Rozdział 17

515 86 7
                                    

Czułem silny zapach krwi i moczu, który otaczał mnie z każdej strony. Zrobiło mi się niedobrze. Próbowałem się poruszyć, jednak coś mi na to nie pozwalało. Z trudem otworzyłem oczy. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, oświetlanym tylko pochodnią wiszącą na kamiennej ścianie.
- Obudziłeś się, mój drogi. Jak się czujesz? - do moich uszu dobiegł znany mi głos. Obróciłem głowę w stronę jego źródła. Na wygodnie wyglądającym, czerwonym fotelu siedział Jason. Patrzył na mnie z wielkim uśmiechem, przewracając coś w dłoniach.
- Fe.. - zakaszlałem, wypluwając krew. - ..tysz lochów? - wyjąkałem. Czyli jednak mocno oberwałem..
- Można tak powiedzieć. - zaśmiał się. Zobaczyłem jak kiwnął ręką na kogoś. Z ciemności wyłonił się jego lokaj, trzymając w dłoniach strzykawkę oraz nóż. Wzdrygnąłem się. Podszedł do mnie, celując strzykawką w lewą gałkę oczną. Wydałem z siebie stłumiony okrzyk.
- Już krzyczysz? To dopiero początek, mein Lieber...
- Pierdol się... - warknąłem. Nagle mężczyzna przede mną, wbił mi igłę pod oko. Krzyknąłem głośno, próbując pozbierać myśli. Ból był nie do wytrzymania. Rzucałem się na krześle, do którego byłem przywiązany. Moje krzyki odbijały się echem od ścian. Usłyszałem śmiech. Ból, ból, ból! Moje oko! Czułem jak wszystko we mnie zaczyna boleć. Jedzenie podeszło mi do gardła, głowa mocno pulsowała. Poczułem jak coś wlewa się w moją gałkę. Było zimne, ale i tak cały byłem gorący. Sebastian wyciągnął strzykawkę spod mojego oka. Próbowałem podnieść obie powieki, jednak tylko jedna się uniosła. Wszystko było czarne. Ból nie pozwalał mi normalnie myśleć. Trzęsłem się coraz mocniej, łzy spłynęły mi po policzkach.
- To była specjalna mieszanka toksyn, która spowoduje całkowity paraliż twojego ciała. Będziesz czuł co ci robię, ale nic nie będziesz mógł z tym zrobić. - oznajmił spokojnie. Spojrzałem na niego pełen gniewu.
- Za..biję ci..cię, sukin..synu... - wymamrotałem. Czułem jak moje ciało od góry w dół zaczyna stawać się ciężkie. Najpierw twarz, potem ręce, tułów, a następnie nogi. Nie mogłem poruszyć żadną częścią ciała. Oddech stał się nierówny. Ból nie zniknął, wręcz przeciwnie, nasilił się. Nie mogę nic zrobić... Czułem jak wszystko mnie pali. Oko wydawało się nie istnieć. Chciałem odlecieć, zapomnieć o świecie. Poczułem przeszywający ból w nodze. Próbowałem zobaczyć co się stało, ale moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Zimno.. Dziwnie znajome.. N..nóż? Zimny metal poruszał się w moim ciele, rozcinając kolejne mięśnie. Trucizna nie pozwalała mi nawet na krzyczenie. Coś gorącego dotknęło mojego ramienia. Paliło moją skórę, przysparzając mi ogromny ból. Wszystkie myśli zniknęły. Został tylko ból... Nagle wszystko ustało. Nie czułem nic. Żadnego metalu w moim ciele, rozrywającego moją nogę.. Żadnego ognia palącego moje ramię.. Pustka. Ucieszyłem się. Czy zemdlałem? A może umarłem? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Ważne, że nie czuję już bólu. Nie obchodziło mnie nic innego. Rozejrzałem się. Siedziałem na polanie pełnej kwiatów. Ptaki ćwierkały, jakaś sarna gryzła trawę. Poczułem ulgę. Wszystko było takie harmonijne. Wiatr wiał delikatnie, muskając moją skórę. To było piękne.. Chciałem tu zostać na zawsze. Przede mną zobaczyłem jak moja siostra bawi się z Crystal, a moi rodzice przyglądają się temu z uśmiechem. Ach, czyli umarłem. Ale przynajmniej teraz będę z moimi bliskimi.. Teraz został tylko spokój.. Jednak coś go przerwało. Mary. Gdzie jest Mary? Ona.. ona została w świecie żywych. Sama. Nie ma nikogo. Byłem jej jedyną rodziną.. Nie pozwolę na to żeby była sama.. Chcę się obudzić! Wstań! Rusz się! Ona cię potrzebuje!
Otworzyłem oko, przede mną stał lokaj trzymający w ręce młotek. Spojrzałem z trudem na nogę. Było w niej kilka gwoździ. Krzyknąłem.
- Masz władzę na ciałem i wróciłeś do żywych? Zaczynam cię podziwiać, Garrecie. - odezwał się Jason, stojący obok mnie. Ból rozchodził się po wszystkich moich zakamarkach. Bolały mnie miejsca, o których nie miałem pojęcia. Wszystko paliło, powodując, że chciało mi się wymiotować - Czujesz ten ból? To samo czuła Crystal, gdy przez ciebie umierała... - wyszeptał mi do ucha. Szarpnąłem się gwałtownie.
- Morda! - warknąłem, czułem jak rozrywa mi gardło.
- Och, czuły punkt? A ciekawe jak czuła się twoja matka?
- Powiedziałem morda! - ryknąłem. Wyplułem krew prosto na gwoździe wbite do mojej nogi. Jason nachylił się do niej. Spojrzałem na niego. Chciałem go ukatrupić. Rozerwać na strzępy. Jak on śmie?! Mężczyzna zaczął gwałtownie wyrywać metalowe przedmioty z mojego ciała. Krzyczałem jak opętany, czułem jak gardło powoli się rozrywa. Nie miałem siły. Gdy wreszcie skończył swoją zabawę, opadłem zmęczony. Zwiesiłem głowę, a moje ciało stało się bezwładne. Przypalił mnie.. Rozciął nogę.. Wbił we mnie gwoździe.. Dlaczego..? Jason złapał mnie za brodę i podniósł głowę. Nagle pocałował mnie, oblizując przy tym moje wargi z krwi. Zrobiło mi się niedobrze. Próbowałem się wyszarpać, używając resztki moich sił. Po chwili puścił mnie, a ja zwymiotowałem na podłogę. Mężczyzna zaśmiał się. Wziął od lokaja czarny metalowy pręt, oblebiony czymś czarnym.
- To skóra. Bardziej boli. - zaśmiał się, widząc jak patrzę na przedmiot. - Pozwól, że zademonstruję.
Zamachnął się, a pręt uderzył mnie w twarz. Poczułem jak mój prawy policzek pali żywym ogniem. Znowu całe ciało zaczęło się trząść. Następne kilka uderzeń wylądowało na moich rękach. Kilka kolejnych na plecach. Każde miejsce piekło. Strasznie piekło.. Nie miałem już siły się ruszyć. Siedziałem, cały opadnięty, przytrzymywany wiązaniami. Śmiech znowu rozległ się w pomieszczeniu.
- Widzę, że już nie masz siły na dziś. Trudno, do jutra, kochany. - powiedział z nutą rozczarowania w głosie. Odetchnąłem z ulgą, gdy usłyszałem szczęk metalowego zamka w drzwiach. Dlaczego to się dzieje? Co ja mu zrobiłem? Ten ból.. Ten okropny ból.. Ale nie mogę się poddać. Kim bym był gdybym to zrobił? Nie mogę. Dla Mary muszę przeżyć. Zabiję go... Poczułem jak robię się senny, a moje ciało robi się znowu ciężkie. Zmęczony zasnąłem, nie myśląc już o niczym.
Otworzyłem oczy, a on tam był. Patrzył z uśmiechem, gdy w moich oczach pojawiło się przerażenie. Po chwili zaczął swoją zabawę. Powrócił ból. Przypalanie, łamanie palców, cięcie, wbijanie przedmiotów w różne części ciała. Krzyczałem, wypluwając krew oraz wymiociny. Cały się trzęsłem, wszystkie myśli odeszły. Ból.. Ból.. Następne uderzenie prętem, kolejne pieczenie. Po nieokreślonym czasie, który wydawał się latami, Jason przestał. Pożegnał się tak samo jak poprzedniego dnia. Cały obolały zasnąłem. Następnego ranka mnie obudził. Podniosłem z trudem na niego wzrok. Wyciągnął swój ulubiony przedmiot tortur i spojrzał na mnie. Na jego twarzy widziałem pożądanie oraz krwiożerczy gniew. Mężczyzna zamachnął się, uderzając mnie prętem w bok głowy. Usłyszałem głośny pisk w moich uszach, po skroni pociekła mi strużka krwi. Podniosłem wzrok na oprawcę. Ten zacisnął przedmiot w ręce, po czym uderzył mnie po raz drugi. Tym razem w brzuch. Palący ból przeszedł moje ciało, wyplułem krew. Wszystkie rany z ostatnich dni odezwały się boleśnie.
- Bolało? - zaśmiał się. Spojrzałem na mężczyznę, a następnie uśmiechnąłem się drwiąco. Ten zamachnął się i uderzył mnie prętem w ranną od gwoździ nogę. Wykrzyknąłem z bólu. Z oczu pociekły mi łzy. Zacisnąłem zęby. Ból był okropny. W głowie już mi się kręciło, wszystkie myśli, pomysły, idee zanikały w obliczu cierpienia. Chciało mi się wymiotować z bólu.
- Bolało? - zapytał po raz kolejny. Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na niego wzrokiem pełnym gniewu. Uderzył mnie z pięści w brzuch. Wyplułem krew na podłogę. Poczułem ogromny ból, jakby moje wnętrzności wykręcały się we wszystkie strony. Mężczyzna powtórzył kilka razy pytanie, jednak nie otrzymał ode mnie odpowiedzi. Za każdym razem kończyło się to uderzeniem. Ta sekwencja kontynuowana była przez długi czas, moje ciało było tak obolałe, że nie miałem siły na nic. Chciałem uciec stąd, przestać czuć ból. Niestety nic nie mogłem zrobić. Dopiero przy około setnym razie wyszeptałem przez zęby "Tak". Na tą odpowiedź Jason uśmiechnął się, pocałował mnie i wyszedł. Znowu zwymiotowałem razem z krwią. Byłem osłabiony. Mój organizm po tylu dniach nie funkcjonował normalnie. Tyle.. dni? Ile ja tutaj byłem? Nie wiem. Nie ma okien, nie ma światła oprócz pochodni. Mogło minąć nawet kilka miesięcy lub lat, albo kilka krótkich dni. Nie wiedziałem. Liczył się tylko ból. Czy tak czują się moje ofiary? Czy też zastanawiają się nad życiem tuż przed śmiercią? Czy naprawdę powinienem ich zabijać? Czy taki jestem? Wiem, że chciałem wrócić do Mary, chciałem ją chronić. Nie chciałem również złamać obietnicy złożonej Crystal. Zmęczony zasnąłem, próbując powstrzymać nadchodzące wymioty.
Dni mijały, a zadowolony Jason przychodził, wymyślając coraz to nowsze metody tortur. Łamanie kości, przypalanie, rozrywanie skóry... Jednak nigdy nie próbował okaleczyć mnie na stałe. Wszystkie jego czynności były przemyślane. Bo złamaniu ręki usztywniał ją, czekał aż się zrośnie, potem znowu ją łamał. To samo z palcami. Rany cięte oraz miejsca z obdartą skórą, obsypywał solą, polewał cytryną. Tak, takie zwykłe czynności sprawiały ogromny ból. Nieważne co robił danego dnia, zawsze zadawał mi dokładnie pięć uderzeń prętem. Moje ciało powoli nie wytrzymywało. Byłem cały oblepiony potem oraz krwią. Mój mocz i odchody gromadziły się w rogu pomieszczenia, do którego zabierał mnie gdy go prosiłem. Smród, który rozchodził się po lochu powodował zawroty głowy. Nie mogłem ruszyć żadnym mięśniem, głowa zwisała bezwiednie na moją klatkę piersiową. Wtedy przerywał. Kilka dni. Dawał mi więcej do jedzenia. Było dobrze, nie wliczając palącego bólu każdej rany. Ale wtedy wracał.. Z każdym bólem jaki mi zadał, jakaś cząstka mnie znikała. Stawałem się coraz twardszy. Proste metody przestawały działać. Przyzwyczaiłem się nawet do łamania kości. Ale gdy to zauważył, wymyślił nową metodę. Tortury psychiczne. Opowiadał mi o moim dzieciństwie, o tym jak było pięknie. O czasach kiedy miałem kolegów, o zabawach z siostrą. Potem przypominał na siłę, że to ja to wszystko zniszczyłem. Płakałem, wymiotując, gdy pokazywał mi zdjęcia martwych ciał rodziców oraz moich ofiar. Okazało się, że planował to wszystko jeszcze zanim stało się o nim głośno. Wypytywał wszystkich o szczegóły mojego życia, dawał łapówki policjantom, aby robili zdjęcia zwłok. On to wszystko miał zaplanowane... Wiedział o mnie wszystko. Od nawyków jako dziecko, przez ulubione jedzenie, do najświeższych informacji o moich zabójstwach. Znał mnie. Wykorzystywał to. Łamał moją psychikę, a ja powoli przestawałem odróżniać rzeczywistość od fikcji. Moje ciało było obolałe i zmasakrowane, a mój umysł zniszczony. Nie wiedziałem kim byłem. Garrett morderca, czy dobry Garrett? Co właściwe, a co błędne? Czy powinienem żyć? Przecież zabijałem.. Ale chcę żyć! Mamo, ratuj...
Byłem wrakiem człowieka, który czekał na swojego pana, aby ten zadał mu nowe cierpienia. Bo tylko to się liczyło. Ból, ból, ból... Moja psychika wysiadła, zostawiając mnie z pustką w głowie.
Czas mijał szybko. Tortury, jedzenie, sen. Tortury, jedzenie, sen. I tak w kółko. Jednak czułem, że gdzieś w środku jestem sobą. Jedna myśl mi na to pozwalała. Chronić Mary. Ciągle zastanawiałem się czy wszystko w porządku. Nie wiedziałem ile tu byłem. Ale miałem nadzieję, że mała sobie radzi. Dla niej chciałem stąd uciec. Ani razu nie błagałem o śmierć.
Pewnego dnia Jason przyszedł do lochu wraz z Sebastianem niosącym lustro. Postawił je przede mną. Z trudem uniosłem obolałą głową, aby w nie spojrzeć. Gdy zobaczyłem swoje oblicze, zrobiło mi się niedobrze, a z oczu pociekły łzy. Na krześle siedział chłopak. Poniszczone ubrania, pocięta oraz poraniona skóra. Włosy powoli opadały na oczy, z których jedno tylko było otwarte, zakrywając zakrwawioną twarz. Miały dziwny kolor. U podstawy czarny, a przy końcówkach biały. Czyli jestem tutaj naprawdę długo... Czy to naprawdę ja..?
- Nie jestem mordercą.. Jestem zwykłym człowiekiem.. Ja ich nie zabiłem! Nie chciałem... Ale to było piękne! Ich wnętrzności, ich krew... Nie! To nie ja! Dlaczego to zrobiłem? Kochałem ich, to nie ich wina... Ale zasłużyli na to! Jestem człowiekiem! Jestem dobry! Nie.. Jestem mordercą, jestem zły! Chcę czuć smak krwi.. Ale to byli niewinni ludzie.. Należało im się! Nie.. To nie ja.. Nie jestem sobą.. Nazywam się Garrett Miller.. Jestem dobry.. Nie chciałem zabić.. Czy na pewno..? Haha! Nie! To nie ja! Jestem Garrett morderca! Nie.. To nie prawda.. Crystal, kocham cię.. Dlaczego zginęłaś? Przeze mnie.. Nie! To wina policji! Hahahaha! To nie ja! Albo może... Czy ktoś wie? Hm? Co ja tu robię? Mamusiu.. Mamusiu.. Mamusiu.. - szeptałem, po czym krzyczałem, a następnie znów szeptałem, ciągle płacząc. Moje oczy już bolały. Rzucałem się w przód i w tył, nie wiedziąc co jest prawdą, a co kłamstwem. Jason uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz, przerywając mój bełkot. Ocknąłem się z transu, spoglądając znów w lustro. Po raz kolejny wpatrywałem się w postać. Mimo poranionego ciała, chłopak był w dobrym stanie. Nie był bardzo chudy, nie było widać kości. Nagle rozległ się głos Jasona, gdy ujrzał na mojej twarzy zdziwienie.
- Myślałeś, że będziesz szkieletem? Nie pozwoliłbym na to. Przecież niedługo to zrobimy, kochanie... - wraz z ostatnim wyrazem, całe moje ciało zadrżało. Czy on chce..? Nie.. Nie! Nie pozwolę! Zacząłem się szarpać, próbując uciec jak najdalej. Czułem jak wszystkie moje mięśnie płoną, a wnętrzności zwijają się. Ból był przeogromny. Ale nie chciałem... Nagle Jason uderzył mnie z całej siły w brzuch. Krew wyleciała z moich ust, lądując na tafli lustra. Moje odbicie było teraz zakryte bordową cieczą. Oddychałem ciężko, próbując dostarczyć tlenu do płuc. Mężczyzna obok mnie wybuchł śmiechem.
- Co się z tobą stało, Garrecie? Nie żałowałeś swoich błędów. Byłeś kimś. Byłeś taki silny, a teraz? Jesteś nikim. Jesteś słaby. Nie istniejesz. Nie masz nikogo. Żal mi cię, mój drogi. - ostatnie zdanie wypowiedział z rozczarowaniem w głosie. Westchnął, po czym wraz z lokajem opuścił loch. Siedziałem sam na krześle, wpatrując się w podłogę. Jestem.. nikim? Nie chcę. Jestem kimś, wszyscy mnie znają.. Nie jestem słaby.. Czy żałuję swoich czynów? Nie.. Nie.. Nie! Nie żałuję! Moje ciało paliło z bólu, jednak myśli zaczynały powoli się układać. Czy jestem nikim? Każdy człowiek jest kimś. Każdy kto tylko jest sobą, jest naprawdę kimś. Czy jestem słaby? Słaby jest tylko ten, kto nie próbuje niczego zmienić. A ja zmieniłem. Wszystko. Skończyłem z przeszłością, stałem się sobą. Poznałem co to prawdziwa miłość. Nie jestem sam. Moi rodzice, siostra oraz Crystal są ze mną, w moim sercu. Mam Mary, dziewczynkę, którą uważam za siostrę. Bo rodzina to nie tylko nazwisko. To więzi. Byłem głupi, że swoją straciłem. Ale drugi raz tego błędu nie popełnię. Ochronię moich bliskich!
Nagle zacząłem się maniakalnie śmiać i histerycznie płakać. Fala dziwnej energi przeszła przez moje ciało. Zacząłem rzucać się w krześle, próbując powstrzymać śmiech oraz płacz. Po chwili uspokoiłem się. Mój wyraz twarzy z szalonego zamienił się na spokojny. Wszystkie myśli ułożyły się, nie było chaosu ani pustki. Podniosłem głowę, po czym spojrzałem przed siebie.
- Jason... Zabiję cię, ty skurwysynu!

Granica życia i śmierciOnde histórias criam vida. Descubra agora