Rozdział 23

572 80 3
                                    

Pociski policji odbijały się od części koparki, wydając charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Zakląłem kiedy jeden z naboi przeciął moją skórę, gdy próbowałem się wychylić. Jak zdążyłem zauważyć, przeciwnicy nie podeszli bliżej. Prawdopodobnie czekali aż skończy mi się amunicja. Też wolałbym nie ryzykować oberwania, gdy spokojnie mógłbym przeczekać. Zwłaszcza, że dwóch z nich już zginęło. Powoli zaczynałem ponownie odczuwać ból po ranach zadanych przez Jasona oraz policję. Wychyliłem się zza rogu, przymierzając w mężczyznę, który spróbował się przemieścić. Wystrzeliłem. Ranny funkcjonariusz upadł na ziemię, czołgając się za osłonę. Kurwa... Schowałem się ponownie, gdy następne pociski przeleciały milimetry ode mnie. Zaczynałem się coraz bardziej denerwować, poczułem jak serce zaczyna bić coraz szybciej. Jak mogę ich zabić? Jestem zerem jeśli chodzi o strzelanie. Tamtych dwóch to było szczęście. Nie mam szans przeciwko wyszkolonym policjantom, a tym bardziej gdy jestem osłabiony... Opadłem na ziemię, próbując poskładać myśli. Mary jest tuż obok... Mógłbym spróbować wejść tylnym wyjściem, ale muszę przebiec przez otwarty teren. Nie dobiegnę... Mogę też dalej do nich strzelać i liczyć na to, że sami poumierają. Nagle nastała grobowa cisza. Strzelanina ucichła, słyszałem jedynie swój własny oddech. Serce zabiło mi mocniej. Czemu przestali? Ostrożnie wysunąłem się zza osłony. Jeden z policjantów stał bez żadnej broni na środku placu. Bez namyślenia wycelowałem do niego, a następnie wystrzeliłem. Pocisk musnął jego ramię. Mężczyzna zaklął i odskoczył w stronę samochodów. Kurwa, znowu pudło... W tym samym momencie, gdy cel zniknął mi z oczu, usłyszałem odgłosy strzału. Poczułem kłujący ból w lewej dłoni. Spojrzałem na nią. Była cała zakrwawiona, wystawał z niej kawałek naboju. Ucieszyłem się w duchu, że działanie, prawdopodobnie morfiny, wstrzykniętej przez Armina, nie skończyło się. Podniosłem się z trudem do pozycji siedzącej, próbując odetchnąć spokojnie. Czy mam jakiekolwiek szanse? Czy powinienem się poddać i liczyć na to, że to oni uratują Mary? Ale po to walczyłem? Czy po to przelałem swoją krew? Żeby teraz dać się po prostu aresztować? Nie. Nie dam im się.
Dalej słyszałem metaliczne odgłosy oraz wystrzały. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Skoro nie mogę ich zabić na odległość... Zerwałem się gwałtownie na nogi, zaciskając dłoń na kolbie pistoletu. Wychyliłem się, w nadziei na to, że to zauważą. Udało się. Seria pocisków z karabinu wbiła się w koparkę. Krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem, upuszczając broń. Nastała cisza. Ostrożnie osunąłem się na ziemię, po czym zamknąłem oczy. Usłyszałem jakieś rozmowy, a następnie zbliżające się kroki. Chyba się udało... Poczułem jak robi mi się gorąco, oddech stawał się coraz cięższy. Uda się... Uda się...
- ...sprawdzić czy żyje. - odezwał się niski, męski głos. Kroki stawały się coraz głośniejsze, tak samo jak rozmowy. Wciągnąłem duży haust powietrza, po czym zacząłem udawać martwego. Po chwili zacząłem wyczuwać, że ktoś nade mną stoi. Światło z latarki błysnęło mi po twarzy.
- I co, żyje? - odezwał się ten sam głos.
- Nie, chyba nie. Patrz jaki jest zakrwawiony. - tym razem trochę wyższy, niemalże kobiecy.
- Wszyscy musieliście tu przyleźć? Naprawdę... I jak? - usłyszałem głos, który przyporządkowałem Johnowi, starszemu oficerowi, partnerowi Aarona. Zacisnąłem pięść, szykując się do wstania. Nagle mężczyzna odezwał się po raz drugi. - Odejść...!
