Rozdzial Specjalny I

439 55 6
                                    

"Pechowy dzień"

Miałem dzień wolny od zajmowania się Mary, ponieważ poszła do szkoły, a po niej wraz z koleżankami planuje wyjazd na basen. Postanowiłem wykorzystać te chwile na małe morderstwo. Zjadłem obiad składający się z czterech kromek chleba z serem, ubrałem się, wziąłem nóż, a następnie wyszedłem z chatki. Ptaki wesoło śpiewały, wiatr trzepotał liśćmi drzew. Promienie słoneczne ogrzewały moją skórę. Odetchnąłem świeżym powietrzem. Skierowałem się przez las w stronę miasta. Tego dnia panował spokój. Nikt nie chodził po ulicach, przejechał może jeden samochód na dwie godziny. Takie plusy życia na obrzeżach. W centrum pewnie roiło się od bezmózgiej masy ludzkiej, idącej przed siebie niczym bydło prowadzone szlakiem świeżej trawy. Szedłem chodnikiem, przyglądając się niebu. Chmury płynęły po nim, tworzyły najróżniejsze kształty. Po kilkunastu minutach ocknąłem się w nieznajomej okolicy. Nie poznawałem żadnych domów, nie miałem żadnych punktów orientacyjnych. Gdy zacząłem zastanawiać się jak tu trafiłem, usłyszałem krótki sygnał policyjnej syreny. Spiąłem się, obracając w jego stronę. Policyjny pojazd zatrzymał się obok mnie. Chwila ciszy przygniatała mnie do chodnika. Z samochodu wyszedł średniego wzrostu mężczyzna o czarnym wąsie. Zaśmiałem się pod nosem. Policjant skrzyżował ręce na piersi.
- No proszę, kogo my tu mamy. - powiedział, przypatrując mi się uważnie. Z miejsca pasażera wysiadł drugi, czarnoskóry, policjant. Zauważyłem jak jego ręka powędrowała do kabury. Uśmiechnąłem się uprzejmie.
- W czym problem, panie władzo? - spytał się morderca stróża prawa. Zabawne, nie?
- Jesteś poszukiwany. Możesz z nami pójść po dobroci, jeśli cenisz swoje życie. - oznajmił władczym tonem mężczyzna, po czym oparł dłonie o pas. Spiąłem się, szykując do ataku. Serce zabiło mi szybciej, w głowie obmyślałem już plan. Drugi z policjantów wyjął pistolet. Nie czekając na następny ruch, wyjąłem nóż, po czym kopnąłem bliższego z funkcjonariuszy w krocze. Zgiął się, a ja wbiłem mu nóż w szyję. Metalowe ostrze rozdzieliło jego kręgi szyjne, powodując natychmiastową śmierć. Czarnoskóry wycelował we mnie. Doskoczyłem do samochodu. Tkwiłem w bezruchu, czekając na decyzję przeciwnika. Zostanie, czy przyjdzie? Zacisnąłem dłoń na rękojeści. Przez dłuższą chwilę żaden z nas nie wykonał żadnej czynności. Postanowiłem to zmienić.
- Poddaję się! - zawołałem unosząc ręce w górę. Nie byłem pewien reakcji policjanta.
- Wstań i rzuć broń! - krzyknął, przechodząc koło maski samochodu. Wykonałem jego polecenie. Gdy rzucił mnie na maskę w celu zakucia w kajdanki, uderzyłem głową w tył. Trafiłem w szczękę funkcjonariusza, który cofnął się do tyłu. Gwałtownie obróciłem się i wyrwałem mu pistolet z dłoni. Szybko wycelowałem w głowę, po czym z odległości jednego metra strzeliłem. Krew wytrysnęła wprost na mnie. Jej ciepło przyprawiło mnie o dreszcze. Rozejrzałem się w około. Na razie nie było nikogo, jednak mogło się to szybko zmienić. Odgłos strzału słychać było na bardzo dużą odległość. Szybko zacząłem iść w przeciwną stronę do tej, w którą szedłem przed spotkaniem policji. Nie minąłem żadnego człowieka. Nie wydawało mi się też żeby ktoś mnie widział. Postanowiłem wreszcie zrobić to, co miałem w planach podczas wyjścia z chatki. Zatrzymałem się przed jednym z piętrowych domków. Obeszedłem go dookoła, aż znalazłem rynnę, która przebiegała obok okna ma pierwszym piętrze. Rozciągnąłem się dokładnie, a następnie podszedłem do metalowego spływu wody. Zacząłem się wspinać. Powoli, z trudem wspiąłem się na wysokość czterech metrów, gdy usłyszałem dźwięk pęknięcia. Spojrzałem w górę. Zaledwie metr nade mną zniszczyła się obręcz ochronna. Kolejne obręcze pękały, a ja z hukiem runąłem na ziemię. Straciłem przytomność. Obudziłem się po kilku minutach. Leżałem, ciężko oddychając. Przed oczami miałem mroczki, a niebo kręciło się. Obok mnie leżała rynna. Zakaszlałem, a następnie podniosłem się do pozycji siedzącej. Kurwa... Zawsze wychodziło. Wstałem na nogi i otrzepałem się z kurzu. Cóż, to nie wyszło... Rozejrzałem się ponownie. Na parterze było jedno okno, prowadzące do toalety. Lepszy rydz niż nic. Pokręciłem głową i skierowałem się do okna łazienki. Otworzyłem je bez problemu, po czym wszedłem do środka. Powoli podszedłem do drzwi. W domu było cicho. Złapałem za klamkę, a gdy ją nacisnąłem okazało się, że jest zamknięte. Zakląłem pod nosem. Nic nie układało się po mojej myśli. Postanowiłem porzucić skradanie i wejść drzwiami frontowymi. Wszedłem na parapet, jednak podczas wyskakiwania z łazienki zachaczyłem się nogawką o blokadę okna. Rozpędzony runąłem twarzą na ziemię. Zakręciło mi się po raz kolejny w głowie. Wisiałem do góry nogami, nie mogąc się uwolnić. Dopiero po kilku minitach usilnej walki z problemem, spadłem na ziemię. Byłem nieźle zdenerwowany tymi wszystkimi wpadkami. Policja, rynna, zamek, okno. Gorzej już być nie mogło... Odetchnąłem głęboko. Ruszyłem do drzwi frontowych. Wiatr przyjemnie muskał moją skórę, a ciepło promieni słonecznych tylko potęgowało uczucie. Gdy znalazłem się przed wejściem do domu, zapukałem. Nikt nie odpowiadał. Zniecierpliwiony przyłożyłem ucho do drewna. To był mój kolejny błąd, już czwarty. Drzwi otworzyły się, a ja dostałem z całej siły nimi w głowę. Padłem na ziemię, patrząc nieobecnym wzrokiem na niebo. Chmurki tak pięknie mknęły po niebie... Z domu wyszła kobieta. Na mój widok pisnęła. Byłem brudny od krwi, a z mojej kieszeni wypadł nóż. Wbiegła przerażona do domu, a do moich uszu dotarł dźwięk zamykanego zamka.
- Nosz kurwa mać! - krzyknąłem, podnosząc się na równe nogi. Zrezygnowany oraz mocno wkurwiony zostawiłem już tę kobietę w spokoju i szybkim krokiem ruszyłem w stronę mojego domu, chatki w lesie. Pech prześladował mnie od samego rana. Najpierw spotkanie policji, potem upadek z czterech metrów na twardą ziemię. Kolejne były zamknięte drzwi w łazience i salto przez okno na ryj. Jako wisienka na torcie headshot drzwiami. Idealny dzień. Po kilkunastu minutach marszu dotarłem do chatki. Ptaki dalej śpiewały, a liście szumiały. Tutaj nic się nie zmieniło. Zrezygnowany po wydarzeniach tego dnia złapałem za klamkę i nacisnąłem ją.Drzwi ani drgnęły. Zamknąłem oczy, powtórzyłem czynność. To samo. Odetchnąłem głęboko. Znowu się zatrzasnęły. A klucze zostawiłem w środku. Zacisnąłem pięści, po czym uderzyłem w drewno. Zabolały mnie kostki. Pozostaje czekać na Mary... Zmęczony oraz poobijany osunąłem się na werandę. Położyłem się na plecach, wpatrując się w daszek. Pech od samego rana. Ani chwili spokoju. Przeanalizujmy. Zamyślenie się i dojście do obcej dzielnicy, walka z policją, znalezienie domu z ofiarą, upadek z rynną, wejście przez okno i zamknięte drzwi, potem utknięcie do góry nogami, drzwiami w głowę no i teraz zatrzaśnięte drzwi. Pech, pech, pech, pech. Westchnąłem.
- Pięknie, kurwa, pięknie...

Granica życia i śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz