Rozdział 13

619 97 2
                                    

Minął zaledwie dzień od incydentu z właścicielem mojego nowego domu. Ciało najzwyczajniej w świecie spaliłem niedaleko miejsca, w którym zamordowałem niegdyś policjantów. Razem ze zwłokami pozbyłem się starych, zakrwawionych ubrań. Gdy już wszystko się dopaliło, całe "ognisko" zasypałem ziemią oraz liśmi. Tak żeby nikt nie widział. Niestety - brak jakichkolwiek ubrań wymagał ode mnie znalezienia świeżych. Nie wiecie jakie jest to trudne w bokserkach. Nigdy nie kradłem, więc jedyną opcją był powrót do domu. Niespodobał mi się ten pomysł, ponieważ mogłem spotkać policję, lecz nie miałem wyjścia. Wziąłem ze sobą nóż, a następnie wyszedłem z chatki. Po kilkunastu minutach stanąłem przed drzwiami budynku, w którym spędziłem całe moje krótkie życie. Gdy wszedłem do środka, zobaczyłem dwóch mężczyzn, włamujących się do gabloty, w której moi rodzice trzymali kiedyś kosztowności. Byli ubrani na czarno, różnica wzrostu była dość spora, bo niższy z włamywaczy sięgał wyższemu do połowy klatki piersiowej. Słyszałem jak szeptają nerwowo do siebie. Nie obchodziło mnie, że okradają nic nie znaczący dla mnie budynek. To tylko wspomnienia, które i tak nie są nic warte. Chciałem tylko dać znać, że jestem, ponieważ nie miałem zamiaru dostać w łeb czymś ciężkim. Westchnąłem. Zrobiłem kilka kroków w stronę złodzieji, po czym poklepałem niższego w ramię. Obrócił się gwałtownie, a gdy mnie ujrzał wystraszył się. Drugi uczynił to samo, jednak po chwili oboje zaczęli się śmiać.
- John.. Widzisz to kurwa?? - śmiał się wyższy, kuląc się i trzymając za brzuch. Niższy zaczął klepać go w ramię, również ledwo stojąc z rozbawienia.
- Jak on wygląda? Hahaha! - spojrzałem na siebie. Ja pierdole... Stałem w samych niebieskich bokserkach oraz czarnych trampkach. Zapomniałem o ubraniu..
- Zamknąć się! - zgromiłem obu wzrokiem. Spoważnieli na ułamek sekundy, ale za chwilę posłali w moją stronę kolejną falę śmiechu. Zacisnąłem dłoń na rękojeści noża, moje kostki zrobiły się białe. Poczułem jak zaczynają piec mnie policzki. Mężczyźni dalej się śmiali, co jakiś czas przerywając aby dostarczyć powietrza do płuc.
- Powiedziałem ZAMKNĄĆ RYJE! - ryknąłem. Zapanowała grobowa cisza. Złodzieje popatrzyli na mnie z dziwnym przerażeniem. Chyba dopiero teraz dostrzegli nóż.
- Bł..błagam nie zabijaj nas! - zaczął jąkać niższy. Ale odważni... Drugi z włamywaczy również się odezwał.
- Pr..prosimy! Nic nikomu nie zrobiliśmy! P..przysięgam! Napra...
- Ciii... - przyłożyłem nóż do jego ust. Wzdrygnął się gdy zimny metal dotknął jego warg. - Ja teraz mówię...
Mężczyźni pokiwali twierdząco głowami. Uśmiechnąłem się.
- Jestem tu w tej samej sprawie co wy. Tylko, że ja tutaj mieszkałem. - przeleciałem teatralnie ręką po pomieszczeniu. - Wezmę co potrzebuję, reszta wasza. Trzymać się z dala od pokoju obok schodów, bo zabiję. Co prawda nie znoszę złodzieji, ale dzisiaj mam dobry humor. No, to ja idę. Powodzenia.
- D..dobrze.. - wyjąkał wysoki. Patrzyli ciągle na mnie, dopóki zniknąłem za ścianą. Ruszyłem spokojnie do swojego pokoju. Otworzyłem szafę, a następnie zacząłem wyrzucać moje ubrania na łóżko. Bielizna, koszulki, spodnie, blabla, wszystko co do ubrania. Spakowałem to wszystko do torby, którą wyciągnąłem spod łóżka. Wrzuciłem również zdjęcie, na którym byłem ja wraz z rodzicami i siostrą. Nie chcę zapomnieć ich twarzy... Zostawiłem sobie świeżą bieliznę, czarną koszulę, tego samego koloru rurkopodobne spodnie oraz skórzaną kurtkę. Ubrałem się, po czym po raz ostatni rozejrzałem się po pomieszczeniu. Westchnąłem i wyszedłem na korytarz. Przy drzwiach pokoju mojej siostry majstrowali włamywacze. Odkaszlnąłem, aby dać znak, że jestem tuż za nimi. Obrócili się szybko.
- Co robicie? - zapytałem z uśmiechem. Niższy wskazał kciukiem drzwi.
- No.. włamujemy się. - odpowiedział mi odwzajemniając uśmiech. Zrobiłem krok do przodu, a następnie kopnąłem go w twarz. Uderzył głową o, wspomnianie już kilka razy, drzwi.
- Wyraziłem się jakoś niejasno? - przykucnąłem z uprzejmym wyrazem twarzy. - Czy może mam to wyryć nożem na martwym ciele twojego kolegi? Wypierdalać. Od. Tego. Pokoju.
- D..dobrze.. - wyszeptał wyższy, przerażony całym zajściem oraz moimi słowami. Podniosłem się do pionu.
- Nie można było tak od razu? Teraz twój kolega tylko cierpi. - wskazałem nożem rozwalony nos niższego z włamywaczy. Pokiwałem rezygnująco głową, po czym ruszyłem schodami w dół, w stronę wyjścia. Gdy moja dłoń spoczęła na klamce drzwi frontowych, usłyszałem zniekształcone słowa z pierwszego piętra.
- Hmmm? Coś chcieliście jeszcze? - zapytałem się, przenosząc wzrok z drzwi na złodzieji na górze.
- Ki..kim jeste..eś? - wycharczał niższy.
- Garret Miller. - uśmiechnąłem się uprzejmie. Coś dzisiaj jestem zbyt uprzejmy. Mężczyzna zerwał się na równe nogi.
- T..ten Garrett Miller? Mor..derca? Ten co zabił ty..tych wszystkich ludzi z..z zimną k..krwią? - spojrzał na mnie przerażony. Zrobiło mi się ciepło w środku. Ktoś mnie rozpoznał. Nie byłem już taki jak inni. Teraz ludzie mnie znali. Jakie to piękne uczucie...
- Owszem, mój drogi panie złodzieju. - na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Obaj mężczyźni cofnęli się, jakby próbowali uciec przed moim spojrzeniem.
- D..dziękujemy, ż..że nas oszczędziłeś...
- Jak mówiłem, mam zajebisty humor. - zaśmiałem się, po czym wyszedłem z domu. Skierowałem się w stronę chatki w lesie. Słońce zachodziło, kąpiąc wszystko w pomarańczowych promieniach. Słychać było śpiew wieczornych ptaków oraz silniki samochodów. Szedłem powoli, rozglądając się spokojnie dookoła. Podziwiałem jak ludzie żyją bez większych trosk. Prosta droga do celu - celu innych siedmiu miliardów przedstawicieli gatunku ludzkiego. Żałosne.. Na co komu robienie tego samego co inni? Przecież nie ma w tym żadnej oryginalności. Cóż, niektórzy nie lubią się wyróżniać. Z rozmyślań wyrwały mnie odgłosy kłótni. Spojrzałem w jej stronę. Niski, jednorodzinny domek, a w drzwiach blondyn, próbujący nie wpuścić ciemnowłosego osobnika do środka. To może być interesujące. Zatrzymałem się i zacząłem oglądać scenę sprzeczki.
- Odejdź! Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyknął jasnowłosy. Drugi z mężczyzn zacisnął pięści.
- Nie! Jesteś mój, Jake! To dzięki mnie masz tyle kasy! Mam wykrzyczeć czym się zajmowałeś?! - darł się ciemnowłosy. No, dyskretny to on nie jest. Stałem dalej, przyglądając się z zainteresowaniem.
- To było kiedyś.. Nie kocham cię już, Mark! Spierdalaj z mojego życia, ty psycholu! - blondyn trzasnął drzwiami. Mężczyzna o imieniu Mark kopnął z całej siły w drewnianą barierię pomiędzy nim a jego "własnością". Jego słowa, nie moje.
- Wrócę tu dzisiaj! Zobaczysz! - krzyknął, a następnie obrócił się na pięcie i ruszył w stronę samochodu, koło, którego niestety stałem. - Czego się gapisz, białowłosy kutasie?! - warknął zdenerwowany. O nie.. Możesz śmiać się ze mnie, możesz śmiać się z moich włosów.. Ale jeśli zaśmiejesz się z moich włosów, zadźgam cię kurwo... Wydusiłem z siebie uprzejmy uśmiech i ciche "przepraszam", po czym ruszyłem w stronę chatki. Nawet nie myśl, że na tym się skończy...
Po dłuższej chwili stanąłem przed drzwiami nowego domu. Westchnąłem, a następnie wszedłem do środka. Rzuciłem torbę na łóżko i usiadłem na krześle obok okna. W lesie było już ciemno, słychać było nocne zwierzęta wychodzące ze swoich kryjówek aby ruszyć na polowanie. Ptaki ćwierkotały, żegnając mijający dzień, a ja zastanawiałem się jak zabić ciemnowłosego kretyna. Czekaj.. Mówił, że wróci. To może pójdę do tego domu? Zobaczy się. Wstałem, po czym nastawiłem wodę na herbatę. Wydaje mi się, że powoli staję się uzależniony od tego napoju. Po chwili czajnik zaczął piszczeć, a ja zalałem, przygotowany w tak zwanym międzyczasie, kubek z saszetką pełną suszonych liści herbaty. Poczekałem, aż się zaparzy. Gdy wreszcie wyciągnąłem już przesiąknięty woreczek z kubka, upiłem łyk gorącego naparu. Achh.. Lepsze niż zabijanie.. Bo tak nie męczy.. Po kilku minutach opróżniłem zawartość wspomnianego kubka, rozprostowałem kości i podniosłem nóż rzucony na łóżko. Był czysty, na jego ostrzu nie widniała nawet najmniejsza plamka krwi. Postarałem się, a co tam! Wyszedłem z domu, kierując się w stronę domu blondyna. Las był skąpany w czerni, niewielkie przerwy w koronach drzew pozwalały aby światło księżyca oświetlało moją drogę. Szedłem dość szybko, mając nadzieję na złapanie ciemnowłosego. Po kilkunastu minutach zatrzymałem się przed budynkiem, do którego zmierzałem. Ze środka dobiegały krzyki i jęki. Spojrzałem przez okno, świeciło światło. Jasnowłosy leżał zwinięty na ziemi, trzęsąc się. Mark, bo chyba tak miał na imię, kopnął go, po czym zapiął rozporek. Blondyn płakał, chowając twarz w dłoniach. Ciało miał czerwone oraz pełne siniaków. Zakląłem. No to mam kolejny powód aby go ubić. Stanąłem przed drzwiami. Usłyszałem krzątanie się w środku, gdy nagle ktoś otworzył drzwi. Moim oczom ukazał się ciemnowłosy, chociaż przy dokładnej inspekcji jego włosy były czarne. Gdy mnie zobaczył ujrzałem przerażenie w jego oczach.
- B..białowłosy? - wydusił z siebie. Po chwili strach zamienił się w arogancję. - Czego chcesz, ty dziwolągu?
- Ależ jesteś niemiły. Może to cię nauczy manier... - uśmiechnąłem się, po czym uderzyłem go rękojeścią noża w brzuch. Cofnął się do tyłu, a ja kopnąłem go z całej siły. Runął na ziemię. Wszedłem do domu, zamykając za sobą drzwi. Mężczyzna wił się, przeklinając pod nosem. Kucnąłem obok blondyna. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu i wstydu. Wyglądał na dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Ściągnąłem kurtkę, a następnie przykryłem go nią.
- Zamknij oczy... - wyszeptałem, a chłopak wykonał moje polecenie. Podniosłem się i skierowałem w stronę Marka. Wstawał powoli, trzymając się za brzuch. Zamachnąłem się, a mój but wylądował na jego twarzy. Padł w tył, łapiąc się za głowę. Stanąłem nad nim, po czym uśmiechnąłem się krwiożerczo. Czarnowłosy wypluł coś zakrwawionego.
- Mój sąp, wypiłeś mi sąp, skulwysynu! - wycharczał.
- I tak miałeś krzywą mordę... - nachyliłem się, wbijając nóż w jego ramię. Krzyknął głośno, wijąc się jak opętany. Zacząłem powoli obracać ostrze w jego ciele, rozcinając ścięgna oraz mięśnie, na co on odpowiadał coraz większym szarpaniem. Czułem jak zaczynam się podniecać. Wyszarpnąłem nóż, a Mark chwycił się za ranę. Zaśmiałem się. Następnie metalowy przedmiot zawędrował do złączenia ramienia z przedramieniem, po normalnemu - łokcia. Wsunąłem delikatnie ostrze między chrząstkę. Poczułem lekki opór, więc zwiększyłem nacisk. Mężczyzna darł się jak palony ogniem, na co ja zacząłem się maniakalnie śmiać. Czułem jak zaczyna robić mi się gorąco, więc rozpiąłem kilka guzików koszuli.
- Raz.. Dwa.. Trzy.. - wyliczyłem wesoło, a następnie przekręciłem gwałtownie nóż. Poczułem jak złączenie kości pęka, tak samo jak moja broń. To było coś pięknego.. Krzyk agonii czarnowłosego był dla mnie niczym muzyka.. Czekałem tylko aż jego krew wprowadzi mnie w stan ekstazy.. Zakląłem. Przecież złamał się nóż. Wstałem i ruszyłem w stronę kuchni, która była małym pomieszczeniem bez drzwi, dzięki czemu wiedziałem gdzie iść. Krzyki Marka dobiegały moich uszu, na co ja podniecałem się jeszcze bardziej. Otworzyłem pierwszą lepszą szufladę. Znalazłem.. Wyciągnąłem z niej prosty kuchenny nóż. Ostrze było matowo białe. Skierowałem się w stronę czołgającego się do wyjścia czarnowłosego. Nadepnąłem na niego, przybijając go do podłogi.
- A ty gdzie? Chcesz mnie zostawić? - zaśmiałem się. Czułem jak krew płynie we mnie coraz szybciej, a serce wali jakby miało zaraz wylecieć z mojej piersi. Tak.. A teraz krew... Rozciąłem koszulę mężczyzny, a potem jego skórę. Ostrze przecinało mięśnie niczym płatki kwiatów, powodując, że czerwona ciecz zaczęła powoli wypływać z jego pleców. Kilka plamek pojawiło się również na ostrzu noża. Dotknąłem językiem końcówkę i poczułem metaliczny smak krwi... Smak pozwalający mi poznać ofiarę... Smak inny dla każdego człowieka... Smak dający mi poczucie spełnienia... Teraz czułem jak każda część mojego ciała płonie, było to takie przyjemne... Obróciłem ofiarę na plecy. Spojrzała na mnie przerażonym oraz zamglonym wzrokiem.
- Poczekaj.. Teraz najlepsze... - wyszeptałem, po czym przyłożyłem białe ostrze do jego gałki ocznej. Mężczyzna wzdrygnął się, zaczął wydawać z siebie błagające odgłosy.
- No popatrz. Zapomniałbym. Dziękuję, Mark... - otworzyłem gwałtownie jego usta i chwyciłem język. Był oślizgły, ledwo go trzymałem. Jednym ruchem ostrza, pozbawiłem czarnowłosego tego organu. Wydał z siebie agonalny oraz nieludzki okrzyk. Zacząłem się maniakalnie śmiać.
- Ból.. Tak. Czujesz ból. Tak samo jak ten biedny chłopak. Ale jemu przejdzie. Zapomni, zacznie żyć normalnie. A ty? No..? Jak myślisz?
Zaczął pluć krwią, próbując się nie udławić. Przerzuciłem go na brzuch. Zwinął się, a ja poszedłem do kuchnii. Zapaliłem kuchenkę i przyłożyłem do niej ostrze noża. Po chwili zobaczyłem jak zaczyna robić się czerwone. Wyłaczyłem urządzenie, po czym uklęknąłem obok łkającego mężczyzny. Obróciłem go, a następnie przyłożyłem rozpalony metal do przeciętego języka. Nieludzki ryk wyleciał z jego gardła, gdy temperatura ostrza zatrzymała krwawienie, przypalając oślizgły oraz zakrwawiony organ. Dziwiło mnie, że jeszcze nie zemdlał. Lepiej dla mnie.. Mark spojrzał na mnie agonalnym wzrokiem. Widziałem, że życie ucieka z niego z każdą sekundą.
- No dobra, już kończę...
Wsadziłem dalej gorące ostrze do oczodołu, po czym płynnym ruchem wydłubałem mężczyźnie oko. Ryknął głośniej niż przedtem, mimo utraty języka. Było mi gorąco.. Krew, ból, krzyk.. Byłem w stanie ekstazy, orgazmu... Zacząłem delikatnie się trząść. Gdy jednak zorientowałem się co robię, odetchnąłem głęboko. Spojrzałem na czarnowłosego. Nie ruszał się. Klatka piersiowa nie uniosła się nawet na milimetr. Mark leżał w kałuży krwi, jednak ja nie miałem na sobie prawie żadnej kropli. Zaczynam to chyba robić coraz lepiej! Westchnąłem.
- Szkoda.. A tak fajnie było.. - wyszeptałem sam do siebie. Podniosłem się, przenosząc wzrok z martwego ciała na leżącego blondyna. Dopiero teraz usłyszałem, że cicho szlocha. Podszedłem do niego, a następnie kucnąłem obok.
- Hej, wszystko w porządku? - dotknąłem jego ramienia. Wzdrygnął się. - Ja pierdole, co ja gadam? Przecież widać, że nie.
- Jest d..dobrze.. - wyszeptał jasnowłosy. Obrócił się, patrząc na mnie wzrokiem pełnym podziękowania. Uśmiechnąłem się. Kurwa.. I niby ja jestem tym wielkim mordercą, którego wszyscy się boją, a teraz rozczulam się nad jakimś chłopakiem. Oj, Garrett...
- Potrzebujesz czegoś? Pomóc ci? - zapytałem z nutą troski w głosie, co bardzo mnie zdziwiło. Może zaczynam żałować? Tylko nie znowu, błagam..
- Niee.. Dam sobie radę. - odpowiedział, po czym wstał. Podał mi moją kurtkę. Zauważyłem, że był wysportowany, miał pokaźne mięśnie brzucha. Też bym takie chciał...
- No to dobrze. Ja spadam. - machnąłem ręką i ruszyłem w stronę drzwi frontowych. Obróciłem się, a następnie uśmiechnąłem przepraszająco. - No i przepraszam za bałagan..
Wyszedłem z budynku, a następnie szybkim krokiem ruszyłem w stronę mojej przytulnej chatki w lesie. Byłem szczęśliwy, ponieważ choć trochę rozładowałem swoje emocje na czarnowłosym krytyku moich włosów. Mijałem właśnie dom Tommy'iego, tego pedofila, gdy w drzwiach ujrzałem małą postać. Odwróciła się w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłem, że stoję pod lampą i widać mnie w całej okazałości. Zakląłem w duchu. Postać zrobiła parę kroków. Zobaczyłem w niej rudowłosą dziewczynkę, którą uratowałem przed bratem.
- Mary? - zapytałem lekko zdziwiony. Dziewczynka podeszła jeszcze bliżej, a następnie się uśmiechnęła. Wystraszyłem się jej wyrazu twarzy oraz pustych, a zarazem pełnych miłości oczu. Poczułem jak robi mi się gęsia skórka.
- Czy zostaniesz moim braciszkiem? - zapytała pełna nadziei. Na te słowa wzdrygnąłem się. Popatrzyłem na nią zszokowany. Czy ona ma coś z głową? Ja? Braciszkiem? Musiałem jakoś uprzejmie wybrnąć z tej sytuacji.
- Bardzo chętnie, ale wiesz mam pilne sprawy. - uśmiechnąłem się przepraszająco i zasadziłem sobie mentalnego kopa. Nie wierzę, że powiedziałem chętnie. Ona może to odebrać jako..
- To świetnie! - zawołała szczęśliwa. Rzuciła się na mnie, wtulając się w mój brzuch. - Idę z tobą, braciszku!
- Taaa... świetnie... - wyszeptałem załamany. W co ja się kurwa wpakowałem?!

Granica życia i śmierciDonde viven las historias. Descúbrelo ahora