Rozdział 31

1.7K 221 72
                                    

Jakby się tak zastanowić, to uniwersum HP jest bardzo elastyczne. Zawsze można coś tam jeszcze dopowiedzieć, nagiąć nieco fakty, albo je odpowiednio wykorzystać.

Rozdział 31

Ron niemal żałował, kiedy żegnał się z Harrym i jego rodziną. Świetnie się bawił przez te kilka tygodni i dobrze zrobiła mu zmiana otoczenia. Utwierdził się w przekonaniu, że kocha swoją rodzinę, chociaż ta doprowadzała go czasem do białej gorączki. Jednak widząc, jak mocną więź Harry miał ze wszystkimi, doszedł do wniosku, że jego rodzinę też taka łączy, tylko była ona okazywana w nieco inny sposób. Kochał nawet swoją siostrę, którą dość często miałby ochotę potrząsnąć, żeby się ogarnęła. Mógł mieć tylko nadzieję, że z czasem sama spojrzy wstecz i dotrze do niej, że robiła głupoty.

– Dziękuję za gościnę – powiedział z uśmiechem. – Dawno nie spędziłem tak miło czasu.

– Cała przyjemność po naszej stronie – zapewnił go pradziadek Leonard. – Będzie mi brakowało naszych partyjek w szachy. Trudny z ciebie przeciwnik.

– Z pana też. Nigdy jeszcze nie miałem rozgrywki, która trwałaby dwie godziny. Zwykle kończą się one szybciej.

Leonard uśmiechnął się szeroko. Jak na kogoś, kto dobiegał powoli setki, trzymał się świetnie. Nagle wyjął coś z kieszeni i podał Ronowi. Zaskoczony chłopak otworzył małą sakiewkę i niemal oczy wyszły mu z orbit, kiedy znalazł tam piętnaście galeonów. Popatrzył pytająco na starszego czarodzieja i już miał coś powiedzieć, kiedy ten go ubiegł.

– Pomagałeś nam na farmie przez kilka tygodni i należy ci się coś za to – powiedział.

– Ale to nie wypada! – próbował protestować Ron. Oczywiście, że było mu miło, że jego pomoc została doceniona, ale nie pomagał, żeby coś za to dostać. Robił to, bo chciał i przy okazji nauczył się czegoś nowego. No i całkiem nieźle się opalił.

– Chcesz się kłócić ze starym gościem, który i tak cię przegada? Próbuj. Proszę bardzo, ale żebyś wiedział, że to strata czasu.

– Dziękuję, ale to naprawdę nie było konieczne. – Czuł się nieco głupio, ale też w zasadzie miło było po raz pierwszy w życiu zarobić własne pieniądze.

– Z pradziadkiem się nie dyskutuje – odezwał się Harry. – To on tu rządzi i ma być, jak on chce.

– Zauważyłem – potwierdził Ron ku zadowoleniu starszego czarodzieja.

Nagle z domu wyszedł Kyle, trzymający w rękach swoją miotłę. Ron za jego zgodą latał na niej trochę podczas pobytu i musiał stwierdzić, że to był naprawdę dobry model. Błękitny Grom nie był może najlepszą miotłą na rynku, ale na pewno plasował się na górnej półce amerykańskiego rynku miotlarskiego. Gryfon był więc więcej niż zaskoczony, kiedy kuzyn Harry'ego mu ją podał.

– Trzymaj. Jest twoja – powiedział.

– Zwariowałeś – stwierdził, gapiąc się na niego. – Przecież to twoja miotła.

– Mówiłem ci, że dostałem się do drużyny i dostałem nową miotłę. Po co ta miałaby się kurzyć w kącie? Nadal jest świetna i zasługuje, żeby ktoś na niej latał. O ile mnie pamięć nie myli, to chciałeś się dostać do drużyny Gryfonów? Teraz będziesz mógł próbować.

Ron po raz kolejny nie miał pojęcia, co powiedzieć. Kompletnie go zatkało. Nie spodziewał się, że ktoś tak po prostu odda mu swoją miotłę. Co z tego, że była używana? To nadal był świetny model, niedostępny w Wielkiej Brytanii i dzięki niemu będzie mógł spróbować swoich sił w dostaniu się do szkolnej drużyny.

SpotkanieTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang