Rozdział 11

803 107 11
                                    

Promienie słoneczne powoli oświetlały już całe miasto. Siedziałem na progu swojego domu. Dookoła rozwieszone były taśmy policyjne odgradzające moją posesję od reszty otoczenia. Nie wszedłem do domu. Nie chciałem. Nie chciałem, aby wspomnienia do mnie powróciły. Były zbyt bolesne. Mimo pogodzenia się z przeszłością, gdy przypominałem sobie dzieciństwo oraz rodziców, czułem się nieswojo. Jakbym nie był sobą, czy żył w innym ciele. Jednak jedna rzecz, czy raczej cecha mojej osobowości, która się nie zmieniła, to wytrwałość. Tak samo jak przedtem, chciałem być sławny. Chciałem, aby świat mnie pamiętał. Od małego kroczyłem dobrą ścieżką. Wyśmienity w szkole, ludzie mnie lubili, rodzice chcieli aby ich pociechy były takie jak ja. Wszystko szło dobrze. Tylko... co robię teraz tutaj? Ranny, zakrwawiony i.. głodny? Czemu myślę o jedzeniu w takiej chwili? Przecież dopiero zabiłem masę ludzi.. Straciłem ukochaną.. Jak mogę myśleć o jedzeniu?!

- Jak? Bo jestem głodny. - powiedziałem na głos. Czy ja gadam do siebie? Co się ze mną dzieje..? Wstałem, po czym wszedłem do domu. Wstałem, po czym wszedłem do domu. Drzwi były otwarte. No ładnie. Niech nas okradną. Pieprzona policja. Czemu nie zrobią czegoś porządnie? Albo zajmą się czymś pożytecznym jak na przykład problemem alkoholu wśród młodzieży, a nie zostawianiem otwartych drzwi do miejsca zbrodni. Gdy przekroczyłem próg domu, nie poczułem nic. Żadnych wspomnień, żadnych wyrzutów sumienia. Na podłodze narysowane albo naklejone - naklejone? Nie ważne, jeden chuj - były ludzkie postacie. Dookoła była zaschnięta krew. Westchnąłem. Ruszyłem w stronę kuchni. Od razu podszedłem do lodówki. Otworzyłem ją. Była prawie pełna. Na bocznych półkach stały różnego rodzaju sosy, mleko, śmietana.. Co ja kurwa będę lodówkę opisywał? Była prawie pełna i tyle. Jednak co przykuło moją uwagę to mięsna zapiekanka stojąca na środkowej półce. Była to moja ulubiona potrawa, którą gotowała mama. Poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Wziąłem zapiekankę i podszedłem do stołu. Popatrzyłem do miski. Zapiekanka była trochę wyjedzona. Rodzice zawsze zostawiali mi więcej. Wiedzieli jak uwielbiam zapiekankę. Z oczu znowu pociekły mi łzy. Dobra, ogar. Zaczynam płakać na myśl o zapiekance. Zjadłem wszystko z miski, po czym wstałem od stołu. Wszedłem po schodach do swojego pokoju. Rozejrzałem się. Nierozłączna część mojego dzieciństwa. Wszystko leżało tak jak to zostawiłem. Mama nawet... Upadłem na kolana. Łzy spływały coraz szybciej. Dlaczego to zrobiłem? Jak mogłem zabić własnych rodziców?! Prawda, kłóciliśmy się, ale.. Przecież to byli moi rodzice. Męczyli się ze mną przez tyle lat. Wiem, że mama nie chciała wtedy tego powiedzieć. Była zdenerwowana. Ja też nie byłem przecież święty. Co ja zrobiłem?! Zrobiło mi się niedobrze. Czułem jak jedzenie podchodzi mi do gardła. Zerwałem się na równe nogi i ruszyłem biegiem w stronę toalety. Zwymiotowałem, a następnie padłem na podłogę. Dlaczego mam wyrzuty?! Jeszcze chwilę temu byłem pewnym siebie zabójcą, a teraz?! Nie potrafię pomyśleć o rodzicach, żeby nie brało mnie na wymioty. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?!

- Dlaczego? Bo mogę. Bo jestem psychopatą. Co mnie obchodzi życie człowieka? Ja mam władzę nad ludźmi! To ja decyduję kto przeżyje czy zginie! Ale to przecież były najbliższe mi osoby, a ja mam ich krew na rękach... Jestem potworem... Nie! Nie! Potworami są ludzie! Martin, ojciec, matka, wszyscy! Ale ja oczyszczę świat z tego robactwa! Czy ja znowu gadam do siebie? Kurwa, coś jest ze mną nie tak.

Podniosłem się z podłogi i otrzepałem. Wyszedłem z łazienki, po czym zszedłem schodami w dół. Rozejrzałem się po raz ostatni. Mój dom, moje dzieciństwo, moje całe życie... Wszystko odeszło. Jestem sam. Teraz straciłem, przez moją głupotę, kolejną bliską mi osobę. Zostałem sam. Muszę żyć tylko dla siebie. Mamo, tato, Scarlett, Crystal... Wybaczcie. Otarłem łzy, które spłynęły znowu po moich policzkach. Wyszedłem z domu i zamknąłem drzwi. W oddali usłyszałem syreny policyjne. Odpuściliby kurwa sobie. Zacisnąłem dłoń na rękojeści noża i ruszyłem biegiem w głąb miasta. Skoro i tak mnie szukają to dam im kolejny powód. Przy okazji rozładuję gniew. Szukałem odpowiedniego celu. Po dosyć długich poszukiwaniach znalazłem swoją ofiarę. Był to Tommy Howard, miejscowy gangster. Przynajmniej tak mówili o nim rodzice. Ja osobiście uważałem go za zwykłego kozaka jakich w tym mieście pod dostatkiem. Pali dla szpanu, chwali się ile to nie wypił, komu nie wpierdolił. Żałosne. Zwykły śmieć. I ja go się pozbędę. Podszedłem do drzwi jego jednopiętrowego domu. Najpierw chciałem wejść przez okno, jednak postanowiłem zrobić to konwencjonalnie. Zapukałem, wyciągając nóż i chowając go za plecy. Po chwili otworzył wysoki mężczyzna. Ubrany tylko w spodnie. Był cały w tatuażach, na głowie miał białą bandanę. W ustach trzymał jointa. Uśmiechnąłem się do siebie.

Granica życia i śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz