Rozdział 23

1.7K 227 147
                                    

Smutno mi, bo mój mały szynkożerca odszedł, ale miał długie, chomicze życie.

Rozdział 23

Ten cały Bal Bożonarodzeniowy był kolejnym źródłem stresu dla niektórych osób. Ron myślał, że zwariuje, kiedy profesor McGonagall uznała, że Gryfoni nie mogą przynieść szkole wstydu i zachowywać się na przyjęciu jak stado pawianów, które nie umieją tańczyć i z tego względu zorganizowała dla nich lekcje tańca.

"Co ja takiego zrobiłem, że na pierwszy ogień musiałem pójść ja?" – pisał do Harry'ego. – „To prawda, że kiepski ze mnie tancerz, ale ludzie! Miejcie litość! Teraz wszyscy wiedzą, że z nerwów depczę innym po palcach."

Przynajmniej mógł się wyżalić przyjacielowi, który na pewno nieco się z niego podśmiechiwał, ale nie dokuczał mu z tego powodu. Natomiast Fred i George, którzy zapomnieli już o swojej przygodzie z brodami i bez problemu zaprosili koleżanki z Gryffindoru na bal.

– Lepiej się pospiesz Ron, bo za chwilę nie będziesz miał żadnego wyboru – powiedział George.

– Nie wiem, czy w ogóle mam ochotę iść – przyznał szczerze. – I tak nie umiem tańczyć, a moja szata wyjściowa to jakiś koszmar – przypomniał im. Wiedział, że ich mama chciała dobrze, ale szata, którą znalazła dla niego w lumpeksie, była tak okropna, że już wolał nie iść na bal, niż ją założyć.

– Nie jest tak źle – powiedział Fred. – No dobra... Jest fatalna – zgodził się, widząc spojrzenie młodszego brata. – Ale pomyśl, że mogło być gorzej.

– Widziałeś to dziwne coś wokół kołnierza? – spytał Ron. – Nikt mnie nie zmusi do założenia tego czegoś.

Bliźniacy, widząc, że nie przekonają go, uznali, że na razie lepiej będzie zostawić go w spokoju. Niewiele mogli zrobić w sytuacji, w której Ron zwyczajnie nie chciał iść na bal.

Gryfon odetchnął z ulgą, kiedy jego bracia sobie poszli. Doceniał, że chcieli go pocieszyć, ale choćby się waliło i paliło, że założy tego czegoś na bal. Nie dość, że wyglądało, jakby zżarły to mole, to na dodatek koszmarnie śmierdziało jakimś specyfikiem. Nie wspominając już o tej tandetnej koronce. Już wolał zostać w wieży, niż potem wysłuchiwać kpin Malfoya i jego świty.

Z westchnieniem schował zaczęty list do Harry'ego do torby, zarzucił ją na ramię i poszedł w kierunku biblioteki. Równie dobrze mógł zająć czymś myśli i odrobić pracę domową z zielarstwa, a potem porozmyślać nad swoim życiem. Zwykle nie użalał się nad sobą, ale bywały momenty, że to było silniejsze od niego. Czuł się wtedy gorszy od innych i miał ochotę zaszyć się w jakimś kącie i udawać, że go nie ma. Nie miał zamiaru robić rodzicom wyrzutów, tak jak kiedyś zrobiła to Ginny. Wiedział, że oboje się starają, ale to nie zmieniało jego odczuć. Obiecał sobie, że kiedyś znajdzie dobrą pracę i to taką, w której będzie się czuł spełniony.

– O matko! – krzyknął, kiedy wychodząc zza zakrętu, prawie zderzył się ze Snapem. – Przepraszam profesorze. Zamyśliłem się.

– Chyba dość mocno panie Weasley, skoro wzywał pan własną matkę – zauważył Mistrz Eliksirów.

Zdaniem Rona, Severus Snape był jedyną osobą w całym Hogwarcie, która podchodziła do tego całego zamieszania z turniej poniżej przeciętnego entuzjazmu. Chociaż komentarz, jakim uraczył Rona przy partyjce szachów niedługo po wyborze reprezentantów szkół, nadal wywoływał u rudzielca ataki śmiechu.

– Diggory przynajmniej ma coś pod tą czaszką w przeciwieństwie do swojego ojca. Nienawidzę tego zadufanego w sobie karierowicza – burczał wtedy, zapominając zdaje się, że Ron siedział naprzeciwko niego i gapił się niepewnie. Nie miał wtedy pojęcia, jak zareagować, kiedy tyrada nadal trwała: – Jestem ciekaw, co pokażą słynny zawodnik quidditcha i ta młoda wila. To może być całkiem ciekawe widowisko. Mam nadzieję, że Karkarow będzie sobie pluł w tę swoją kretyńską brodę.

SpotkanieWhere stories live. Discover now