Rozdział 25

590 85 9
                                    

Z wielkim trudem otworzyłem oczy. Przeszywający ból rozszedł się po moim ciele. Podniosłem wzrok. Przede mną siedziała zapłakana Mary. Na jej widok poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Gdy dziewczynka zauważyła, że się obudziłem, rzuciła mi się w ramiona. Jęknąłem głośno.
- Przepraszam! - zawołała wystraszona i puściła mnie. Przytuliłem ją mocniej do siebie.
- To tylko zadrapanie. Nawet nie boli. - zaśmiałem się. Mała rozchmurzyła się. W rzeczywistości nawet najmniejszy dotyk sprawiał mi ogromny ból. Czułem każdą część ciała, paliła żywym ogniem. Jednak nic nie było bardziej kojące niż obecność Mary. Tyle walczyłem żeby ją uratować i udało się. Lecz nawet ona nie pomagała na kłujący ból głowy oraz problem z oddychaniem. Nie próbowałem nawet wstać, ponieważ wiedziałem, że nic to nie da. Po długiej chwili, Mary podniosła na mnie wzrok, wpatrując się w moją twarz. Uśmiechnąłem się ciepło.
- Braciszku, jesteś strasznie blady. - powiedziała, po czym dotknęła mojego policzka. Jej ciepła dłoń była taka przyjemna, że mógłbym zasnąć... - Ale jesteś zimny! - wykrzyknęła zdziwiona.
- Pewnie wina ochłodzenia klimatu. - zaśmiałem się, a następnie zakaszlałem, krew spłynęła mi po kącikach ust. Poczułem rozrywający ból w okolicy klatki piersiowej. Wszystko mnie boli, nie mogę prawie oddychać, zaczynam kaszleć krwią. Wiem co to znaczy... Spojrzałem smutnym wzrokiem na Mary. Patrzyła na mnie, szukając na mojej zmęczonej twarzy jakiejkolwiek odpowiedzi. Była poważna, nie widziałem w jej oczach rozbawienia czy radości.
- Mary... Ja... - wyjąkałem, walcząc z łzami. Co miałem jej powiedzieć? Że umieram? Że dotarłem aż tutaj żeby teraz ją zostawić? Nie wiem...
- Braciszku... Nie zostawiaj mnie. Proszę cię... - usłyszałem jak zaczyna po raz kolejny płakać. - Wyjdziemy stąd razem! Drzwi są przecież blisko! Wrócimy do domu! Zrobisz mi kanapki z dżemem i ciepłe mleko! Będziemy szczęśliwi! Nie dam sobie rady bez ciebie! Błagam, nie rób mi tego... - rozpłakała się, przytulając mnie. Poczułem jak również zaczynam płakać.
- Bez żadnej pomocy nie dam rady... Nie dotrę do naszej chatki... Nawe.. - zakaszlałem, przysłaniając pięścią usta. Krew spłynęła po białym płótnie owiniętym wokół mojej dłoni. Spojrzałem pytająco na dziewczynkę.
- Miałeś dziurę, więc zawinęłam ją moją chusteczką, którą dostałam od mamy. Tobie bardziej się przyda. - powiedziała stanowczo, po czym schowała twarz przed moim wzrokiem. Oparłem głowę o ścianę, patrząc na sufit. Co mogę zrobić? Nie chcę jej zostawiać. Ale czy mam jakiekolwiek szanse? Nie mam siły się nawet ruszyć, co dopiero iść taki kawał. Poza tym, za niedługo zjawi się tu policja. W takim stanie nie ochronię małej. Ona musi uciekać, schować się gdzieś. Nie wiem! Jestem taki bezsilny... Mary wstała. - Chodź! Damy radę! Drzwi są tutaj!
- Dobrze... - westchnąłem. Zebrałem w sobie wszystkie siły, próbując wstać. Oszałamiający ból przeszył moje ciało, a ja upadłem z powrotem na podłogę. Zakaszlałem, wypluwając krew. Spróbowałem po raz kolejny. Złapałem się kaloryfera wiszącego obok. Czułem jak wszystkie moje mięśnie palą, nie dają mi wstać. Rozrywający ból brzucha uderzał falami, miałem ochotę wyrzygać flaki. Nagle zakręciło mi się w głowie, runąłem z hukiem na ziemię, uderzając głową o betonową ścianę. Z wielkim trudem podniosłem wzrok na przykrywającą usta dłońmi Mary. Łzy spływały jej po twarzy, cała była roztrzęsiona. Uśmiechnąłem się ciepło.
- Siostrzyczko... Słuchaj mnie uważnie. - odezwałem się, ocierając łzy. Dziewczynka spojrzała na mnie, nie kryjąc zapłakanych oraz zmęczonych oczu. Przełknąłem ślinę. - Dobrze wiesz, że...
Nagle do pomieszczenia wbiegł uzbrojony policjant, a tuż za nim kolejny. Odepchnęli Mary na bok, wycelowując we mnie. Próbowałem zerwać się na równe nogi, jednak moje ciało nawet nie drgnęło. Skurwysyny...
- Wreszcie, kurwa! Tom, teraz jest nasz! Ale dostaniemy awans! - zawołał wesoło wyższy z nich. Niższy postąpił krok do przodu wpatrując się we mnie z zadowolonym uśmiechem.
- Jim, dostaniemy porucznika jak nic! Teraz tylko dobijemy chuja i ma... - przerwał, gdy coś ciężkiego uderzyło go w głowę. Osunął się na podłogę, trzymając się za tył czaszki. Drugi z funkcjonariuszy obrócił się gwałtownie, jednak od razu runął do tyłu. Na jego brzuch wskoczyła Mary, trzymając w dłoni mój nóż. Bez chwili zawahania wbiła mu metalowe ostrze prosto w szyję. Krew trysnęła na nią, a mężczyzna znieruchomiał. Dziewczynka wstała, po czym podeszła do policjanta wijącego się z bólu na ziemi. Patrzyłem na to wszystko z podwójnym uczuciem. Z jednej strony byłem dumny z niej, że potrafiła powalić i zabić dwóch dorosłych ludzi, jednak z drugiej przecież ona jest jeszcze dzieckiem. Nie powinna robić takich rzeczy. Mała wbiła nóż w szyję ostatniego z funkcjonariuszy, a następnie zamknęła drzwi i podeszła do mnie.
- Zrobiłam to! Zabiłam ich! - powiedziała przez łzy.
- Potrafisz o siebie zadbać, widzisz? - z trudem wypowiedziałem słowa. Próbowałem zachować radosny ton głosu, jednak czułem suchość w gardle. Zakaszlałem, po raz kolejny wypluwając krew. Mary spochmurniała.
- Nie zawsze...
- Dasz sobie radę, nie martw się. - na mojej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. - Jesteś silna, Mary... Możesz zrobić wszystko... Nie ważne, że jesteś jeszcze mała... Zobaczysz złe rzeczy, ale nie martw się... - urwałem, próbując zwilżyć gardło śliną. Nie miałem siły nawet mówić. Każda z ran bolała niemiłosiernie, coraz mniej powietrza docierało do moich płuc. Czułem jak zaczyna robić mi się ciemno przed oczami.
- Nie mam już nikogo. Moi rodzice, Tommy... Może nie byli dla mnie mili, ale przynajmniej ich miałam. Ty mnie uratowałeś... A teraz masz zginąć? Proszę cię, nie rób mi tego... - powiedziała zapłakana. Patrzyła na mnie z przerażeniem oraz smutkiem. Wiedziałem, że bała się mojej śmierci. Sam się jej bałem. Co czeka mnie po drugiej stronie? Niebo? Piekło? A może wielka pustka? Czy w ogóle ta druga strona istnieje? Może zanurzę się w ciemności, nie pamiętając nic z życia? Nie chcę umierać...
- Musisz żyć, Mary... Musisz walczyć, nawet jeśli nie będziesz widzieć żadnego wyjścia... - zakaszlałem, rozglądając się po pokoju. Zauważyłem dystrybutor wody, stojący w rogu pomieszczenia. Dziewczynka podążyła za moim wzrokiem. Bez zastanowienia podeszła do niego, wzięła plastikowy kubeczek, a następnie nalała do niego wody. Wiem, że nie była za świeża, jednak nie miałem już więcej siły. Podniosłem delikatnie głowę, poczułem pulsujący ból. Mary przyłożyła do moich ust kubek, po czym wlała jego zawartość do mojej buzi. Wypiłem zachłannie i zakaszlałem. Poczułem jak wracają mi trochę siły. Nie wystarczająco żebym wstał, ale wystarczająco żebym mógł się ruszyć. Spojrzałem na małą. Klęczała przede mną, łzy dalej płynęły po jej policzkach. Westchnąłem. - Za chwilę będzie tu policja. Przyjdzie prawdopodobnie Ashley, ma czarne włosy, pewnie będzie chciała mnie zabić. Proszę cię, poproś ją o pomoc. Wiem, że mimo tej sytuacji, na pewno się tobą zaopiekuję. Dobrze się tobą zajmie. Mary... - poczułem jak znowu zaczynam płakać. Dziewczynka spojrzała na mnie. Wydawało się mi się, że moje serce pękło. - Trzymaj się z dala od osób takich jak Jason. Nie ufaj nikomu. Ludzie będą chcieli cię wykorzystać, bo jesteś mała. Ale jesteś od nich mądrzejsza. Jesteś mądrzejsza od wszystkich. I proszę cię, bądź grzeczna. - zaśmiałem się. Złapałem się z brzuch, gdy kłujący ból rozszedł się po moim ciele. Przed oczami widziałem już czarne plamki. Poczułem jak robi mi się niedobrze. Mary zauważyła to, ponieważ uderzyła mnie delikatnie z otwartej dłoni w twarz. Ocknąłem się, patrząc oszołomiony przed siebie.
- Nie zasypiaj! - zawołała przez łzy dziewczynka. - Nie możesz spać, braciszku!
- Wiem. Przepraszam. - uśmiechnąłem się przepraszająco. - Mogę jeszcze wody?
Mała skinęła głową, po czym nalała kolejny kubeczek łagodzącej moje bóle cieczy. Wziąłem od niej ją, a następnie wypiłem jednym duszkiem. Odkaszlnąłem, podsuwając się delikatnie do ściany. Poczułem ogromny ból na całej długości lewej ręki. Ile mi jeszcze zostało? Muszę coś zrobić. Nie mogę tutaj leżeć i czekać aż umrę. Spróbowałem wstać jednak upadłem z powrotem na podłogę. Nagle drzwi pomieszczenia runęły z hukiem na ziemię, a do środka wkroczyli uzbrojeni mężczyźni. Mary wtuliła się we mnie, patrząc na nich z przerażeniem. Było ich czterech, a tuż za nimi weszła czarnowłosa dziewczyna oraz wysoki oficer. Prawdopodobnie Aaron. Uśmiechnąłem się szyderczo.
- Tyle zajęło wam znalezienie mnie?
- Widzę poczucie humoru cię nie opuszcza, Garrecie. - warknęła Ashley. Widziałem, że nie wygląda na zadowoloną. Nie dziwię się. Gdybym ja dowiedział się, że osoba, którą polubiłem jest mordercą, pewnie również nie byłbym wniebowzięty. Spojrzała na kubek leżący obok mnie, po czym zrobiła zmartwioną minę. - Wiesz, że ta woda nie jest za czysta?
- Cóż, całkiem zdrowym umrzeć nie można. - zaśmiałem się, wypluwając krew. Usłyszałem jej cichy śmiech, jednak po chwili na jej twarz wrócił smutny wyraz twarzy. Aaron podszedł do mnie, a następnie machnął dłonią, rozkazując innym opuścić pomieszczenie. Posłuchali, został tylko on oraz Ashley. Mężczyzna wyjął z kabury pistolet, wycelowując w moją głowę. Mary wtuliła się we mnie mocniej. Stęknąłem z bólu. Podniosłem głowę, po czym spojrzałem na stojącego oficera z lufą przystawioną do mojego czoła i westchnąłem.
- Zrobisz to przy dziecku? - zapytałem, posyłając ukradkowe spojrzenie w stronę Ashley. Zrozumiała o co chodzi. Postąpiła krok do przodu. Uśmiechnąłem się w duchu, wiedząc, że czarnowłosa nie pozwoli skrzywdzić Mary.
- Aaron, poczekaj. Chociaż zabierzmy stąd dziewczynkę. - złapała go za ramię. Obrócił się delikatnie, a następnie spuścił ramiona i celownik z mojej głowy.
- Dobrze. Weź ją. On jest mój. Nie odpuszczę mu zabicia mojego przyjaciela. - burknął. Ashley podeszła do nas, wyciągając dłoń w stronę małej. Spojrzałem na dziewczynkę. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, po jej policzkach płynęły łzy. W tym momencie oprócz bólu fizycznego, poczułem jak serce rozpada mi się na drobne kawałeczki. Nie umknę śmierci. Nie tym razem... Będę musiał zostawić moją ukochaną siostrzyczkę w tym okrutnym świecie... Nie chcę jej tego robić... Przytuliłem ją do siebie, kilka moich łez spadło na jej głowę. Nie obchodził mnie ból jaki teraz czułem, chciałem się odpowiednio pożegnać. Cichy płacz Mary był gorszą torturą niż to co przeszedłem w lochach Jasona. Po chwili spojrzała na mnie. Ucałowałem ją w czoło, po czym uśmiechnąłem się.
- Dziękuję, Mary. Pokazałaś mi, że warto żyć. Zawsze będziesz moją małą siostrzyczką. Kocham cię, księżniczko. - zaśmiałem się, kaszląc. - Nigdy cię nie zapomnę... - zamknąłem oczy, nie chcąc aby zobaczyła, że zaczynam płakać. Oddychałem głęboko, próbując powstrzymać płacz. Wszystko mnie bolało, płuca paliły, czułem się coraz słabiej. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem falę zimna przechodzącą przez moje ciało.
- Braciszku... Dziękuję ci... - rozpłakała się, tuląc się mocno. Ashley złapała wokół pasa i podniosła. Zdziwiłem się, widząc jej pokaz siły. Mary zaczęła machać rękoma. - Puść mnie! Błagam! Nie zabieraj mi braciszka!
- Ciii... Już dobrze. Garrett po prostu zrobił złą rzecz i musi zostać ukarany.
- Nie! On jest dobry! Nie róbcie mu nic! Proszę! Nie chcę go stracić na zawsze... -zapłakała wypowiadając ostatnie słowa.
- Ciesz się wspólnymi chwilami, które przeżyliście. To one oddają wartość twojego braciszka. Nie smuć się. - czarnowłosa mocno przytuliła do siebie dziewczynkę. Mała odwzajemniła gest.
- Dziękuję, Ashley... - wyszeptałem cicho, tak, aby tylko ona mnie zrozumiała. Uśmiechnęła się ponuro, po czym wraz z Mary wyszła z pokoju. Dopiero teraz pozwoliłem sobie na płacz. Zacząłem dławić się słonymi łzami, szlochając głośno. Płuca zaczęły boleć mnie coraz mocniej, wiedziałem, że to koniec. Wszystko zepsułem... Przegrałem... Nie chcę umierać... Boję się... Mary, przepraszam, że tylko tyle mogłem dla ciebie zrobić... Po chwili, która wydawała się wiecznością, podniosłem wzrok na oficera stojącego przede mną. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym gniewu, widziałem jak łzy pojawiły mu się w oczach. Wycelował we mnie, a następnie uśmiechnął się szyderczo.
- Zabiłeś mojego partnera, mojego przyjaciela... Teraz ja zabiję ciebie. Pozbędę się tak plugawej osoby jak ty. - warknął, w jego oczach rozbłysła znana mi iskra. Wydałem z siebie ciche parsknięcie, jednak przerodziło się ono w głośny śmiech. Aaron spojrzał na mnie zdziwiony. - Z czego się śmiejesz?
- Z.. - próbowałem na siłę powstrzymać napady śmiechu. - Z was! Wszyscy ścigacie psychopatów i morderców, a sami nimi jesteście! - zakaszlałem, wypluwając krew. Dalej chciało mi się śmiać. Cóż za czysta ironia losu. Zobaczyłem jak kostki mężczyzny robią się białe od nacisku na kolbę pistoletu.
- Zaczynasz mnie wkurwiać...
- Przykro mi. - zrobiłem teatralnie smutną miną. Zobaczyłem jak zacisnął szczękę. Odetchnąłem głęboko, zakłuły mnie płuca. Czas pogodzić się ze śmiercią. Nie uniknę jej. Wbrew pozorom miałem dobre życie. Sam je sobie zepsułem. Pogrążyłem się w zemście, która przerodziła się w żądzę krwi, a potem w zwykłą rutynę. Zabijałem z przyzwyczajenia. Ale nie żałuję. W ten sposób poznałem Crystal, poznałem Mary... Zabiłem wielu skurwysynów, którzy na to zasłużyli. Tak. Miałem dobre życie. Może nie chcę umierać, ale przynajmniej wejdę w śmierć z poczuciem spełnienia. Uśmiechnąłem się. Podniosłem wzrok na mężczyznę trzymającego broń. W jego oczach po raz kolejny rozbłysła ta jak dobrze znana iskra. Spiąłem się delikatnie, nie wiedząc czego oczekiwać. Opuściłem powieki, szykując się na pocisk, który zakończy moje życie raz na zawsze. W powietrzu wisiała złowroga cisza, przedłużająca moją egzekucję. Nagle rozległ się strzał. Poczułem kłujący ból przy lewej skroni, coś ciepłego spłynęło po tej stronie mojej twarzy. Do moich uszu dobiegł głośny okrzyk Mary, wydawał się dochodzić z sali. W mojej głowie od razy pojawił się obraz wystraszonej małej, a zaraz po nim przypomniała mi się fabryka pełna martwych małych dziewczynek. Zrobiło mi się niedobrze, łzy spłynęły mi po policzkach. Jak coś takiego można zrobić?! Scarlett też była taka mała... Ale ona dostała szansę na dorośnięcie. Mary była w ich wieku... Obrazy pojawiały się i znikały, przeplatane były wspomnieniami z mojego życia. Dzieciństwo, wspólne zabawy z siostrą... Zacząłem się w duchu śmiać. I ja to wszystko spieprzyłem! Haha! Jestem kretynem! Mamo, tato... Zawiodłem was... Kurwa! Życie, kończ się! Nie chcę już tego pamiętać! W uszach piszczało mi po wystrzale, całe ciało paliło ogniem. Dziwiłem się, że jeszcze to wszystko czuję. A może to wszystko trwa ułamek sekundy? Może już nie rozpoznaję czasu? Może już nie żyję? Nagle usłyszałem głośne stęknięcie oraz przekleństwo. Otworzyłem oczy. Czekaj, otworzyłem oczy! To ja.. żyję? Przede mną stał Aaron trzymający się za prawy bark, a tuż za nim z uniesioną ręką z pistoletem Armin Roth.
- Aaronie, nie masz prawa go zabić. Nie ty. - odezwał się spokojnie siwowłosy. Po chwili Martin odwrócił się w jego stronę, wycelowując w niego pistoletem. Co?! Jaki Martin?! Zamrugałem kilka razy, próbując się otrząsnąć. Jednak nic to nie pomogło. Przede mną dalej stał Martin, ten sam, którego zabiłem. Całe otoczenie zaczęło się delikatnie rozmywać, a ja zakaszlałem. Jak to możliwe?! Z trudem przetarłem oczy. W stronę Martina rzucił się mój ojciec. Trafił go prosto w brodę, a chłopak runął do tyłu. Mój.. ojciec?! Co się dzieje?! Nagle słyszałem kilka głosów, które docierały do moich uszu.
- Jak się czujesz?
- Synku! Obiad!
- Jestem Crystal. A ty?
- Obudź się, Garrecie...
- Nie jesteś moim synem!
- Braciszku!
- K..kim jesteś?
- Garrett!
Wzdrygnąłem się, zakrywając uszy. Nie... Nie! Przestańcie! Spojrzałem przed siebie. Crystal uderzyła właśnie Tommy'iego w twarz, przy okazji wybijając mu pistolet. Czemu to wszystko się dzieje?! Zakręciło mi się w głowie, zwymiotowałem. Krew oraz wymiociny oblały całe moje spodnie. Ohydny zapach dotarł do moich nozdrzy. Zakaszlałem, poczułem jak łzy spływają po moich policzkach. Nie tak miało być! Miałem umrzeć! Co się tutaj dzieje?! Co chwilę w myślach widziałem rozczłonkowane ciała dziewczynek, zwłoki moich ofiar uśmiechające się do mnie... Wspomnienia z dzieciństwa, urywki walk... Przede mną coraz to inne osoby się biły. Zamknąłem oczy, zacząłem głośno się śmiać. Powrócił niemiłosierny ból dobiegający z ran. Płuca piekły nieustannie, nie mogłem już oddychać. Gwałtownie otworzyłem oczy, widziałem już plamki, które zakrywały walczących. Dostrzegałem twarze wszystkich osób, które zabiłem albo znałem. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłem siebie samego wbijającego nóż w w gardło dawnego mnie. Poczułem jak ręce zaczynają mi się trząść, nie mogłem opanować oddechu. Jak chcę już umrzeć! Opadłem na podłogę, kuląc się w kulkę. Przepraszam, Mary... Tuż przede mną pojawiła się klęcząca czarnowłosa postać, patrząca na mnie ciepłym wzrokiem. To.. to byłem ja... Wyglądałem na tak zdrowego, pełnego siły. Byłem normalny. Nie to co teraz... Postać nachyliła się, kładąc dłoń na moim policzku. Jej dotyk wydawał się kojący, wręcz posyłał we mnie fale uspokajające mój umysł. W mojej głowie rozległ się głos, który znałem najlepiej.
*Odpocznijmy wreszcie...*
Uśmiechnąłem się, po czym zamknąłem oczy, czekając aż wreszcie wydam z siebie ostatni oddech. Było mi zimno, oddychałem coraz słabiej. Obrazy martwych dziewczynek, moich ofiar i rodziny zniknęły. W głowie miałem tylko pustkę. Nie wiedziałem nawet co działo się dookoła. Co jakiś czas jak przez mgłę słyszałem moje imię, ale zgoniłem to moją przedśmiertną wyobraźnię. Cóż, nawet ja nie jestem nieśmiertelny... Wiem, że wiele zrobiłem źle, ale nawet ja zasługuję na dobro. Nie mam już siły dalej z tym walczyć... Nie chcę umierać, lecz chcę już odpocząć... Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Cieszę się, że was znałem... Mamo, tato, Scarlett, Crystal, Mary... Dziękuję... Niestety po wielu walkach w tym momencie kończy się moje życie, życie Garretta Millera... Westchnąłem, wydając z siebie ostatni oddech...

Granica życia i śmierciजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें