Rozdział 12

805 104 9
                                    

Od ostatniego zabójstwa minął dobry tydzień. Przez ten cały czas włóczyłem się po mieście, podziwiając rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Jak na przykład sklep z bronią. Cały czas miałem założony kaptur więc nikt mnie nie rozpoznał. Dziwiło mnie to, ponieważ prawie na każdej tablicy czy słupie ogłoszeniowym widniała moja podobizna. No ale przecież głupocie ludzi nikt nie dorówna. Żyją z dnia na dzień, olewając potrzeby innych, koncentrując się na swoich egoistycznych celach. Pewnie pomyślicie: Ale Garrett, oni mają rodziny, swoje własne życie! No niby mają. Ale co fajnego jest w dążeniu do tego samego co pozostałe siedem miliardów ludzi na tej planecie? Każdy szuka miłości, chce mieć dzieci, karierę, albo przynajmniej jedną z tych rzeczy. Egoistyczne? Owszem. Brnąc ich wybraną drogą krzywdzą innych, na umyślnie lub podświadomie. Ktoś ma żonę, dzieci, jest ideałem męża. Ale ilu ludzi okłamał? Ilu ludzi zostało przez niego skrzywdzonych? Ile poświęcił żeby osiągnąć postawioną przez siebie metę? Tylko on sam wie. Jest oczywiście grupka niewielu ludzi, którzy mają swoje oryginalne pomysły na życie. Takich ludzi szanuje. No ale wracając, znalazłem sobie małą, opuszczoną chatkę w lesie. Urządziłem ją ładnie. No dobra, posprzątałem tylko. Przez te kilka dni zastanawiałem się również nad moją przyszłością. Co chcę robić? Jakie mam inne plany? Te pytania dalej nie dawały mi spokoju. Chcę zabijać. Chcę kończyć ludzkie życie. Chcę czuć krew drugiej osoby na moim ciele... Ale konkretnych celów nie mam. Jedyną rzeczą, czy raczej zagadnieniem, nad którym myślałem była moja broń. Zabijałem wszystkich nożem kuchennym, jednak wydawał mi się mało oryginalnym narzędziem zbrodni. Pistolet również odpadał, bo za dużo hałasu. No i trzeba mieć pozwolenie. Hah, dobry żarcik. Po długich rozmyślaniach postanowiłem wybrać nożyczki. Czemu? Małe, poręczne i oryginalne, a zabić też się da. I to będzie przynajmniej jakieś wyzwanie. W czasie tygodnia bezczynności odwiedziłem lekarza aby opatrzył moje rany. Nie był zadowolony z mojej wizyty, ale można się zdziwić jak szybko zimny metal pod szyją zmienia nastawienie. Oczywiście zgłosił mnie na policję, jednak przyjechali za późno. Tak właśnie minęło siedem dni. Na rozmyślaniu, wizycie u lekarza i opierdalaniu się.
Szykowałem się właśnie na polowanie. Tak, morderstwa nazywam teraz polowaniami. Słońce już dawno zaszło, zakrywając wszystko mrokiem. Na zewnątrz słychać było odgłosy leśnych zwierząt. Schowałem do kieszeni bluzy nóż kuchenny, z którym przez sentyment nie mogłem się rozstać, oraz nożyczki. Zarzuciłem kaptur na głowę, po czym wyszedłem z chatki. Ruszyłem powoli w stronę miasta. Szedłem ciemnym lasem, otoczony ciemnością, przed oczami miałem tylko ciemność. Wspomniałem już, że było ciemno? Jedynym, ale nienajlepszym źródłem światła były promienie księżyca. Naukowo patrząc to promienie słońca odbijające się od powierzchni naszego naturalnego satelity, ale pomińmy ten fakt. A więc, promienie księżyca przebijały się przez gęsty dach z koron drzew. Jedynie dzięki tym małym pasmom światła widziałem gdzie idę. Po kilkunastu minutach wyszedłem z lasu, a moim oczom ukazało się oświetlone kilkoma lampami miasto. Skierowałem się w stronę domu Fabia Constancciego, znanego wśród ćpunów jako "Tani Fabio". Ksywka przyznam słaba, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A dowiedziałem się o nim od jednego z narkomanów, który poprosił mnie o kilka dolarów. Wyglądał okropnie. Oczy przekrwione, policzki zapadnięte, cera blada i poniszczona. Z nudów wypytałem się co i jak (oczywiście bez noża się nie obeszło). Okazało się, że dilerem, od którego kupują narkotyki miejscowi ćpuni, jest Fabio Constancci. Towar miał tani, dyskretność gwarantowana. "Tani Fabio" sprzedawał również eksperymentalne dragi dzieciom. Więc postanowiłem go zabić. Nie żebym stał się jakimś policjantem czy innym wpierdalaczem donutów, ale nienawidzę sukinsynów wykorzystujących dzieci.
Zatrzymałem się przed dwupiętrowym budynkiem. Wyglądał bogato. Wszystko mieniło się złotem, dzięki padającemu światłu lamp. Nie powiem, eleganckie lokum. Wiedziałem, że tutaj nie będzie łatwo. W środku pewnie kilku gości z karabinami czekało na okazję żeby wpakować w kogoś całą zawartość magazynka. Obszedłem dom najdyskretniej jak tylko potrafiłem, szukając dogodnego wejścia. Padło na pokój na drugim piętrze. Okno było dość szerokie, a przy okazji otwarte. Jedynym problemem była wspinaczka po rynnie. Dość niechętnie wspiąłem się powoli do okna. Gdy tylko znalazłem się na wysokości parapetu, wsunąłem się do środka. To co zobaczyłem wywołało u mnie odruchy wymiotne, ale było w pewnym sensie zabawne. Nagi Fabio stał przywiązany za ręce i nogi do ściany, w ustach trzymał czerwoną kulkę. Nie będę tego nawet komentował. Obok niego z batem w ręku stała szczupła blodnynka, z dużym jak.. jak.., nie ważne, biustem oraz makijażem, który ściągnąć można było tylko szpachelką. Nie wiem co bardziej mnie w tym momencie obrzydziło - zwisający członek Fabia, czy sztuczne cycki i morda jego kochanki. Na mój widok mężczyzna wydał z siebie stłumiony okrzyk, a kobieta pisnęła. Od razu wyciągnąłem nożyczki, uśmiechając się krwiożerczo. Rozejrzałem się po pokoju. I wtedy doznałem szoku. W rogu pomieszczenia siedział mały, nagi chłopczyk, z podkulonymi kolanami. Był cały poobijany, a z ran ciętych wypływała powoli krew. Zacisnąłem pięści. Podszedłem krok do przodu. Blondynka rzuciła się w stronę drzwi, jednak cofnęła się, gdy tuż przed nią ze ściany wyrósł nóż.
- Wracaj na miejsce... - warknąłem. Kobieta posłusznie stanęła obok swojego kochanka. Podszedłem do nich. Patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem. Zaśmiałem się, celując nożyczkami w szyję kobiety.
- Proszę cię... Nie rób tego... Zrobię wszystko... Oddam ci się... - mówiła przez łzy. Nachyliłem się nad nią.
- Nie jesteś w moim typie, słonko... - wyszeptałem spokojnie, po czym chwyciłem ją za włosy. - A teraz, weźmiesz do buzi jego kutasa, a następnie mu go odgryziesz. - popatrzyła na mnie śmiertelnie wystraszona. Uśmiechnąłem się. - Już!
Posłusznie wzięła członka do ust. Patrzyła na mnie, w jej oczach widziałem strach oraz niepewność. Mężczyzna krzyczał, jednak kulka w jego gębie tłumiła prośby o przestanie. Szarpał się, ale sznury krępowały jego ruchy. Zaśmiałem się. Napawałem się strachem i rozpaczą tej dwójki. Ich przerażenie było dla mnie niczym afrodyzjak. Na mojej twarzy zagościł sadystyczny uśmiech. Popatrzyłem na kobietę, po czym skinąłem głową. Zawachała się, jednak za chwilę zamknęła szczękę. Stłumiony okrzyk rozległ się w pokoju. Fabio szarpał się, próbując dać upust swojemu bólowi. Blondynka wypluła odgryzionego penisa, a następnie zaczęła wymiotować. Odgłosy wymiotowania i krzyki bólu komponowały się we wspólną całość. Patrzyłem na moje ofiary, śmiejąc się jak opętany. Przyjemne uczucie przeszyło moje ciało, gdy mężczyzna zemdlał, a krew z resztek jego członka tryskała na dalej wymiotującą kobietę. Uniosłem nożyczki i wycelowałem w szyję wijącej się blondynki. Zacząłem wesoło nucić.
- London bridge is falling down, falling down, falling down... - zamachnąłem się, a ostrze zatopiło się w szyi kobiety. Krew wytrysnęła na moją twarz, bezwładne ciało runęło na ziemię. Fala ekstazy przeleciała przez moje ciało. - London bridge is falling down, my fair lady...
Przerzuciłem wzrok z martwego ciała na Fabia. Widać było, że wraca do krainy żywych. Byłem pełen podziwu, że jeszcze nie umarł z bólu i utraty krwi. Złapałem jego podbródek, po czym spojrzałem w jego oczy. Uśmiechnąłem się szyderczo, krew na mojej twarzy zaczęła tworzyć krwawy uśmiech. Przybliżyłem nożyczki do ścięgien przy łokciu. Wsadziłem jedno ostrze pod skórę, aż przeszło na drugą stronę. Ścięgna przy złączeniu przedramienia z ramieniem były teraz pomiędzy dwoma ostrymi kawałkami metalu. Przeciąłem je. Fabio krzyknął tak głośno, że nawet tłumik w postaci czerwonej kulki nie pomógł. Okrzyk bólu słychać było pewnie na korytarzu. Miałem nadzieję, że nikt go nie usłyszał. Powtórzyłem czynność na drugiej ręce. Mężczyzna wisiał bezwiednie na dwóch sznurach przymocowanych do jego nadgarstków. Życie uchodziło z niego z każdą sekundą. Popatrzyłem na chłopczyka w rogu pokoju. Dalej patrzył przed siebie smętnym i nie obecnym wzrokiem. Narkotyki... Pewnie był nimi tak nafaszerowany, że nie rozróżniał rzeczywistości od wyobraźni. Widok jego siniaków oraz cięć zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Pełen gniewu zacząłem wydłubywać Fabiemu oczy. Napawałem się radością, gdy jedna z gałek wyskoczyła na zewnątrz. Byłem w stanie prawie jak orgazm. Wydłubałem mu drugie oko, po czym poderżnąłem dilerowi gardło. Dławił się chwilę krwią, jednak wiedziałem, że jego umysł już dawno przestał kontaktować. Schowałem nożyczki oraz wbity w ścianę nóż do kieszeni bluzy i podszedłem do chłopca. Dotknąłem delikatnie jego ramienia, na co dzieciak rzucił się na ziemię i zaczął piszczeć. Popatrzyłem na niego z politowaniem oraz współczuciem. Jak można zrobić coś takiego dziecku? Nic nikomu nie zrobiło, nie poznało nawet życia. A oni uważają, że to ja jestem potworem... Człowiek to największa bestia ze wszystkich stworzeń na ziemi. Krzywdzi innych, wykorzystuje ich, nie zważając na konsekwencje. Fabio Constancci - pedofil, diler narkotyków, morderca. Bo ile dzieci zmarło podczas testowania nowego "towaru"? Jak ktoś może czerpać zysk z krzywdy innych? Jak ktoś może cieszyć się z bólu drugiego człowieka?! Przecież to... Ale... Ja to robię.. Cieszę się z bólu innych, napawam się ich strachem... Zabijam dla zabawy... Czy to czyni mnie równym z tym pedofilem? Nie. Nie jestem jak on. Fakt, zabiłem wielu ludzi. Ale zrobiłem tym przysługę światu. Martin i jego kumple - zwykłe skurwysyny żerujące na słabszych, okradali, zastraszali, pobili dziewczynę, która nic im nie zrobiła. Tommy i jego rodzice - margines społeczny, matka dziwka, ojciec ćpun, nie zwracali uwagi na swoje dzieci, a Tommy korzystając z ich nieuwagi urzeczywistniał swoje chore fantazje gwałcąc malutką siostrę. A teraz Fabio i jego kochanka - diler, pedofil i morderca, a ona przyglądała się temu spokojnie. Oni byli źli. Nienawidzę takich ludzi. Rzygać mi się chcę na samą myśl o ich czynach. Ja jestem mniejszym złem. Ale czy czyni mnie złym człowiekiem nienawiść do takich śmieci jak oni? Czy jestem potworem, ponieważ zabiłem pedofilii, gwałcicieli, ćpunów oraz pasożytów? Owszem. Zabiłem ich, ale też niewinnych ludzi. Mama, tata, rodzice Martina i jego kumpli... Zło jest złem, mniejszcze czy większe, nie ma znaczenia. Jestem mordercą i potworem, który skrzywdził wielu ludzi. Jednak jest mi z tym dobrze. Zabijanie jest dla mnie czymś pięknym, to uczucie ekstazy, gdy zimne ostrze przecina skórę oraz mięśnie, a krew wypływa na twoje ręce... Tak, jestem chory.
Z rozmyślań wyrwał mnie huk rozbijanych drzwi. Do pokoju zbiegło dwóch mężczyzn. Wyższy z nich trzymał siekierę, a niższy karabin AK-47. Zero oryginalności... Oboje byli ubrani w czarne garnitury. Wysoki doskoczył do mnie i zamachnął się siekierą. Odskoczyłem na bok, a ostrze wbiło się w podłogę. Drugi z ochroniarzy wycelował we mnie z karabinu. Doskoczyłem do okna. Usłyszałem strzały, a obok mnie ze ściany poleciał pył. Wyskoczyłem z pomieszczenia, lądując na ziemi. Na szczęście zrobiłem przewrót w przód, dzięki czemu zamortyzowałem upadek.
- Zabij go! - usłyszałem krzyki z drugiego piętra. Wpadłem na pewien pomysł. Położyłem się na ziemi, wykrzywiając się nienaturalnie, jakbym właśnie wylądował głową w dół. Ciche przekleństwo dotarło do moich uszu, a następnie usłyszałem otwierane drzwi. Czekałem chwilę, zaciskając dłoń na rękojeści noża. Po chwili ochroniarze byli tuż nade mną.
- Kurwa, to się narobiło. - zaklął jeden. Drugi westchnął.
- Ale przynajmniej ten skurwiel nie żyje.
- Jesteście pewni? - zapytałem się szyderczo, zrywając się na równe nogi. Obaj mężczyźni popatrzyli na mnie zszokowani. Wbiłem bliższemu ostrze w gardło, na co ten zaczął wypływać krew. Cofnął się dwa kroki w tył, po czym runął na ziemię. Poczułem jak fala gorąca dociera do każdego zakamarka mojego ciała. Zamachnąłem się, a nóż przeciął krtań stojącego obok ochroniarza. Kopnąłem dławiącego się mężczyznę. Upadł, tworząc dość pokaźną kałużę krwi. Zaśmiałem się krwiożerczo. To jest to co kocham... Zapach krwi, władza nad ludzkim życiem... Czułem jak trzęsę się z podniecenia. Odetchnąłem głęboko. Emocje powoli zaczęły odpływać, pozwalając mi na normalne myślenie. Rozejrzałem się. Dookoła dalej panowała ciemność. Schowałem nóż do kieszeni i ruszyłem w drogę powrotną. Po kilkudziesięciu minutach, wszedłem do mojej chatki. Zapaliłem małą lampę naftową, a przyjemne światło rozeszło się po pomieszczeniu. Wszystko było tak jak to zostawiłem. Uśmiechnąłem się do siebie. Mam teraz swoje własne miejsce. Szkoda, że nie ma cię przy mnie, Crystal.. Spodobałoby ci się. Zapaliłem małą kuchenkę gazową, którą znalazłem w domku, po czym postawiłem na nią czajnik z wodą. Usiadłem na łóżku stojącym pod ścianą. Westchnąłem. Patrzyłem się na podłogę, czekając aż zagotuje się woda. Nie musiałem długo czekać, bo po chwili czajnik zaczął piszczeć. Przyszykowałem kubek z herbatą, którą zakupiłem dwa dni przed, tak samo jak jedzenie. Zalałem mały woreczek gorącą cieczą, po czym poczekałem aż się zaparzy. Usiadłem na krześle obok stolika, a następnie zacząłem delektować się pysznym naparem. Niestety, nie trwało to długo, ponieważ nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął wysoki mężczyzna ubrany w wojskowy strój i strzelbą w ręku. Miał siwe włosy, kilka zmarszczek na twarzy.
- Co robisz w moim domu? - zapytał zdenerwowany. Popatrzyłem na niego bez jakichkolwiek emocji.
- Pije herbatę.
- To widzę! Zabieraj się stąd! - krzyknął celując we mnie z broni. Westchnąłem, odłożyłem kubek herbaty, po czym wyciągnąłem z kieszeni nóż. Mężczyzna spojrzał na mnie dość przerażony, kiedy ujrzał moją twarz.
- Chyba trzeba cię nauczyć kultury... - doskoczyłem do niego, wybijając mu strzelbę z rąk. Zamachnąłem się i wbiłem mu nóż w brzuch. Cofnął się, a ja wyciągnąłem nożyczki. Z odpowiednią siłą wbiłem mu je pod brodę. Wyszarpnąłem nóż, po czym wbiłem jego ostrze pomiędzy żebra. Mężczyzna runął na ziemię. Położyłem wszystkie przedmioty na stoliku, a następnie wyciągnąłem ciało na zewnątrz. Zabrałem je kilkaset metrów dalej i przykryłem je liśćmi.
- Potem się tobą zajmę... - wyszeptałem do siebie, wracając do chatki, aby napić się ciepłej herbaty, po udanym polowaniu...

Granica życia i śmierciWhere stories live. Discover now