Rozdział 20

545 88 5
                                    

Biegłem najszybciej jak tylko mogłem. Myśl o tym, że ten pojeb może skrzywdzić Mary, nie dawała mi odetchnąć. Robiło mi się niedobrze, wszystkie mięśnie paliły niczym ogień. Ledwo żywy dobiegłem przed wielki budynek, otoczony wysokim murem. W oddali widać było jeszcze kilka kominów innych budowli, prawdopodobnie innych obiektów zakładu. Wokół panowała grobowa cisza oraz ciemność, księżyc oświetlał zaledwie metalową bramę i kilka metrów za nią. Podszedłem do niej. Nie była zamknięta, więc szybko wszedłem do środka. Od wejścia do fabryki dzieliło mnie kilkaset metrów. Kilkaset metrów pełnych strachu, troski i gniewu. Postawiłem krok do przodu, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Głośny sygnał dzwonka rozległ się po całym terenie, odbijając się od zbudowanej z metalu fabryki. Bez namysłu wyciągnąłem go, a następnie przeciągnąłem zieloną słuchawkę.
- Czego?! - warknąłem, próbując zrobić to jak najciszej. Odezwał się dziewczęcy głos.
- To ja, Ashley. Chciałam tylko sprawdzić, czy podałeś mi prawdziwy numer. - zaśmiała się ciepło. Uśmiechnąłem się, lecz po chwili przypomniała mi się ważna rzecz. Ona jest z policji. Może wykryć gdzie jestem, pewnie właśnie po to zadzwoniła. Kurwa... Co mam zrobić? Rozłączyć się? Czy może sprowadzić tutaj służby specjalne? Ale wtedy istniało ryzyko, że i mnie złapią. Jednak tu nie chodziło o mnie, tylko o Mary. Jeśli oni mogą mi pomóc, chętnie się poświęcę.
- Wiem, że jesteś z policji. Wiem po co dzwonisz. Jestem w starej fabryce na wschodzie miasta. Jest tutaj Jason. Jeśli się pośpieszycie może złapiecie nas oboje. - powiedziałem spokojnie, po czym rozłączyłem się. Westchnąłem, a następnie ruszyłem w stronę wejścia fabryki. Stanąłem przed nimi, wsłuchując się, żeby usłyszeć jakiekolwiek odgłosy dobiegające ze środka. Nic, cisza. Ostrożnie otworzyłem duże drzwi, które wydały z siebie nieprzyjemny pisk. Wszedłem do środka, a moim oczom ukazało się puste pomieszczenie, którego podłoga wysłana była płatkami białych oraz czerwonych róż. Wszystko było dobrze oświetlone. Na końcu sali, na zdobionym fotelu siedział Jason, wpatrując się we mnie. Ubrany był w biały garnitur, czarną koszulę, a w dłoni trzymał smycz. Obok leżała Mary, założoną miała obrożę, smycz, jak już mówiłem, trzymał ten pojeb. Ubrana była tylko w jasnożółtą sukienkę. Poczułem jak moje ciało zalewane jest falami gniewu i nienawiści. Ten skurwiel upokorzył moją Mary... Jak mogłem na to pozwolić?! Obiecałem ją chronić, a co teraz?! Nie mogę nazywać się jej bratem... Ale mimo złamania obietnicy, zrobię wszystko żeby ją uratować.
- Mary! - krzyknąłem, po czym ruszyłem biegiem do przodu, byłem gotów rozerwać go gołymi rękoma. Nagle poczułem uścisk wokół kostki, a świat obrócił do góry nogami. Znajdowałem się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Usłyszałem śmiech.
- Nawet się nie przywitałeś, a jednak gdy mnie zobaczyłeś, twój świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. - odezwał się rozbawiony Jason, wstając z fotela. Pociągnął za sobą Mary. Szedł powoli w moją stronę, uśmiechając się maniakalnie. Dziwny dreszcz przeszedł przez moje ciało. Mężczyzna stanął przede mną, wpatrując się w moje oczy. Skierowałem dłoń w stronę kieszeni, w której trzymałem nóż. Niestety nic nie poczułem. Jason uśmiechnął się.
- Tego szukasz? - wziął z rąk Mary, która podniosła z ziemi mój nóż i przystawił mi go do policzka. Zimny metal dotknął mojej skóry, a ja wzdrygnąłem się. - Oj Garrecie... Dlaczego musimy się spotykać w takich okolicznościach? Gdybyś grzecznie na mnie poczekał, nie było by tu z nami twojej dziewczynki. Tak przy okazji, nie sądziłem, że gustujesz w takich małych.
- Pierdol się. - splunąłem mu w twarz. Zobaczyłem jak w jego oczach pojawiła się iskra podniecenia. Nagle uderzył Mary w głowę. Szarpnąłem się, łapiąc go za szyję. Zacisnąłem na niej dłonie, czułem jak jego ciało pulsuje. Jason uderzył mnie z całej siły w ręcę, które opadły bezwiednie.
- Och, to było piękne... Ciekawe jak zareagujesz na to... - uśmiechnął się uwodzicielsko, po czym nadepnął na Mary. Usłyszałem jej ciche stęknięcie. Przez moje ciało przeszła fala adrenaliny. Serce zaczęło bić jak szalone. Rzuciłem się do przodu, jednak Jason się odsunął. Odleciałem do tyłu, wpatrując się w przygniecioną butem dziewczynkę. Przeleciałem w przód, próbując chwycić tego zboczeńca. Mężczyzna zamachnął się i uderzył mnie w brzuch. Poczułem jak robi mi się niedobrze, przed oczami zrobiło mi się ciemno. Usłyszałem zapłakany krzyk Mary.
- Braciszku! - słyszałem jak łzy niepozwalają jej na wykrzyknięcie czegoś więcej. Trates zaśmiał się głośno.
- Jak to jest, mój drogi Garrecie? Mieć swój cel tak blisko siebie, ale nie potrafić go dosięgnąć? Widzieć ból bliskiej osoby, lecz być bezsilnym? Powiedz mi, jak wiele byłbyś zdolny poświęcić dla Mary?
- Wszystko. Bo to ona pokazała mi, że można być szczęśliwym, mimo tego co nas spotkało. To ona daje mi powód do życia. Jeśli tkniesz ją jeszcze jeden raz, odetnę ci jaja, a potem wsadzę ci do ryja. Połamię każdą kość w twoim ciele, a dopiero potem odpierdolę ci łeb.
- Rozumiem. Mary, mogłabyś usiąść na fotelu? - odwrócił się do dziewczynki, a następnie odpiął jej smycz. Skinęła nieśmiało głową i poszła usiąść. Jason popatrzył się na mnie. - To zabawimy się sami. - uśmiechnął się, po czym wbił mi nóż w bok. Krzyknąłem z bólu, krew trysnęła na podłogę, brudząc białe płatki, a dodając koloru czerwonym. Wyjął zimny metal z mojego ciała, a następnie wbił go po raz kolejny, tym razem w zwisającą lewą rękę. Piorunujący ból rozszedł się po każdym zakamarku mojego ciała.
- Pamiętasz rodziców? Pamiętasz Scarlett? - zadał mi dwa cięcia. - Pamiętasz Crystal? - kolejne cięcie. Krew spływała po mnie, spadając na ziemię, ochlapując płatki róż. Jason rozcinał moją skórę, przypominając mi ciągle o moich bliskich. Ból był większy niż podczas tortur, ponieważ zwisałem do góry nogami. Krew również ciekła szybciej. Przed oczami zrobiło mi się czarno. W głowie pojawiły się obrazy mojej rodziny. Uśmiechnięta mama, gotująca obiad dla całej rodziny. Dumny tata, głaskający mnie po głowie. Wkurzona siostra, rzucająca we mnie zabawkami. Widziałem każdą wspólną chwilę, słyszałem nasze wspólne rozmowy... W mojej pamięci zaczęły błyskać drastyczne obrazy. Martwe ciało taty, leżące w kałuży krwi. Wystraszone oczy mamy, gdy ujrzała mnie z nożem. Dlaczego? Dlaczego to zrobiłem? Przecież oni mnie kochali... Dbali o mnie, wychowali mnie... Dlaczego...? Czemu przez jeden czyn niszczymy co dla nas cenne? Crystal, dlaczego musiałaś zginąć? Przeze mnie... Czemu musiałem wziąć cię ze sobą?! Gdybyś została w domu... Nie. Gdybyś nie przechodziła wtedy tą dróżką... Żyłabyś, cieszyła się chwilami ze swoją rodziną. Gdybyś mnie nie poznała... A teraz to samo czeka Mary... Nie... Nie... Nie pozwolę na to!
Otworzyłem oczy, po czym rzuciłem się do przodu. Trafiłem głową prosto w krocze Jasona. Zgiął się do tyłu, wydając z siebie stłumiony okrzyk. Korzystając z odchylenia do tyłu, zamachnąłem się w przód, żeby z większą prędkością uderzyć w Tratesa. Wyrwałem lewą ręką nóż z jego dłoni, a prawą uderzając go w nos. Upadł, chwytając się za twarz. Z całych sił podniosłem się do góry, aby rozciąć linę. Dzięki temu, że była napięta, rozciąłem ją bez problemu. Z hukiem runąłem na ziemię. Zrobiło mi się niedobrze, wyplułem krew. Poczułem jak brakuje mi powietrza. Podniosłem się, ledwo utrzymując się na rękach. Szybko wziąłem się za rozcinanie liny przy kostkach. Gdy już skończyłem, poczułem oszałamiający ból głowy i upadłem na podłogę.
- Jak śmiałeś?! - krzyknął Jason, kopiąc mnie w brzuch. Po raz kolejny wyplułem krew. Zrobiło mi się niedobrze, zwymiotowałem. - Jak mogłeś mnie ranić?! - kolejne kopnięcie w brzuch. Nie mogłem złapać oddechu. Cios za ciosem padał na moje poranione ciało, czułem jak powoli odpływam. Przed oczami miałem ciemność, krew spływała po mojej twarzy. W pewnym momencie moje zmysły się wyłączyły, a ja opadłem bezwładnie na ziemię.
***
Znalazłem się w pustce. Dookoła była czerń, nie słychać było żadnego dźwięku. Umarłem? Nie, chyba straciłem tylko przytomność. Ale gdzie jestem? Czy coś tu w ogóle jest? Dlaczego nic nie czuję? Nagle ktoś pojawił się obok mnie. Postać była cała biała. Wpatrywała się we mnie, po czym w mgnieniu oka zmieniła się w Crystal. Cofnąłem się do tyłu. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. - przybliżyła się, chwytając mnie za rękę. Czułem jej dotyk, był identyczny jak dotyk Crystal.
- Ty nie jesteś prawdziwa...
- Oczywiście, że jestem. Przecież umarłeś. - powiedziała spokojnie. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. To nie mogła być prawda...
- Nie mogłem umrzeć. Nie zginąłem! - wykrzyknąłem i odrzuciłem od siebie jej dłoń. Nagle poczułem jak ktoś dotyka moje policzki. Obróciłem się powoli, a za mną stała mama.
- Umarłeś, kochanie. Jesteś teraz z nami, na zawsze. - ucałowała mnie w czoło. Poczułem jak łzy spłynęły mi po policzkach.
- Nie... Nie umarłem... To nie prawda!
- Zamknij się, debilu! Umarłeś i tyle! - obok mnie stanęła moja siostra.
- S..Scarlett... - wyszeptałem. Dziewczyna zrobiła wkurzoną minę, po czym uderzyła mnie w ramię. Poczułem ból. Ja.. Ja to czułem... Każdy dotyk... Czy naprawdę...?
- Synu, nie walcz z tym. My też nie walczyliśmy. - przede mną stanął mój ojciec. - Zabiłeś nas, więc nie mieliśmy po co walczyć, skoro nasze własne dziecko odebrało nam życie.
- Tato... Ja nie chciałem! - krzyknąłem, łzy spływały mi policzkach. Cofnąłem się do tyłu. Poczułem jak w coś uderzam stopą. Obróciłem się, a pod moimi nogami leżało ciało Martina. Wystraszony odskoczyłem w bok. Nagle przewróciłem się na ziemię. Koło mnie leżało ciało Bob'a i George'a. Zakrwawione twarze, wywrócone oczy. Zerwałem się na nogi, a następnie rozejrzałem. Wokół mnie leżały ciała wszystkich osób, które zabiłem. Powykręcane, porozcinane zwłoki... Chciałem uciec do tyłu, jednak tam stała moja rodzina. Z oczu płynęła im krew, usta wykrzywione były w szyderczym uśmiechu. Mamo, tato, Scarlett... Zamknąłem oczy, nie chcąc patrzeć na nich. Poczułem jak się trzęsę, przerażenie sparaliżowało mnie. Czy to jest po śmierci? Czy to mnie czeka gdy umrę? Nie chcę tego... Otworzyłem oczy, a kilka centymetrów przed moją twarzą widziałem zakrwawiony uśmiech Crystal. Przybliżyła się do mnie, prawie mnie całując. Wykrzyknąłem przerażony. Odwróciłem się, a następnie zacząłem biec jak najdalej od tych stworzeń. Przeskakiwałem nad powykrzywianymi ciałami osób, które zamordowałem. Ja chcę się obudzić! Nie chcę tego koszmaru! Błagam! Nagle przede mną pojawiło się może krwi. Zatrzymałem się, wpatrując w nieskazitelną taflę czerwonej cieczy. Po chwili zaczęła wyłaniać się z niej sylwetka. Gdy znalazła się na mojej wysokości, poznałem ją. Tą postacią byłem ja. Miałem czarne włosy, byłem nagi. W oczach widniało rozczarowanie, ale i chęć życia. Ogarnęła mnie uczucie rozpaczy.
- Pamiętasz mnie jeszcze? - odezwał się mój wcześniejszy ja.
- T..tak. - wyszeptałem, cofając się do tyłu.
- Obróć się. - rozkazał spokojny tonem. Nie opierałem się. Tuż przed moim nosem pojawiło się lustro. W odbiciu zobaczyłem siebie. Biało-czarne włosy, poranione ciało, zmęczone oczy. Obok mnie stanął mój sobowtór. A przynajmniej sobowtór sprzed mojego zabijania. Różnica była ogromna. Wydawało się, że byliśmy różnymi osobami. Zacząłem płakać. To wszystko zawdzięczam temu, że zabijam? Czy naprawdę było warto...? Nie mam nic. Jestem sam. Sam w tym wielkim świecie. Tylko ja i... I Mary. Nie, nie jestem sam, mam wszystko czego pragnę! Mam Mary, dziewczynkę, dzięki której wiem, co znaczy żyć! Jak mogłem o tym zapomnieć? Muszę ją uratować. Muszę zabić Jasona. Muszę zapewnić jej bezpieczeństwo! W lustrze pojawiła się uśmiechnięta, rudowłosa dziewczynka. Mary... Zrobiłem krok do przodu, wchodząc w rozpływającą się taflę lustra.
***
Otworzyłem oczy. Na fotelu siedziała Mary. Oczy miała zapłakane, patrzyła na mnie wzrokiem pełnym troski. Wokół panowała cisza. Słyszałem tylko ciężkie dyszenie. Obróciłem się w jego stronę. Nade mną stał zakrwawiony Jason, wpatrując się we mnie. Widziałem, że był podniecony, ręce mu się trzęsły. Wiem jak się ciebie pozbyć, śmieciu... Uśmiechnąłem się uwodzicielsko. Na ten gest, mężczyzna zbliżył się do moich ust. Poczułem jego ciepły, nierówny oddech na moich wargach.
- A jednak twoja miłość do mnie pozwoliła ci wrócić! - powiedział podniecony. Znajdował się zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. Poczułem jak wracają mi siły. Chwyciłem go z całej siły za szyję, po czym odepchnąłem od siebie. Wypuścił nóż, który od razu chwyciłem. Zerwałem się na nogi. Zakręciło mi się w głowie, cofnąłem się do tyłu. Zrobiło mi się niedobrze, ale powstrzymałem wymioty. Jason rzucił się na mnie pełen gniewu. Odsunąłem się na bok i ciąłem go w brzuch. Krew trysnęła na mnie, mieszając się z moją. Podszedłem krok w jego stronę. Klęczał na ziemi, trzymając się za ranę.
- Chyba coś ci się pomyliło, Jason. - powiedziałem spokojnie. - To ja tu cię atakuję, nie ty mnie. - podniosłem nóż, celując w jego szyję. Nagle usłyszałem warkot silników, dobiegając z zewnątrz. Prawdopodobnie policja. Zatrzymałem się na chwilę, co wykorzystał mój przeciwnik. Podniósł się, po czym kopnął mnie w brzuch. Cofnąłem się do tyłu, kaszlając krwią. Chciałem skoczyć do przodu, jednak moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Jason ruszył biegiem w stronę Mary. Chwycił ją za rękę, a następnie wybiegł razem z nią tylnym wyjściem, które dopiero teraz zauważyłem. Usłyszałem krzyk zza metalowych drzwi.
- Mary... - wyszeptałem, stawiając powoli kroki. Byłem cały obolały oraz zakrwawiony. Na moje szczęście krew zaschnęła, tamując krwawienie. Z trudem dotarłem do drzwi, które otworzyłem. Zimne, nocne powietrze uderzyło moje pocięte ciało, posyłając kojącą falę rozkoszy. Poczułem się trochę lepiej, odruchy wymiotne minęły. Odetchnąłem, wyprostowując się.
- No to teraz się zabawimy, szmaciarzu. - warknąłem, kierując się w stronę drugiego budynku oddalonego kilkaset metrów ode mnie. Zacisnąłem dłoń na rękojeści noża. Wszystkie wspomnienia powróciły. Razem z pewnością siebie. Zabiłem tyle osób, jak mogę bać się jednego frajera? Hahaha! Przygotuj się na śmierć, Jasonie Trates...

Granica życia i śmierciTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang