzo chętnie. Spotkamy się tutaj? - zapytała uroczo. Ha, zgodziła się. Nie wierzę.
- Tak. To, do zobaczenia później. - uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała tym samym, ruszając w dalszą drogę. Odetchnąłem z wielką ulgą. Nagle poczułem jak ktoś szarpie mnie za rękaw. Znowu.
- Zapłacisz? - zapytała zadowolona. Przytaknąłem głową, po czym wszedłem do sklepu aby uregulować rachunek. Mój portfel go poczuł, bardzo poczuł... Mała zakupiła kilka mang, dokładnie cztery. Jak przypuszczałem, trzy były dla niej. Po załatwieniu prezentu, wrócilismy do domu. Jak zwykle masa ludzi przewijała się obok, podążając za swoim celem w życiu. Nudne. Gdy już byliśmy w chatce, przyszykowałem szybko obiad, a następnie oboje go zjedliśmy. Byłem zmęczony, ponieważ nie do końca wyzdrowiałem, więc położyłem się na łóżku. Poprosiłem Mary, żeby obudziła mnie chwilę przed piętnastą. Śniło mi się pomieszczenie, w którym przebywałem w rezydencji Jasona. Ta ciemność pochłaniająca każdą cząstkę mojej osobowości... Codzienne odwiedziny tego zboczeńca... Trzask łamanych kości, odgłos przypalania... Znajomy głos wołający moje imię...
Obudziłem się z krzykiem, podskakując do pozycji siedzącej. Obok mnie stała Mary. Uśmiechnęła się, jednak widziałem, że była nieco wystraszona.
- Za chwilę urodziny. Idziemy? - zapytała, przytulając się do mnie. Widziałem zmartwienie w jej oczach. Posłałem jej uspokajające spojrzenie.
- Tak, tak. Już idziemy. - powiedziałem, wstając z trudem z łóżka. Podszedłem do szafki, w której znajdowały się nasze ubrania, po czym wyciągnąłem z niej czarną koszulę oraz spodnie. Te same, które wziąłem z domu Jasona. Były wygodne oraz pasowały do mojego późniejszego spotkania. Przebrałem się szybko, a następnie przeczesałem włosy. Uśmiechnąłem się do Mary i wyszliśmy razem z chatki. Mała ubrana była w jasnoniebieską sukieneczkę z białymi dodatkami. Włosy miała rozpuszczone, które ładnie podkreślały jej twarz. Po kilkunastu minutach dotarliśmy przed dom Jenny. Na podwórku kilka dziewczynek biegało za sobą, wesoło się śmiejąc. Mary czekała tylko żeby wbiec i pobawić się z nimi. Uklęknąłem przy niej, po czym spojrzałem jej w oczy.
- Mary, bądź grzeczna. Przyjdę po ciebie koło dwudziestej. Zgoda?
- Zgoda! - pisnęła szczęśliwa, całując mnie w policzek. - Do później, braciszku! - zawołała wbiegając na posesję swojej koleżanki. Od razu dała jej prezent, a następnie zaczęła biegać razem z nimi. Uśmiechnąłem się. Spojrzałem na zegarek. 15:03. Zostały mi dwie godziny do spotkania z czarnowłosą. Co zrobić w tym czasie? Chyba przejdę się po mieście. Ruszyłem w stronę centrum. Nic innego nie miałem do roboty, więc spacerowałem między sklepami, podziwiając wystawy. Mijałem wielu ludzi, którzy zajmowali się swoimi sprawami. Niektórzy się spieszyli, inni powoli szli przed siebie. Patrząc na nich, zastanawiałem się jakby wyglądało moje życie, gdybym wtedy nie zabił Martina. Nie. Nawet wcześniej. Gdybym nie był dupkiem obrażającym się na świat i dający sobą pomiatać. Prawdopodobnie jak oni zajmowałbym się normalnymi problemami, a nie tym jak uniknąć policji oraz innych męczących rzeczy związanych z byciem zabójcą. No trudno... Po chwili oglądania wystaw skierowałem się w stronę parku, znajdującego się kilkaset metrów od sklepu z mangami. Postanowiłem odpocząć od ciągłego chodzenia. Usiadłem na pierwszej wolnej ławce, oparłem się, a następnie zamknąłem oczy. Chłodny wiatr muskał moją skórę, a słońce delikatnie ją ogrzewało. Nie zauważyłem nawet kiedy zasnąłem. Obudziło mnie lekkie szturchnięcie. Z niechęcią podniosłem powieki, podnosząc się do pozycji siedzącej. Przede mną stała jakaś starsza kobieta, wpatrując się we mnie z troską.
