Rozdział 24

551 76 4
                                    

Podszedłem do przodu, zaciskając dłoń na rękojeści noża. Rozejrzałem się dookoła. Sala była największa ze wszystkich, w których byłem. Wszędzie stały stare sprzęty robocze, nieużywane taśmy produkcyjne oraz kilka szafek, prawdopodobnie na narzędzia. Wszystko było dokładnie oświetlone, można było dostrzec nawet najmniejszą plamkę rdzy. Na końcu pomieszczenia zobaczyłem wielkie lustro na ścianie. Najpewniej było to po prostu lustro weneckie, przez które szefowie podglądali pracowników. Ujrzałem w nim swoją postać. Byłem cały zakrwawiony, jedynie moja twarz obyła się bez większych plam czerwonej cieczy. Ubranie miałem całe podarte, jedynie spodnie wyglądały w miarę na całe. Westchnąłem. A tak się ładnie ubrałem... Przeniosłem wzrok z lustra na przestrzeń przed sobą. Przede mną stała jedyna przeszkoda w drodze do Mary. Jason Trates. Mężczyzna, który mnie poniżył, torturował oraz zabrał mi moją siostrzyczkę. Nie ważne jak bardzo jestem wyczerpany. Nie ważne jak długo utrzymam się jeszcze na nogach. Zabiję go. Ustawiłem się stabilnie, oddychając głęboko. Przeciwnik zbliżył się do mnie na odległość kilku metrów. Spojrzał na mnie, po czym wyciągnął zza pasa krótki, wąski, widocznie ostry sztylet.
- Chyba nie powiesz, że jest to injuste?- zrobił teatralnie zdziwioną minę. Uśmiechnąłem się szyderczo.
- Ależ skąd. Teraz dokończymy co zaczęliśmy wtedy. Tylko tym razem, to moje ostrze skończy w twoim ciele. - warknąłem, wysuwając rękę z bronią przed siebie. Jason zaśmiał się, unosząc uzbrojoną dłoń do góry.
- Chciałbym to z chęcią zobaczyć, mój drogi Garrecie. - uśmiechnął się, a następnie z jego twarzy zniknęły emocje. Teraz jest to walka na poważnie. I on, i ja, jesteśmy nakręceni do granic możliwości. Nie wiem na jak długo starczy morfina oraz adrenalina, ale mam nadzieję, że chociaż zdołam go śmiertelnie ranić. Nie mogę tutaj przegrać. Muszę ją uratować. Tylko to się liczy. Spojrzałem w stronę gdzie stała Mary. Oczywiście nie była obrócona tyłem. Patrzyła się na mnie ze łzami w oczach. Uśmiechnąłem się ciepło, po czym posłałem jej oczko. Nie bój się, mała... Będzie dobrze... Mam nadzieję... Wyprostowałem się, biorąc głęboki wdech. Ustawiłem się stabilniej, szykując nóż. Rękojeść bardzo dobrze leżała mi w dłoni. To jest moja broń. Nie nożyczki, nie pistolet. Nóż. Tym zabiłem swoją pierwszą ofiarę, tym zabiłem wszystkich po drodze, i tym zabiję tego zboczeńca. Przyjrzałem się dokładnie mężczyźnie, próbując znaleźć jego słaby punkt. Nie mogłem znaleźć żadnego. Stał twardo, sztylet trzymał pewnie. Nawet jego, na pierwszy rzut oka, niechlujna pozycja, wydawała się zaplanowana. Cóż, trzeba będzie wygrać siłą. Szykowałem się już do pierwszego ruchu, gdy coś przeszło mi przez głowę. Co jeśli zginę? Co się stanie z Mary? Czy zostawię ją samą na tym świecie? Nie... Ja byłem sam. Nikomu nie ufałem, nikomu nic nie mówiłem. To zniszczyło mnie od środka. Ale ona... Ma tylko mnie. Tylko mi może powiedzieć gdy coś jest źle. Czy mogę ją tak po prostu zostawić? Nie. Muszę to wygrać. Nie dla siebie. Dla niej. Rzuciłem się gwałtownie w stronę Jasona, posyłając sztych w jego brzuch. Odsunął się na bok, zamachnął się aby mnie ciąć. Taki był mój plan. Przypadłem do ziemi, podcinając jego nogi. Zaklął i runął na podłogę. Zerwałem się na nogi, szykując się do skoczenia na przeciwnika. Niestety już nie leżał. Stał obok mnie. Ciął z prawej. Zrobiłem delikatny