Rozdział 1

4.5K 271 272
                                    

Tradycyjna informacja na początek. To jest SNARRY!

Na ten pomysł wpadłam jakiś czas temu. Nigdy nie spotkałam się z opowiadaniem tego typu i uznałam, że może być ciekawie. Może ktoś kiedyś stworzył coś podobnego, ale ja nic o tym nie wiem. :3 Bawcie się dobrze, bo będzie się dużo działo.

Rozdział 1

Przez dziesięć lat Albus Dumbledore nie miał pojęcia, że jego plany w jakiś sposób zostały zniszczone i nikt nie zamierzał mu o tym mówić. Nie miał pojęcia o wielu rzeczach, które wydarzyły się zaraz po śmierci Lily i Jamesa Potterów. Nie zdawał sobie sprawy, że w Stanach Zjednoczonych jest jeszcze jedna linia Potterów, która miała swoje sposoby, żeby błyskawicznie dowiedzieć się, co się stało.

Tego feralnego dnia Alfred Potter pracował w swoim domowym gabinecie, przeglądając dokumenty związane z rodzinnym biznesem, a jego żona przygotowywała słodycze dla dzieci, które wieczorem miały krążyć po okolicy z okazji Halloween. Nagle poczuł zapach spalenizny. Podniósł głowę i zmarszczył brwi, widząc, że coś jest nie tak z gobelinem, przedstawiając drzewo genealogiczne całego rodu. Jego przodek przywiózł ten artefakt, kiedy w XV wieku wyemigrował z Wielkiej Brytanii do Ameryki Północnej. Przez jakiś czas podróżował po nowym świecie, aż osiedlił się w obecnym stanie Arizona i tam rozkręcił rodzinną farmę. Tę przejmowali kolejni potomkowie rodu. Z Alfredem było tak samo.

Zawsze wiedział, że w Wielkiej Brytanii jest jeszcze jedna linia, ale nie mieli powodu, żeby nawiązywać z nią kontakty. Bywały oczywiście takie sytuacje w przeszłości, ale koniec końców każdy poszedł w swoją stronę. Jedynie gobelin był dowodem na to, że gdzieś tam mieli krewnych. A teraz wyglądało na to, że stało się coś bardzo złego.

– Tato! – krzyknął Alfred, wołając swojego ojca. – Musisz tu przyjść!

Gareth Potter szybko zjawił się w gabinecie. Rzadko słyszał, żeby jego pierworodny syn wołał go z takim przerażeniem w głosie, więc naprawdę musiało się stać coś poważnego.

– Spójrz – polecił mu Alfred, wskazując na gobelin. Tam, gdzie jeszcze niedawno imiona Jamesa i Lily Potterów błyszczały na czerwono, kolor zmienił się na czarny i pojawiły się daty ich śmierci. Tylko imię ich rocznego syna nadal miało czerwony kolor.

Gareth podszedł bliżej, przyglądając się wypalonym na czarno imionom. Wiedział, że w Wielkiej Brytanii pojawił się Czarny Pan, który siał postrach wśród czarodziejów. To, że mieszkali za oceanem, nie czyniło z nich ignorantów. A teraz wyglądało na to, że ostatni z brytyjskiej linii rodziny został sierotą.

– Idziemy po niego – powiedział Gareth. Mimo iż jego syn zarządzał teraz farmą, to kluczowe decyzje podejmował on i jego ojciec. – Dziadek powie to samo. Żaden Potter nie może zostać sam bez odpowiedniej opieki.

W ciągu dziesięciu minut zwołali rodzinne zebranie. Linia brytyjska rodu prawie teraz wymarła, ale w Stanach miała się świetnie. Dwadzieścia osób jednogłośnie opowiedziało się za sprowadzeniem chłopca. Najstarszy z rodu, liczący sobie prawie dziewięćdziesiąt lat Leonard Potter, powiedział wprost, że idzie z synem i wnukiem.

– Jesteś pewien tato? – spytał Gareth, patrząc na niego.

– Jak będzie trzeba komuś dokopać, to mu dokopię – powiedział twardo starszy czarodziej. – Nie jestem jakimś podrzędnym niemagiem, żeby siedzieć w domu z kubkiem herbaty i pozwolić, żeby cała zabawa mnie ominęła.

Alfred pokręcił tylko głową. Jego dziadek zawsze musiał postawić na swoim, a jak sobie coś postanowił, to nie było siły, żeby zmienił zdanie. Czarodziejska społeczność w Stanach bardzo go szanowała. Pomógł wielu osobom i miał olbrzymie poczucie odpowiedzialności i obowiązku, a skoro gdzieś daleko ich krewny został bez opieki, to oni mu tę opiekę zapewnią.

SpotkanieWhere stories live. Discover now