- Wszystko w porządku? Zasłabł pan? - zapytała. Popatrzyłem na nią zdziwiony.
- Tak, tak, w porządku. Przysnąłem tylko. - powiedziałem ziewając. Przetarłem oczy, po czym spojrzałem na zegarek. 17:12. Cholera... Wstałem szybko, a następnie uśmiechnąłem się do kobiety i pobiegłem w stronę sklepu z mangami. Mam nadzieję, że jeszcze jest. Po chwili dobiegłem do miejsca spotkania, gdzie czekała czarnowłosa. Uśmiechnęła się ciepło.
- Tylko trzynaście minut spóźnienia. - zaśmiała się. Zrobiłem zawstydzony wyraz twarzy, a następnie zaśmiałem się razem z nią. - To gdzie idziemy?
- Lubisz sushi?
- Kocham sushi. - odpowiedziała wesoło. Złapała mnie za rękę. Uśmiechnąłem się, po czym ruszyłem w stronę sushi baru. Weszliśmy do środka i usiedliśmy jak najbliżej okna. Wzięliśmy dwa talerzyki, które przesuwały się na specjalnej taśmie, a następnie wzięliśmy się za jedzenie. Na początek rozmowa szła powoli. Jak się nazywasz, co lubisz, jakiej muzyki słuchasz. Potem tematy zeszły nieco na osobiste tory. Próbowałem pominąć jak najwięcej z mojej obecnej sytuacji. Ashley, bo tak miała na imię, słuchała mnie bardzo uważnie. Wydawało się, że próbowała zapamiętać każde moje słowo. Wydawało się to dosyć dziwne, jednak nie przejąłem się tym. Dowiedziałem się dużo o czarnowłosej. Bardzo lubiła opowiadać o sobie. Nie przeszkadzało mi to. Rozmawiało nam się świetnie, oboje śmialiśmy się, dopóki nie zaczęły boleć nas brzuchy. Nim się obejrzałem, minęła dziewiętnasta. Powoli szykowałem się do pożegnania. Nie chciałem kończyć naszego spotkania, pierwszy raz poczułem się szczęśliwy w taki sposób. Przynajmniej od czasu, gdy straciłem Crystal... Dokończyłem ostatni talerzyk sushi, po czym wstałem.
- Przepraszam, muszę iść gdzie królowie chodzą piechotą. - uśmiechnąłem się przepraszająco. Skierowałem się w stronę toalety. Gdy wszedłem do środka, zrobiłem to co musiałem i już miałem wychodzić, gdy nagle usłyszałem przerywany, znajomy żeński głos, dobiegający z wentylacji. Wszedłem na sedes, aby usłyszeć co mówi.
- Garrett... znalazłam zabójcę... rozmawiamy... dwie godziny... wiem... - po chwili głos jakby stał się jakby głośniejszy oraz wyraźniejszy. - Muszę go tylko spytać gdzie mieszka. Albo zawsze możemy pułapkę zastawić. - nastała chwila cisza, przerwana po chwili wypowiedzią, przez którą byłem już pewien. - Tak jest, panie kapitanie. Porucznik Maiwer odmeldowuje się. Co za palant... - usłyszałem zdenerwowany głos Ashley. Szybko wyszedłem z toalety, po czym usiadłem na swoim miejscu. Po chwili dołączyła do mnie czarnowłosa.
- Muszę już iść, mam ważną sprawę. Zobaczymy się jeszcze? - uśmiechnąłem się. Nie miałem zamiaru dawać po sobie poznać, że wiem po co tak naprawdę się ze mną spotkała. Ashley zrobiła smutną minę.
- Szkoda... Na pewno się zobaczymy! - zaśmiała się. - Może następnym razem u ciebie?
- Chętnie. Zadzwonię później. No to do zobaczenia! - pomachałem jej, gdy wyszedłem na zewnątrz. Ludzi było już mniej, słońce powoli zaczynało zachodzić. Spojrzałem na zegarek. 19:41. No to idę po małą. Ruszyłem w stronę domu Jenny, gdzie Mary była na urodzinach. Oglądałem się często za siebie, sprawdzając czy pani porucznik za mną nie podąża. Nie wydawało się żeby tak było. Po kilkunastu minutach marszu dotarłem na miejsce. Podwórko było puste. Spojrzałem na zegarek. 20:06. Mary nie czekała na mnie na zewnątrz, więc prawdopodobnie była w środku. Wszedłem na posesję, po czym zapukałem do drzwi. Otworzyły się, a moim oczom ukazała się niska, puszysta kobieta, o siwo-czarnych włosach. Uśmiechnąłem się uprzejmie.
- Przyszedłem po Mary. - powiedziałem, a na te słowa kobieta zrobiła zdziwioną minę.
- Przecież poszła kilkanaście minut temu z wujkiem. Kazał powiedzieć, że będą czekać w domu. - oznajmiła spokojnie. Poczułem jak robi mi się gorąco. Złapałem kobietę za szyję.
- Jakim wujkiem?! - warknąłem. Byłem gotów poderżnąć tej szmacie gardło, za puszczenie Mary z kimś nieznajomym. Powstrzymałem się resztami sił. Puściłem ją, a kobieta zachłannie łapała powietrze. Spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem.
- No taki wysoki, elegancki. Wydawał się być jak jakiś hrabia.
- Kurwa! - krzyknąłem wściekły. - Jak mogłaś ją puścić z kimś obcym?! - złapałem ją za koszulkę. Odepchnęła mnie.
- Won stąd bo zadzwonię na policję!
Nie zwracając większej uwagi na pogróżki tej idiotki, biegiem ruszyłem w stronę domu. W mojej głowie kotłowały się setki myśli. Co jeśli jej coś zrobił? A co jeśli ją zabił?! Czy to wszystko moja wina? Jeśli coś jej się stanie... Nie mogłem opanować swoich emocji. Wykończony wpadłem do chatki. Była pusta. Opadłem wycieńczony na kolana, czułem jak łzy zaczynają spływać mi po policzkach.
- M..Mary... - wyszeptałem, z trudem powstrzymując płacz. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. Na łóżku była kartka, obok której leżała gumka do włosów małej. Szybko wziąłem kartkę.
"Witaj, drogi Garrecie.
Czekam na ciebie w starej fabryce na wschodnich obrzeżach miasta. Nie rób nic głupiego, a dziewczynce nic się nie stanie.
Jason xoxo"
Zgniotłem kartkę. Łzy płynęły nie przerwanie, spadając na podłogę.
- Ten sukinsyn porwał Mary... Zapierdolę go... - powiedziałem, strzelając palcem wskazującym. - Obetnę mu jaja... Powyrywam paznokcie... Połamię wszystkie kości! - strzeliłem szyją. Wziąłem nóż ze stolika, po czym wybiegłem z domu, kierując się w wyznaczone miejsce. Biegłem przez las, potykając się o korzenie. Czułem jak całe moje ciało pali żywym ogniem. Próbowałem złapać oddech. Łzy spływały po policzkach, wpływając mi do ust. Kaszlałem za każdym razem. Moje wykończone ciało z trudem wytrzymywało. W mojej głowie zaczęły pojawiać się okropne obrazy. Ten psychol był zdolny do wszystkiego. Myślałem tylko o Mary, o jej bezpieczeństwie. Jeśli coś jej się stanie, nigdy sobię nie wybaczę... Nie pozwolę jej skrzywdzić. Jason... Dorwę cię, sukinsynu!

Granica życia i śmierciWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu