Rozdział 22

540 80 1
                                    

Podniosłem wzrok na twarz Armina. Patrzył na mnie spokojnie, nie okazując jakichkolwiek emocji. Dobijało mnie to jeszcze bardziej. Nie dość, że go zawiodłem, to on nawet nie jest zły. Albo jest, tylko to ukrywa... Co mnie w ogóle obchodzi jego zdanie? Przecież on tylko mnie uwolnił z tego lochu, to wszystko. Każdy mógł to zrobić. Nic nie jestem mu winien. Więc dlaczego patrząc na niego, czuję się jak śmieć? Czy dlatego, że rozczarowałem go tak samo jak rodziców...? Ale ja nic mu nie mam do powiedzenia! Jest śmieciem, jak wszyscy ludzie! Jak ci wszyscy policjanci, którzy próbowali mnie zabić! Ale to ja ich zapierdoliłem! Ja wpakowałem im kulki w głowę! Ja miałem władzę nad ich życiem! Gdyby nie było go w tym budynku... Wtedy dogoniłbym Jasona... A jakie miałem wyjście gdy zastał mnie uzbrojony oddział policji? Nie zdążył bym nawet otworzyć drzwi. Tylko... czemu podszedłem do niego? Czemu czułem się okropnie? Czemu było mi przykro, że nie wykorzystałem danej szansy? To wszystko przez niego... To przez niego Mary zginie... Czy tak skończę? Pozostawiając moją ukochaną siostrzyczkę bez pomocy? W rękach tego zboczeńca? Zawiodłem ją... Tak samo jak rodziców... Tak samo jak Crystal... To wszystko jego wina! Nie wybaczę mu tego... Zabiję go... Zabiję wszystkich w tym budynku!
Poczułem jak fala gniewu zalewa moje ciało. Podniosłem poprzednio upuszczony pistolet, wycelowując w Armina. Serce zabiło mi szybciej, znowu czułem się podniecony. Zabiję tego sukinsyna... Zabiję wszystkich! Nagle poczułem jak ktoś uderza mnie w łokieć, powodując wypuszczenie broni. Metaliczny podźwięk rozległ się po sali. Przeniosłem wzrok z leżącego na ziemi pistoletu na osobnika, który śmiał mnie zaatakować. Armina nie było przede mną. Rozejrzałem się gwałtownie. Policjanci stali spokojnie, wpatrzeni we mnie z szyderczymi uśmiechami. G..gdzie on jest?
- Tutaj. - obróciłem się w stronę głosu. Przede mną stał on. Siwowłosy oficer uśmiechnął się, zadając mi silne uderzenie w brzuch. Stęknąłem z bólu, wypluwając krew. J..jak to możliwe? Nawet nie zauważyłem... Odsunąłem się do tyłu, próbując złapać oddech. Przeciwnik postąpił krok do przodu. Zamachnął się, a ja zrobiłem unik. Korzystając z okazji, posłałem najsilniejsze moje uderzenie w jego bok. Runąłem z hukiem na ziemię, gdy moja pięść trafiła w powietrze. Jęknąłem z bólu, próbując wstać.
- Ty... - warknąłem, wstając na proste nogi. Jak on może być taki szybki?! Jak tak dalej pójdzie to przegram... Zawiodę Mary... Nie mogę na to pozwolić! Ustawiłem się stabilniej, wzrokiem zacząłem szukać luk w obronie oficera. Zrobiłem zdziwiony wyraz twarzy, uświadamiając sobie, że są wszędzie. Mężczyzna stał z opuszczonymi rękoma, uśmiechając się szyderczo.
- Tylko na tyle cię stać? - powiedział oschle. Na dźwięk i ton tego głosu zacisnąłem pięści. Rzuciłem się do przodu, markując cios prawą ręką. Wychyliłem lewą nogę, szykując się do zadania kopnięcia. Poczułem przeszywający ból rozchodzący się od żeber. Spojrzałem w dół. Zaciśnięta dłoń Armina znajdowała się prawie pod moim żebrami. Cofnąłem się chwiejnie do tyłu. Kaszlnąłem, plując krwią. Jak mogę go trafić?! Jest za szybki na moje uderzenia... Podniosłem wzrok do góry. Dostałem cios w brodę. Wydałem z siebie okrzyk bólu i upadłem na ziemię. Zabiję cię... Nie pozwolę żebyś stanął na mojej drodze! Fala adrenaliny przeszła moje ciało. Zerwałem się na nogi, spróbowałem podpuścić przeciwnika udając, że rzucam się wprost na niego. W rzeczywistości odskoczyłem w bok, po czym posłałem najsilniejsze uderzenie prosto w jego brzuch. Wreszcie poczułem opór! Armin cofnął się do tyłu, wydając z siebie ciche stęknięcie. Usłyszałem szepty wśród policjantów. Na mojej twarzy pojawił się krwiożerczy uśmiech. Mężczyzna spojrzał na mnie, posyłając w moją stronę prawy sierpowy. Zrobiłem unik, zadając kopnięcie kolanem w jego bok. Zamachnąłem się po raz kolejny, tym razem trafiając go w twarz. Zrobił kilka kroków do tyłu, trzymając się za policzek. Poprawił okulary dwoma palcami.
- A jednak coś potrafisz... - zaśmiał się, rzucając się w moją stronę. Jego ciosy były szybkie. Przyjąłem wszystkie nie cofając się nawet o milimetr. Mary... Uratuję cię... Nikt nie stanie mi na drodze... Poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. W głowie pojawiły mi się nasze wspólne wspomnienia. Siedziałem z Mary pijąc herbatę, bawiliśmy się razem na placu zabaw, odprowadziłem ją szczęśliwą na urodziny koleżanki... Nikt mi jej nie zabierze! Złapałem jego prawą rękę, wykręcając ją. Szybko zadałem mu kilka uderzeń pod żebra, po czym odsunąłem się na bezpieczną odległość. Serce biło jak szalone, nie mogłem złapać oddechu. Czułem jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Wszystkie rany z poprzednich walk odezwały się boleśnie. Spojrzałem prosto w oczy Armina, który podszedł do mnie na kilka metrów.
- Nikt... powtarzam... khe khe... - zakaszlałem, wypluwając krew. - ... nikt mi jej nie zabierze...
- Podziwiam ci. Jesteś jej bezgranicznie oddany. Ale ta zabawa powinna już dawno się skończyć. - westchnął, podchodząc o krok bliżej. Przyszykowałem się do odebrania ciosów, jednak żadne nie nadeszły. Siwowłosy stał w bezruchu, wpatrując się mi w oczy. Zamachnąłem się, posyłając prawą pięść w jego brzuch. Brak oporu... Kłujący ból rozszedł się po moim ciele. Jęknąłem, spoglądając w dół. Dłoń oficera trafiła mnie w środek brzucha. Cofnąłem się krok do tyłu. Czarne plamki zaczęły zasłaniać mi wszystko. Czyli jednak przegrałem... Nie potrafiłem wygrać... Mary... Przepraszam... Upadłem bezwładnie na ziemię. Nie mogłem złożyć myśli, oddech stawał się coraz słabszy. Zamknąłem oczy, czekając na ostateczny cios. Poczułem ukłucie w brzuchu, wzdrygnąłem się. Co... co to było...? Zerwałem się do pozycji siedzącej, gdy fala adrenaliny rozeszła się po moim ciele. Spojrzałem w dół, a moim oczom ukazała się strzykawka wbita w mój brzuch. Nagle czyjaś ręka wyciągnęła przedmiot ze mnie, wbijając identyczny w mój drugi bok. Po chwili zacząłem łapać coraz więcej powietrza, moje tętno uspokoiło się. Nie czułem już palącego bólu rozchodzącego się z moich ran, cięcia przestały piec. Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Czarne plamki sprzed oczu zniknęły, więc spojrzałem do góry. Nade mną stał siwowłosy. Posłał mi ciepły uśmiech, wyciągając w moją stronę rękę. Podałem mu swoją, wstając dzięki jego pomocy.
- D..dziękuję... - wyszeptałem, próbując się wyprostować. Odetchnąłem, spoglądając mężczyźnie w oczy. - Dlaczego...? Przecież jestem poszukiwany. Powinieneś mnie zabić... Jestem tylko zwykłym mordercą...
- Dlaczego? Bo nie zrobiłeś nic złego. Nie jesteś mordercą, wbrew temu co myślisz. Odpowiedz mi, dlaczego zabijasz?
- Nie wiem. Po raz pierwszy zabiłem z gniewu. Byłem załamany śmiercią siostry, byłem zły na rodziców za oskarżenie mnie. Byłem bezradny. Przez tyle lat tłumiłem w sobie ból... I wyrzuciłem go z siebie zabijając Martina i jego rodziców. Czułem się wtedy świetnie, poczułem co znaczy władać ludzkim życiem. Następnie dokończyłem swoją zemstę pozbywając się pozostałej dwójki. Wtedy spotkałem Crystal... Jej uśmiech, jej podejście do życia były czymś co pokazało mi, że życie może być szczęśliwe. Lecz wtedy moje dawne urazy powróciły. Zabiłem swoich rodziców. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdybym wcześniej powiedział co jest nie tak... Gdybym nie okłamywał ich... A potem pościg policji, śmierć Crystal. To była moja wina. Ten ból, który czułem od kilku lat, nasilony zabiciem rodziców, przeszedł granicę. Sam nie wiem, dlaczego kontynuowałem zabijanie. Chyba dla pozbycia się właśnie tego bólu. Nie ważne jak na to patrzeć, podobało mi się zabijanie. Po zabiciu rodziny Tommy'iego i zostawieniu Mary samej, pogrążyłem się. Nie wiedziałem co było dobre, a co złe. Nie byłem pewien czy zabijam dla wyższych celów, czy tylko z własnego egoizmu... Wtedy Mary wróciła. Z czasem polubiłem ją. Gdy poznałem ją lepiej, pokochałem ją jako własną siostrę. Mimo tego, że jest dla mnie bliska, uważam, że nie zasługuje na takiego psychola jak ja. Ale ochronię ją, nie ważne co lub kto stanie mi na drodze. - ostatnie słowa wypowiedziałem drżącym głosem. Otarłem łzy wierzchem dłoni, po czym spojrzałem na Armina. Patrzył na mnie swoim spokojnym wzrokiem.
- Widziałem gorszych psycholi od takiego dziewiętnastolatka jak ty. I poza tym widzę jak kochasz tą małą. Byłeś w stanie stanąć mi na przeciw, poświęcając swoje życie. Dlatego mam dla ciebie niespodziankę. Ale najpierw wysłuchasz tego co mam do powiedzenia. Zgoda? - poprawił okulary, dalej wpatrując się we mnie. Westchnąłem, po czym skinąłem przytakująco głową. - Dobrze. Gdy wstąpiłem do Oddziałów Specjalnych, żyłem ideą czynienia dobra. Chciałem łapać bandytów. W tym wypadku morderców. I wszystko było w porządku. Do momentu, gdy po raz pierwszy stanąłem przed psychopatą. Jego oczy były pełne gniewu, widziałem w nich tę dziwną, chorą iskrę. Pierwszy raz w życiu wystraszyłem się. Nie wiedziałem do czego jest zdolny. Mój partner, przy okazji przyjaciel, wycelował w niego, szykując się do strzału. Wystrzelił. I wiesz co się stało? Pudłował. Pocisk trafił w ścianę tuż za naszym celem. Morderca rzucił się na niego. Wbił nóż motylkowy prosto w szyję. Pamiętam dokładnie jego maniakalny śmiech... Ale nie skończył na odebraniu życia mojemu przyjacielowi. Zaczął go rozcinać. Wykładał na siebie jego wnętrzności. A ja co zrobiłem? Stałem i patrzyłem się na tego psychola. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, nie mogłem wyrównać oddechu. Moje serce biło jak opętane. Strach... Tak. Strach, przerażenie. To nie pozwoliło mi na zrobienie czegokolwiek. W głowie miałem tylko obraz mojego martwego przyjaciela. Bałem się, że zaraz będę następny. Wtedy uratował mnie Jake Graham, niech mu ziemia lekką będzie. Po tej akcji nie mogłem się otrząsnąć. Każdej nocy gdy próbowałem zasypiać widziałem przed sobą te przepełnione nienawiścią oczy. I wtedy postanowiłem, że pozbędę się każdego mordercy na ziemi. Obietnicy nie dotrzymałem. Były to słowa młodego człowieka, który przeżył horror. Jednak jedna rzecz pozostała niezmienna. Zdecydowanie. Od tego czasu stałem się pewny siebie. Dzięki temu awansowałem na oficera specjalnego. Ale wracając do sedna sprawy, pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Gdy tylko wszedłem do tego lochu, wiedziałem, że nie jesteś prawdziwym mordercą. Owszem, zabijasz ludzi. Zabiłeś własnych rodziców. Ten grzech jest niewybaczalny. Jednak wiem, że nie jesteś psychopatą. Czy osoba wyzuta z emocji mogłaby pokochać drugiego człowieka? Mogłaby żałować? Nie. A ty żałujesz swoich czynów. Pokochałeś Crystal, a teraz pokochałeś Mary. Nie... Nie jesteś psychopatą. Więc dlatego cię nie zabiłem. Niestety podczas tej akcji, rozkaz brzmi "zabić za wszelką cenę". Tyczy się to i ciebie, i Jasona. I tu zaczyna się moja niespodzianka. W budynku obok czeka na ciebie Jason wraz z Mary. Widziałem jak tam wbiegał. Jak już mówiłem, inni cię zabiją. Dlatego musisz dotrzeć do swojej dziewczynki po trupach. Nic na to nie poradzę. Przykro mi, że będziesz musiał zabić niewinnych ludzi. Na zewnątrz czekają już prawdopodobnie Ashley i John. Wybór należy do ciebie. Czy spróbujesz swoich sił z nimi, czy od razu się poddasz, zostawiając Mary w rękach Jasona?
- Ja... Dziękuję. Nie wiem po co to robisz, ale dziękuję. - odpowiedziałem przez łzy. Myśl o tym, że tuż obok czeka na mnie Mary, doprowadziła mnie do łez, łez szczęścia. Podniosłem z podłogi pistolet, po czym skinąłem głową w geście podzięki. Policjanci stojący w około opuścili broń, wpatrując się we mnie wzrokiem pełnym współczucia. Nienawidziłem go. Obróciłem się, a następnie pewnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia. Położyłem dłoń na klamce. Gdy otworzę te drzwi, spotkam się z Ashley. Będę musiał walczyć. Nie mam wyjścia... Mary, robię to dla ciebie. Odetchnąłem głęboko i wyszedłem na zewnątrz. Policjanci biegali w ciemności wykrzykując rozkazy. Kilku ustawiło się w jakiejś formacji. Korzystając z nieuwagi, spokojnie zacząłem biec w stronę budynku obok. Niedaleko stała zardzewiała koparka, której widziałem tylko zarys. Zacisnąłem dłoń na kolbie pistoletu. Błagam niech nikt mnie nie zauważy... Jeszcze tak niedaleko... Nagle usłyszałem wystrzał. Zatrzymałem się, obracając się w jego stronę. Kilkaset metrów ode mnie stała Ashley. Nie widziałem jej wyrazu twarzy, nie wiedziałem co teraz czuje. Czy chce mnie zabić? Czy może da mi szansę? Nagle usłyszałem warkot silników, po czym kilka samochodów wyjechało zza budowli, w której leżały zmasakrowane dziewczynki. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Reflektory pojazdów oświetliły cały plac na długości dzielącej mnie od czarnowłosej. Wysiadło z nich kilku policjantów i stanęło obok dziewczyny. Z ciemności wyłonili się kolejni, trzymając broń. Było ich około piętnastu. Podszedłem do przodu, wpatrując się w Ashley.
- Poddaj się, a zakończymy to szybko! - wykrzyknęła. Uśmiechnąłem się smutno.
- Czyli mnie zabijecie? - zaśmiałem się, próbując powstrzymać łzy. Gdybym miał teraz zginąć, straciłbym Mary... Nie mogę na to pozwolić. - Nie poddam się, nie mogę zostawić Mary bez pomocy.
- Dlaczego to robisz?! Miałam nadzieję, że jesteś inny! Że nie jesteś mordercą!
- Przepraszam, jeśli cię zawiodłem. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. - powiedziałem, a łzy spłynęły po moich policzkach. Wycelowałem w najbliższego policjanta, po czym wystrzeliłem. Bezwładne ciało jednego z nich opadło na ziemię. Wszyscy wycelowali we mnie z broni. Nagle wyszedł przed nich wysoki, łysy mężczyzna. Uśmiechnął się szyderczo, po czym rozłożył ręce.
- A jednak wolisz tę drogę, Garrecie Miller. Myślałem, że się poddasz i będzie po sprawie. Ale jak wolisz, i tak cię zabiję. - zaśmiał się, a następnie machnął ręką, dając rozkaz swoim ludziom do strzału. Usłyszałem piśnięcie Ashley, zanim odgłosy strzałów dobiegły moich uszu. Padłem na ziemię, unikając ich. Niestety kilka pocisków raniło mnie delikatnie w plecy. Przypadłem jak najszybciej do starej koparki stojącej kilka metrów ode mnie. Czyli tylko oni dzielą mnie od Mary? Nie pozwolę im mi przeszkodzić. Zabiję każdego, który mi się sprzeciwi. Nie po to tyle się nacierpiałem... Brzęk metalu boleśnie odbijał się w moich uszach. Zauważyłem jak jeden z policjantów próbuje zajść mnie z boku. Bez namysłu wystrzeliłem, a martwy upadł na ziemię. Czyli zostało pewnie z dwunastu. Mam tyle samo naboi. Ciekawe czy mi się uda... Tylko oni stoją mi na przeszkodzie, dlatego ich wyeliminuję. Arminie, wcześniejszy Garrett nie istnieje. Może nie jestem psychopatą, ale na pewno kocham zabijać. Jeżeli teraz wygram i pozostanę żywy, nie zmienię się. Przestałem być sobą w chwili zamordowania moich rodziców. Teraz jestem Garrettem, który odbiera ludziom życie dla przyjemności. A przede mną jedna z najważniejszych walk w moim życiu. Nie zamierzam przegrać...

Granica życia i śmierciNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