Zerwałem się z ziemi, łapiąc najbliższego z policjantów za rękę. Szybko znalazłem się za nim, a następnie wyjąłem mu nóż z miejsca, które zauważyłem podczas rozmowy z Arminem. Lewa strona pasa. Usłyszałem wystrzały, po czym ciało martwego oficera opadło na mnie. Odskoczyłem na bok, wbijając nóż w szyję jednego z funkcjonariuszy. Krew trysnęła, a ja wyprostowałem się z krwiożerczym uśmiechem. Błyskawicznie wyrwałem karabin z rąk klęczącego oraz krwawiącego mężczyzny i wystrzeliłem salwę przed siebie. Pięciu z przeciwników padło na ziemię przeklinając, a dwóch nie odezwało się, tylko bezwładnie runęło na ziemię. Spojrzałem przed siebie. Dwóch policjantów celowało we mnie, jednak ręce trzęsły im się niemiłosiernie. Korzystając z ich niezdarności rzuciłem się do przodu, po czym wbiłem najbliższemu ostrze noża pod brodę. Kaszlnął, wypluwając mi na twarz swoją krew. Gdy poczułem jej zapach, dobrze znane mi uczucie powróciło. Fala gorąca przeszła moje ciało. Wyciągnąłem nóż z ciała, a następnie zamachnąłem się podcinając drugiemu gardło. Upuścił karabin i złapał się za szyję, cofając do tyłu. Zaśmiałem się maniakalnie. Rozejrzałem się w około. Nigdzie nie było śladu po Johnie. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Wziąłem się za dobijanie rannych. Podszedłem do mężczyzny wijącego się w bólu i wbiłem mu ostrze prosto w czoło. Jeszcze czterech... Przerzuciłem się na jego kolegę, który próbował się odczołgać. Nadepnąłem mu na nogę, a on krzyknął głośno. Czyli trafiłem w ranę... Stanąłem nad mężczyzną, po czym nadepnąłem mu z całej siły na głowę. Głośny trzask rozległ się po placu. Ofiara wzdrygnęła się, a ja na ten widok zacząłem się śmiać jak opętany. Znowu to czuję... To uczucie spełnienia... Czuję się tak podniecony... Postąpiłem krok w stronę następnego policjanta.
- Hej! - zatrzymałem się, obracając się. Przede mną stał John. Uśmiechnąłem się szyderczo.
- A jednak nie uciekłeś. - spojrzałem mu prosto w oczy. Ujrzałem w nich dziwną iskrę podniecenia. Zacisnąłem dłoń na nożu, szykując się na jego atak. Nie nastąpił. Mężczyzna podszedł do rannych policjantów, po czym każdemu strzelił w głowę. Cofnąłem się kilka kroków. Byłem dziwnie pełen energii, moje serce biło jak szalone, oddech stał się nierówny.
- Nie będą potrzebni skoro dali się tak łatwo podejść. Nie byli godni nosić naszych mundurów. - odezwał się spokojnie. Wzdrygnąłem się na dźwięk tonu jego głosu. Znałem ten ton. Tak samo mówił Jason, kiedy stawał się podniecony. Czyli nawet ludzie ścigający morderców są psychopatami? Zabawne... Spojrzałem na mężczyznę, po czym zacząłem się maniakalnie śmiać. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co cię tak bawi? - warknął John. Złapałem się za brzuch, próbując przestać się śmiać.
- Ty... ty ścigasz psychopatów? Hahahaha! - łzy zaczęły spływać mi po policzkach. - A to ja w waszych oczach jestem nienormalny?! Bo co?! Bo zabijam ludzi? A wy co robicie? Też zabijacie. Czasami nawet niewinne osoby. Jak na przykład ci ludzie! - wskazałem dłonią martwe ciała.
- Zakończmy to jak mężczyźni. - odezwał się, odrzucając pistolet na ziemię. Wyciągnął ten sam nóż co miałem ja. - Szykuj się, morderco.
- Że niby ja.. JA jestem mordercą?! Spójrzcie na siebie! Wszyscy jesteście sobie równi! Wszyscy ludzie są tacy sami! Pozabijam ich! Wytępię to robactwo z tego świata! - wykrzyknąłem, rzucając się w stronę oficera. Poczułem silne uderzenie w brzuch, cofnąłem się do tyłu, wypluwając krew. Wytarłem usta rękawem koszuli. Ustawiłem się stabilnie, opuszczając dłonie. Zamknąłem oczy. Nie masz z nim szans w takim stanie... Uspokój się... Rozluźnij... Mary czeka... Nie jesteś już tym samym chłopakiem co jakiś czas temu... Jesteś mordercą... Kochasz zabijać... Nikt ci tego nie zabroni... Ochronisz Mary... Zabijesz go tu i teraz... Pozbądź się żalu... Pozbądź się wątpliwości... Bądź sobą!
Odetchnąłem głęboko, po czym otworzyłem ponownie oczy. John stał w bezruchu, wpatrując się we mnie. Mężczyzna zrobił krok w prawo, zaciskając dłoń na rękojeści noża. Wzdrygnąłem się. Przez chwilę myślałem, że zaatakuje... Uspokój się! Ktoś taki jak on nie może ci się równać. Jesteś lepszy od niego. Porzuć człowieczeństwo... Porzuć limity... Zabijesz go! Spojrzałem na oficera, uśmiechnąłem się, po czym mój wyraz twarzy zmienił się na wyzuty z emocji. Uniosłem nóż i powoli podszedłem do przodu. On zaatakował pierwszy. Zamachnął się, a ja zrobiłem unik. Spróbowałem zadać mu cios, jednak ostrze ześlizgnęło się po kamizelce kuloodpornej. John kopnął mnie. Wyplułem krew i odsunąłem się. Przeciwnik zaśmiał się szyderczo. Spojrzałem na niego wzrokiem pozbawionym emocji. Zobaczyłem jak zaciska szczękę. Dobrze... Niech się zdenerwuje... Posłałem lewą pięść prosto w jego twarz. Odskoczył do tyłu. Korzystając z momentu, doskoczyłem do niego, po czym wbiłem mu nóż w nogę. Krzyknął głośno. Wyrwałem ostrze, a następnie półobrotem kopnąłem go w brzuch. Zakaszlał, odsuwając się do tyłu. Opuściłem obie ręce, czekając na jego następny ruch. Dobrze... Spokojnie... Oficer postąpił krok do przodu, wyprowadzając sztych prosto we mnie. Odsunąłem się na bok. Posłałem nóż prosto w jego szyję, niestety napotkał brak oporu. Poczułem przejmujący ból w lewym boku. Spojrzałem w dół. John wpatrywał się we mnie uśmiechnięty. Dłonie trzymał na rękojeści wbitego we mnie noża. Zszedłem z ostrza, łapiąc się od razu za ranę.
- Już się wypaliłeś? - zaśmiał się. Nie zwracając uwagi na jego słowa, rzuciłem się do przodu. Mężczyzna zamachnął się. Zrobiłem unik, po czym uderzyłem go pięścią w głowę. Następnie posłałem ostrze prosto w jego szyję. Opór. Spojrzałem na niego. Trzymał wyprostowaną lewą rękę, z której wystawała rękojeść mojej broni. Oficer próbował mnie ciąć, jednak odskoczyłem do tyłu. Spokojnie... To dopiero początek... Zabijesz go... John wyrwał nóż z siebie i wyrzucił go. - Co teraz?
- To. - odpowiedziałem spokojnie, doskakując do niego. Moja pięść wylądowała na jego brodzie. Kolanem trafiłem go z całej siły w krocze. Nie ma fair-play... Nie z kimś takim jak ty... Zwinął się, wypluwając krew. Korzystając z sytuacji, mój kolejny cios wylądował na jego głowie. Chciałem uderzyć go po raz kolejny, jednak ciął mnie w brzuch. Poczułem jak metalowe ostrze przecina moją skórę, pozwalając aby więcej krwi uszło z mojego ciała. Kurwa... Mężczyzna rzucił się na mnie, trafiając mnie pięścią prosto w policzek. Wygiąłem się do tyłu, próbując złapać równowagę. Mocne kopnięcie wylądowało na moim brzuchu. Zakląłem i runąłem z hukiem na ziemię. Poczułem jak serce zaczyna walić jak opętane, nie mogłem złapać oddechu. N..nie... przegram... Przed oczami zaczęło robić mi się ciemno. Próbowałem się podnieść, jednak na mojej klatce piersiowej poczułem nacisk. Spojrzałem w górę. Nade mną stał John z wykrzywionym uśmiechem.
- I co? Przegrałeś. Nie uratujesz swojej kochanej dziewczynki. Ktoś taki jak ty nie ma prawa chodzić po tym świecie. Kim ty niby jesteś? Jakimś dzieciakiem, który chciał się stać mordercą. Jesteś zwykłym śmieciem. Co myślą o tym twoi rodzice? Ach, nie żyją. Zabiłeś ich. Masz ich krew na rękach. To ty zatopiłeś w swoim ojcu nóż. W mężczyźnie, który wychowywał cię przez dziewiętnaście lat. Zarabiał na ciebie, kochał cię, był z ciebie dumny. To samo zrobiłeś ze swoją matką. Zabiłeś ją. Urodziła cię, przechodziła męczarnie, kiedy w nocy płakałeś. Podcierała cię, karmiła cię. Dała ci całe swoje serce. A ty co? Odebrałeś jej życie. - mówił spokojnie. Poczułem jak łzy spływają po moich policzkach. Mamo... Tato...
- Nie... Błagam... Przestań... - powiedziałem zapłakanym głosem. W mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy moich rodziców. Nasze wspólne chwile. Wesołe, smutne, dobre, złe... Nie chciałem... Przepraszam... Mamusiu, tatusiu, kocham was... Przepraszam... Nie chciałem...
- A co z twoją ukochaną, Crystal? Zginęła przez ciebie. Tak, to twoja wina. Zakochała się w tobie, zaufała ci... Wierzyła, że ją ochronisz! A ty zabrałeś ją na śmierć. Pamiętasz ten moment, w którym upadła bezwiednie na ziemię? Pamiętasz co czułeś po tym? Co? Podobał ci się widok jej krwi, jej martwych oczu? Skoro ją kochałeś, to dlaczego dałeś jej zginąć?
- Nie! Błagam! Ja.. Ja nie chciałem! To nie moja wina! - krzyczałem, dławiąc się łzami. Nie! Nie chciałem ich śmierci! Co ja zrobiłem?! Zabiłem wszystkich moich bliskich...
- Twoja! A teraz co? Zostawiłeś swoją dziewczynkę w rękach tego zboczeńca. Widziałeś co zrobił z tamtymi dziećmi? Widziałeś? To samo stanie się z nią. Miałeś ją chronić. Zawiodłeś. Zawiodłeś wszystkich. Rodziców, Crystal, Mary... Jesteś nikim! Nie potrafisz zadbać o bliskich! Dlatego zabiję cię i pozbędę się takiego karalucha jak ty. - zaśmiał się. Zamknąłem oczy, próbując nie pokazywać swoich zapłakanych oczu przeciwnikowi.
Czy to naprawdę moja wina? Czy tego chciałem? Czy tego chciałem gdy zacząłem zabijać? Gdybym wiedział... Zamknij się! To nie ty! Nie żałujesz swoich czynów! Żałuję... Bo oni nie żyją przeze mnie... Sami doprowadzili do swojej śmierci! Nie... Nie... NIE! To ja ich zabiłem! Jestem nikim... Jestem zerem... Śmieciem... Gównem... Nie powinienem istnieć... Nie powinienem się urodzić... Zawiodłem mamę, zawiodłem tatę, zawiodłem Scarlett. Moją rodzinę... Dlaczego...? Bo chciałem się zemścić? Bo byłem pełen gniewu? Tak! To oni cię nie słuchali! Próbowałeś, ale oni to olali! Nie kochali cię! Nie... Nie prawda... Kłamiesz! Kochali mnie! To ja jestem tym, który wszystko spieprzył! Mogłem im powiedzieć... Poprosić o pomoc... A teraz nawet nie będę miał więcej okazji powiedzieć "kocham cię" do mamy, taty czy Scarlett... Co ja narobiłem? Uspokój się! Zrobiłeś dobrze! Wszystko jest dobrze! Uratujesz Mary! Nie zawiedziesz już nikogo! Zawiodę... Nie! Wstawaj! Nie chcę... Chcę zginąć... Czy powinienem w ogóle walczyć? Czy powinienem próbować? I tak wszystko się źle kończy... Ogarnij się! Masz szansę! Pozbądź się wyrzutów! One cię zniszczą! Zapomnij o dawnym sobie! Jesteś inny! Nie masz nikogo poza Mary! Więc wstań! Nie chcę... Chcesz! Nie... Chcesz, zabijaj!
Otworzyłem oczy. Nie mogłem powoli oddychać, dławiłem się łzami. Zacząłem się trząść, próbując wyzbyć się myśli. Nie mogłem. W głowie pojawiły mi się okropne obrazy. Martwa mama, martwy tata... Ciało Crystal w moich objęciach... Krew... Krew moich ofiar... Tortury Jasona... Straszliwa masakra z fabryki... Zacząłem się śmiać.
- G..gwoździe w moim ciele... Krew na mojej twarzy... Ich, ciała, powykręcane... Małe dziewczynki... Wnętrzności... Krew... Mama... Tata... Ból... Zapach palonej skóry... Moje oko... Crystal... Ja... Tortury... Jason... Ostrza w moim ciele... - wymawiałem słowa śmiejąc się opętanie. John odsunął się ode mnie, wpatrując się przerażony. Stał jak sparaliżowany. Podniosłem się na nogi, po czym wbiłem swój wzrok w mężczyznę. Widziałem na jego twarzy strach w czystej postaci. Widziałem jak spiął swoje ciało. Widziałem jak zacisnął dłoń na rękojeści. Widziałem jak postępuje krok do tyłu. On już nie będzie widział... Rzuciłem się na niego. Odsunął się na bok, próbując trafić mnie ostrzem. Pudłował. Widziałem jak nerwowo wymachuje rękoma, więc korzystając z jego roztrzęsienia, powaliłem go na ziemię. Spojrzałem na jego przerażoną twarz, po czym strzeliłem szyją. - Masz coś przeciwko jeśli wydłubię ci oczy? - zapytałem uprzejmie, a następnie wsadziłem mu palce w oczodoły. Zacząłem się śmiać, wygrzebując mu narząd wzroku. Jego krzyki były dla mnie niczym muzyka. Agonalne wrzaski... Poczułem jak fala gorąca przechodzi przez moje ciało. Taaaak... Czułem się podniecony, byłem w stanie ekstazy. Oblizałem palce nasiąknięte jego krwią. Smak przyprawił mnie o przyjemny dreszczyk. Mężczyzna krzyczał jeszcze głośniej, próbując zrzucić mnie z siebie.
- PRZESTAAAŃ!! - wrzeszał, rzucając się pode mną. Położyłem dłoń na jego ustach, przyduszając go. Palec wskazujący przyłożyłem do swoich, na znak, żeby się uciszył. Krzyki nie ustały. Podniosłem leżący obok nóż, po czym przejechałem ostrzem po gardle oficera. Czerwona, ciepła ciecz trysnęła na mnie, wzdrygnąłem się z rozkoszy. Wstałem z niego.
- Z tobą nie ma zabawy... - zrobiłem smutną minę, a następnie obróciłem się i ruszyłem w stronę budynku, w którym znajdował się Jason wraz z Mary. Szedłem powoli, ciesząc się tym co właśnie zrobiłem. A był taki twardy... Żadna śmierć tych policjantów nie usatysfakcjonowała mnie bardziej niż jego. Tylko... gdzie jest Ashley? Nie ważne. Pewnie uciekła. Trudno. Polubiłem ją, ale szkoda, że jest taka strachliwa. Szedłem w ciemności, zaciskając coraz mocniej dłoń na rękojeści. Zaraz się zabawimy Jasonie... Po chwili dotarłem do drzwi. Przede mną czeka Mary. Ochronię ją. Ja. Garrett. Garrett Miller. Nie przeszkodzisz mi, śmieciu... Westchnąłem, żeby się trochę uspokoić, a następnie wszedłem do środka. Na końcu wielkiej, pustej sali, oparty o ścianę stał Jason Trates. Obok niego, z kolanami pod brodą siedziała Mary. Zrobiłem kilka kroków do przodu.
- Braciszk...! - zatrzymała się w pół słowie. Cofnęła się do tyłu. - T..ty...
- Nie bój się. Jest w porządku. Siostrzyczko, możesz się obrócić i zamknąć oczy? - powiedziałem ciepło. Na ten ton głosu dziewczynka zareagowała wesoło.
- Dobrze, braciszku! - zawołała zadowolona. Chyba poczuła ulgę, że dalej jestem taki jak dawniej. Zawsze była taka kochana. Taka niewinna. Dlatego ochronię ją...
- Jason! - wykrzyknąłem. Mężczyzna podszedł do przodu, spoglądając na mnie uważnie.
- Słucham cię, Garrecie. - odezwał się spokojnie. Stał zdecydowanie, nie okazywał strachu. Albo naprawdę się nie bał. Cóż, zobaczymy... I o to ostatnia moja walka. Tylko on dzieli mnie od Mary. Zrobię wszystko, żeby ją zabrać od niego. Kocham ją. Jest najważniejsza w moim życiu. Zrobiłem kolejny krok do przodu, po czym wystawiłem przed siebie wyprostowaną rękę z nożem.
- Szykuj się na śmierć...

Granica życia i śmierciWhere stories live. Discover now