unik, łącząc nasze ostrza. Metaliczny dźwięk rozległ się dookoła. Odsunęliśmy się od siebie, nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Moją jedyną szansą na wygraną było wprowadzenie się w podobny stan jak podczas walki z John'em. Nie było to takie łatwe, ponieważ byłem wycieńczony. I chciałem znaleźć się w tym stanie. Będę musiał sobie poradzić normalnie. Zamarkowałem sztych, a Jason przesunął się w bok. Wykorzystałem to, próbując ciąć go z mojej prawej strony. Bez problemu odbił moje ostrze sztyletem, przy okazji uderzając mnie pięścią w brzuch. Poczułem jak zrobiło mi się niedobrze, wyplułem krew. Cofnąłem się, blokując z trudem cięcie znad głowy. Rzuciłem się do przodu, próbując trafić go w klatkę piersiową. Odskoczył na bok, kopiąc mnie z całej siły. Odleciałem do tyłu, robiąc przewrót na ziemi. Zacząłem kaszlać krwią, jednak po chwili podniosłem się na nogi. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawił się przy mnie. Posłał serię szybkich ciosów w mój brzuch. Udało mi się jedynie parować te zadane sztyletem, ponieważ wykorzystywał moją nieuwagę aby trafić mnie pięścią. Jednak i tak zostałem mocno pocięty. Krew tryskała z moich ran, kapiąc na podłogę i barwiąc ją na czerwono. W pewnym momencie przerwał atak, a następnie z całej siły kopnął mnie w brzuch. Odleciałem do tyłu, szorując plecami po betonie. Podniosłem się z trudem, krew ściekała z kącików moich ust. Zakląłem. Ból z moich ran narastał, wiedziałem, że długo tego tempa nie wytrzymam. Z każdym ciosem stawałem się coraz słabszy. Wziąłem głęboko oddech, przyjmując stabilniejszą pozycję. Muszę go jakoś ranić. Nie... Muszę go zabić. Jeśli tego nie zrobię, Mary zostanie sama. Zawiodę ją, tak samo jak wszystkich. Nie chcę tego... Nie po to tyle walczyłem aby teraz polec. Nie mogę pozwolić mu przeżyć. Zabiję go! Rzuciłem się do przodu, unikając ciosu z lewej. Próbowałem kilka razy zaatakować, jednak ani razu nie byłem bliski trafienia go. Czy nigdy go nie trafię?! Nagle wpadłem na pewien pomysł. Postanowiłem spróbować czegoś innego. Odsłoniłem się z lewej, podpuszczając w ten sposób przeciwnika do ciosu. Udało się. Mężczyzna posłał w moją stronę ciecie, a ja doskoczyłem do niego pod jego ręką, próbując wbić mu nóż w brzuch. Poczułem opór. Spojrzałem przed siebie. Trzymałem wbity w jego bok nóż. Próbowałem poruszyć ostrzem, jednak Jason odepchnął mnie. Wyrwałem z niego broń. Zakaszlał, po czym wypluł krew.
- Gra.. khe.. tuluję... - powiedział z trudem. Uśmiechnąłem się krwiożerczo. Zrobiłem półkole wokół niego, szykując się do następnego ataku. Trafiłem go! Poczułem jak zaczyna robić mi się gorąco, moje serce zaczęło bić szybciej. Oblizałem zakrwawione ostrze noża końcówką języka. Fala rozkoszy przeszła moje ciało. Taak... Tego mi brakowało... Tak smakuje zabijanie... Taki jestem... To kocham... Śmierć... Ale przecież zabiłeś swoich najbliższych, czyż nie? Ja.. ja ich nie zabiłem... Nie? A kto odebrał życie twoim rodzicom? Ty! Nie... Nie... Nie chcę... Chcę o tym zapomnieć! Proszę, przestań! Nie przestanę... Bo jestem tobą. Nie chcesz o tym zapomnieć. Chcesz pamiętać to uczucie, gdy zabiłeś swoich rodziców. Chcesz pamiętać ich przerażone wyrazy twarzy. Chcesz tego. Nie chcę! Nie chcę czuć żalu! Nie chcę czuć się jak śmieć! Ja nie chciałem ich zabić! Chciałeś. I zrobiłbyś to jeszcze raz. A wiesz, skąd to wiem? Bo to twoje myśli. Cz..czemu rozmawiam w taki sposób z samym sobą? Chyba jednak na pewno jestem pojebany...
- Braciszku! Uważaj! - wykrzyknęła Mary. Spojrzałem przed siebie. Przeciwnik zamachnął się, próbując ciąć mnie z góry. Odskoczyłem na bok. Nagle poczułem ból, a następnie runąłem na ziemię. Nie miałem żadnego cięcia, prawdopodobnie dostałem mocnego kopniaka. Zakaszlałem, poczułem jak robi się niedobrze. Z trudem wstałem na nogi, zaciskając dłoń na rękojeści. Usłyszałem śmiech.
- Czyli nawet teraz nie dajesz z siebie wszystkiego? Żałosne. - odezwał się Jason. Widziałem pogardę w jego wzroku. Odwrócił się do mnie tyłem i podszedł do Mary. Dziewczynka pisnęła, odsuwając się od niego. Nie zwrócił na to uwagi tylko stanął przed nią. Złapał ją za rękę, spoglądając na mnie wyzywająco.
- Zostaw ją! - krzyknąłem, robiąc krok do przodu. Mężczyzna przyłożył jej sztylet do gardła. Poczułem jak fala gniewu rozlewa się po moim ciele. W głowie pojawiły mi się same najgorsze sceny. Te rozczłonkowane ciała dziewczynek... Krew... Krew...? Lubię krew... Nie! Przestań! Moi rodzice leżeli w kałuży krwi... Crystal też... To było piękne... Nie! Koniec! Ogarnij się! Jeśli nic nie zrobisz, Mary zginie! Na tą myśl ruszyłem biegiem do przodu. Jason odsunął się od dziewczynki, szykując się na zadanie mi ciosu. Nie zwróciłem na to uwagi. Teraz liczyła się tylko jego śmierć, nieważne jakim kosztem. Mężczyzna posłał sztych prosto we mnie. Odbiłem jego ostrze, odskakując na bok. Zamachnąłem się i uderzyłem go z całej siły w brzuch. Wypluł krew, cofając się do tyłu. Zadałem mu kolejny cios, tym razem w brodę. Wygiął się w tył, a ja ciąłem go w brzuch. Metalowe ostrze rozcięło jego ubranie oraz skórę. Rzuciłem się na niego po raz kolejny, jednak tym razem sparował moje uderzenie. Nasze ostrza spotykały się, posyłając metaliczny brzęki oraz iskry. Czułem jak serce zaczyna mi bić jak opętane. Moje ruchy stały się szybsze, ciosy coraz mocniejsze. Walka była zacięta, nikt nie dawał za wygraną. Robiłem uniki, parady, sztychy, cięcia, półobroty próbując trafić w Jasona. Niestety jego technika oraz doświadczenie skutecznie przeciwstawiały się mojemu zapałowi. W pewnym momencie ostre ostrze przecięło mi policzek, prawie pod okiem. Zakląłem, ocierając ranę dłonią. Odetchnąłem i rzuciłem się do dalszej walki. Po kilku minutach ciągłej wymiany ciosów, zacząłem czuć, że opadam z sił. Czułem już wszystkie rany, co oznaczało, że działanie morfiny dobiegło końca. Nie dziwię się, straciłem tyle krwi, że już dawno powinienem zemdleć. Powoli zostałem przyparty do ściany, jednak nie dawałem za wygraną. Zmęczenie dawało się we znaki. W pewnym momencie całkowicie straciłem równowagę, co wykorzystał przeciwnik. Wbił swój sztylet prosto w mój brzuch. Krzyknąłem głośno, wypluwając dużo krwi. Spojrzałem w dół, wystawała ze mnie rękojeść. Upuściłem nóż, po czym opadłem na kolana. Przed oczami zaczęło robić mi się ciemno, czułem palący ból. Czy..czy to koniec? Próbowałem się podnieść, ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Osunąłem się bezwiednie na ścianę. Czyli tak zakończy się moja historia... W brudnej fabryce, po tylu walkach... Nic po sobie nie zostawię... Zawiodę Armina, który dał mi kolejną szansę... Zawiodę Mary... Wydawało mi się, że słyszę jej głos... Jej piękny, pełen troski głos...
- ...aciszku! Wstawaj, proszę! Nie zostawiaj mnie samej! Błagam cię! - do moich uszu dobiegły jej wołania. Spojrzałem przyćmionym wzrokiem w jej stronę. Siedziała na ziemi, cała zapłakana. Nade mną zauważyłem stojącego Jasona, który szykował się do zadania mi ostatecznego ciosu w serce.
- M..Mary... - wyszeptałem, próbując się podnieść. Opadłem na podłogę. Nie mogę jej zostawić... Nie mogę... Wstań! Walcz! Jeśli chcesz ją uratować to walcz! Podnieś się! Nie możesz tutaj zginąć, nie teraz! Pomyśl o Mary! Pomyśl o zostawieniu jej w tym świecie! Porzuć wszystko! Nie liczy się już nic! Pozostaw wszystko co się ogranicza! Nie pozwól żeby te wszystkie śmierci poszły na marne! Rusz się! W takim stanie jej nie uratujesz! Pamiętaj kogo kochasz! Mary... Mary... Mary! Jeśli się nie ruszysz, zginiecie oboje! Wstań! Wstań! Wstaaań!
Serce zabiło mi mocniej. Słyszałem dokładnie każde jego uderzenie. Systematyczny, pulsujący dźwięk rozchodził się po mojej głowie. Poczułem jak moje ciało zyskuje więcej siły. Otworzyłem oczy, które zalśniły gniewem. Jason posłał swoje sztylet prosto w moje serce. Wysunąłem przed siebie rękę. Z mojej dłoni wystawało wąskie, stalowe ostrze. Złapałem przeciwnika za drugą rękę i przyciągnąłem go gwałtownie do siebie. Uderzyliśmy się głowami, dotykaliśmy się czołami. Widziałem przerażenie w jego oczach, czułem jego szalony oddech na mojej twarzy. Wydałem z siebie potworne warknięcie, oblizałem swoje usta. Wsunąłem buta pod jego klatkę piersiową, po czym z całej siły kopnąłem go. Mężczyzna odleciał do tyłu, lądując z hukiem na ziemi. Moje ciało przeszła fala gorąca, zacząłem łapać coraz więcej powietrza. Ból zniknął, czułem jedynie piekące uczucie w okolicy brzucha. Podniosłem się z ziemi, łapiąc się za rękojeść sztyletu, dalej wbitego we mnie, a dokładniej moją dłoń. Wyrwałem go, odrzucając na bok. Strzeliłem głową, po czym postąpiłem krok do przodu, szczerząc się krwiożerczo. Jason zerwał się z ziemi, próbując mnie uderzyć. Złapałem jego pięść, po czym z całej siły kopnąłem go w łokieć. Usłyszałem głośny trzask, byłem coraz bardziej podniecony. Serce biło mi jak szalone, oddech stał się nierówny. Gdy do moich uszu dobiegł jego wrzask, zacząłem śmiać się jak opętany. Podniosłem nogę i nadepnąłem na niego. Schyliłem się lekko, szczerząc się.
- Teraz ja! Może pobawimy się w tortury? A może wolisz, żebym złamał ci drugą rękę? A może wolisz stracić oczy jak John? Hm? To co wybierasz? - słyszałem tylko jego płacz. Zrobiłem smutną minę. - Wiesz co mi zrobiłeś? Wiesz?! Zniszczyłeś mnie! Nie... Ty to tylko dokończyłeś. Sam się zniszczyłem. Zamiast zaufać moim bliskim, wolałem żyć samemu. Pozwoliłem żeby cały ból wypełnił mnie, nie zostawiając miejsca na nic dobrego. Tak. Sam się zniszczyłem. Zabiłem rodziców, doprowadziłem do śmierci Crystal. A dlaczego? Bo jestem głupi. Może i jestem mordercą, ale różnię się od ciebie Jasonie. Mnie do takiego nie doprowadziło społeczeństwo. Sam z siebie zrobiłem psychola. Złą rzeczą jest trzymanie w sobie trosk i bólu. Człowiek potrzebuje innych. Nie ważne jak na to patrzeć. Nikt nie przejdzie sam przez życie. Kontakt z drugim człowiekiem potrafi zabrać od nas zmartwienia. Możemy o nich nawet zapomnieć. Jeśli ktoś mówi, że nie potrzebuje innych, jest zwykłym idiotą, który nie próbuje nic zmienić w swoim życiu. Woli żyć w swoim świecie marzeń zamiast zmierzyć się z rzeczywistością. To prawda, ciężko jest. Ale jednak mimo, że ktoś nas skrzywdzi, nie można skreślać wszystkich ludzi. Na świecie zawsze jest ktoś, kto stanie się dla ciebie najważniejszą osobą w życiu. I ty dla niej też. Więc nie wolno przekreślać sobie życia. Próbować się zabić? Zrobiłem to. Nic nie dało. Nikomu to nie wyjdzie na dobre. Cięcie się? Zadawanie sobie bólu? Wmawianie sobie, że wszystko jest do dupy? Samemu niszczymy swoje życie. Świat jest okrutny, a zarazem piękny. Nie można z niego uciec, nie znając go całego. Co o tym sądzisz, Jasonie? - zapytałem i spojrzałem na niego. Leżał wpatrzony w dal, nie zwracając uwagi na moją przemowę. Zrobiłem obrzydzony wyraz twarzy. - Tch... Nawet nie potrafisz odpowiedzieć. Może to cię ruszy. - nachyliłem się łapiąc go za szyję lewą dłonią. Zamachnąłem się, posyłając prawą pięść prosto w jego twarz. Następnie kolejny cios. I kolejny, kolejny, kolejny... Puściłem go, odsuwając się do tyłu. Zaśmiałem się maniakalnie. - Oj chyba nawet to cię nie ruszy. Ej, żyjesz?
- T..t..ta..k... - wyjąkał z trudem, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. Uśmiechnąłem się ciepło.
- To dobrze. Powiem ci coś, mój drogi... Wszystkie błędy oraz porażki świata są winą słabości osób w nie zamieszanych. Dlatego... To moja wina, że ci wszyscy ludzie zginęli. To ja doprowadziłem do ich śmierci. Umyślnie lub nie. Mama, tata, Scarlett, Crystal, te wszystkie rodziny... Jeśli dalej będę taki słaby, historia się powtórzy. Zniszczę życie innych. Wszyscy, których kocham zginą. Mary zniknie z mojego życia. Nie mogę na to pozwolić... - obróciłem się, podnosząc niedaleko leżący sztylet. Podszedłem do Jasona, który spojrzał na mnie przerażony. Widziałem jednak, że wracają mu siły. Wiedziałem, że muszę to zakończyć. Stanąłem nad nim, szykując się do zadania ciosu. Nie zdążyłem. Mężczyzna zerwał się na równe nogi, posyłając prosto w moją twarz pięść. Odsunąłem się do tyłu, ocierając zakrwawioną twarz rękawem. Ten sukinsyn dalej miał siłę... Ale nie dam się tak łatwo! Spojrzałem przed siebie. Jason był już prawie przy drzwiach, szykując się do ucieczki. Jak ten skurwysyn...? Kilka metrów ode mnie zauważyłem pustą strzykawkę. Ja pierdolę... Drzwi trzasnęły, wydając głośny, metaliczny huk. Obejrzałem się na Mary, która patrzyła na mnie cała zapłakana. Uratowałem ją, to się liczyło. Jason może poczekać... Westchnąłem, po czym skierowałem się w jej stronę. Stała w miejscu, przyglądając mi się wzrokiem pełnym miłości.
- Braciszku! Uratowałeś mnie! Wiedziałam! - zaczęła wołać zadowolona. Podbiegła do mnie, wtulając się mocno. Zakaszlałem, poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Wreszcie jest przy mnie... Zabiłem tylu ludzi, żeby ją uratować... Udało mi się...
- Mary, kocham cię. Jesteś moją siostrzyczką, jakbym mógł cię nie uratować? - uśmiechnąłem się, głaszcząc ją po głowie. - Poza tym, każda księżniczka potrzebuje swojego rycerza, który uratuje ją od złego. A ty jesteś moją księżniczką. - zaśmiałem się.
- A ty jesteś moim rycerzem! - zawołała, płacząc. Wtuliła się jeszcze mocniej, czułem jak jej słone łzy sprawiają mi ból. Ale był to przyjemny ból. Ból upewniający mnie, że żyję, a ona jest przy mnie. Cieszyłem się jak nigdy. Wyrwałem się z jej objęć, po czym podałem jej rękę.
- Idziemy? - uśmiechnąłem się ciepło. Bez wahania złapała moją dłoń, a następnie przytaknęła wesoło. Ruszyliśmy w stronę drzwi, zostawiając za sobą salę. Cieszę się, że wytrzymałem do końca. Szliśmy powoli, ponieważ rany nie pozwalały mi na szybkie tempo. Nagle, po zrobieniu kilku kroków, poczułem jak całe ciało zaczyna mnie palić, a w płucach zaczęło brakować powietrza. Nagle zakręciło mi się w głowie. Zrobiło mi się niedobrze, a przed oczami zobaczyłem czarne plamy. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę Mary, po czym runąłem bezwładnie na ziemię. Zanim straciłem przytomność, słyszałem zrozpaczone nawoływania mojej siostrzyczki...

Granica życia i śmierciWhere stories live. Discover now