Rozdział 2

2.2K 234 152
                                    

Bardzo mnie cieszy, że pierwszy rozdział wam się spodobał. Nie spodziewałam się takiego odzewu z waszej strony. To co? Jedziemy z kolejnym? I żebym nie zapomniała: koń jest tylko koniem XD

Rozdział 2

Harry zawsze wyczekiwał listów od brata i siostry. Był bardzo ciekaw, jak wygląda nauka w Ilvermorny. W domowej bibliotece znalazł książkę o historii szkoły. Nie potrafił jeszcze szybko czytać, ale strona po stronie i dowiadywał się coraz więcej. Jak na siedmiolatka był naprawdę dociekliwy i jeśli coś go zainteresowało, to koniecznie musiał się wszystkiego dowiedzieć.

Kiedy przeczytał, że Ilvermony znajduje się w stanie Massachusetts na szczycie góry Mount Greylock, od razu wyjął mapę i odszukał przybliżoną lokalizację szkoły. Ciekawe było też to, że Ilvermorny było zamkiem, co w Stanach Zjednoczonych było raczej rzadkością. Jeśli już jakieś istniały, to zostały wzniesione w czasach kolonizacyjnych albo były jakimś wymysłem bogatych właścicieli ziemskich. Spytał raz nawet pradziadka Leonarda, czemu oni nie mieszkają w zamku, skoro Potterowie pochodzą z Wielkiej Brytanii?

– Tam jest chyba dużo zamków, prawda?

– Powiedz mi dziecko, czy zamek pasowałby do farmy? – spytał go wtedy pradziadek, który właśnie spokojnie przeglądał gazetę.

Harry musiał przyznać mu rację. Zamek zdecydowanie nie pasowałby do tego miejsca. Poza tym chłopiec lubił ich dom. Miał tu swój pokój, swojego konia, krewnych i całą masę zwierząt, którymi uwielbiał się zajmować. Susan żartowała czasem, że niedługo pewnie zamieszka w stajni, bo nie szło go stamtąd czasem wyciągnąć.

– Byłoby tu trochę ciasno – powiedział wtedy Harry, czyszcząc kopyta Prince'a. – Trzeba mu będzie zmienić podkowy – zauważył, zaglądając pod jedno z kopyt. Prince zarżał, jakby zgadzał się z nim.

– Ten koń cię uwielbia – stwierdziła tylko z rozbawieniem jego kuzynka.

– Z wzajemnością. Dziadek kazał nam coś jeszcze zrobić, jak tu skończymy?

– Chyba nie. Wiem, że jutro jedzie na giełdę. Może spytamy go, czy możemy z nim jechać? – zaproponowała.

Magiczna giełda była czymś niezwykłym. Harry był na niej raz razem z tatą i wujkiem. Sprzedawali tam różne produkty z ich farmy. Na wełnę magicznych owiec mieli stałego odbiorcę, który sam organizował transport bezpośrednio od nich, ale całą resztę sprzedawali zawsze sami, a nie było tego mało. Mistrzowie Eliksirów zawsze bardzo chętnie się u nich zaopatrywali i chwalili dobrą gatunkowość. W skrzyniach ułożone już były między innymi pióra hipogryfów, ich zrzucone pazury i włosie z ogonów, do tego włosy jednorożców i innych stworzeń.

Wokół terenu farmy znajdowali się inne rzeczy. Harry wiedział, gdzie ma gniazdo jeden z gromoptaków i zawsze szukał tam piór. Czasem udało mu się jakiejś znaleźć, ale prawdziwą gratką było, kiedy znalazł skorupy po wyklutych pisklętach. Nie wiedział, czy zostały wypchnięte przypadkiem, czy specjalnie, ale nie miało to znaczenia. Cieszył się, że je znalazł. Oczywiście miał pełną świadomość, że właściciel gniazda obserwował go na początku, ale nie znajdując w nim zagrożenia, reagował bardzo spokojnie na jego obecność. Poza tym chłopiec nigdy nie zbliżył się do gniazda. Szanował terytorialność majestatycznego stworzenia i lubił podziwiać go z daleka.

Jego babcia była prawdziwą mistrzynią w dziedzinie składników do eliksirów i to od niej czerpał wiedzę, co może się nadać potencjalnych kupcom i ile to jest warte. Z jej pomocą wszystko, co udało mu się znaleźć, zostało opisane i schowane. Babcia zabierała ich też ze sobą, kiedy zbierała zioła i uczyła ich o nich, a Harry chłonął wiedzę jak gąbka. Gdzieś tam pod skórą czuł, że samo warzenie eliksirów nie będzie jego domeną, bo zwyczajnie go do tego nie ciągnęło, ale uznał, że idąc do szkoły, wypadałoby chociaż znać składniki, z którymi się pracowało. No i w szkole na pewno nauczy się podstaw warzenia. Nawet Susan twierdziła, że byłby wstyd, gdyby na czymś naprawdę prostym wysadzili jakiś kociołek.

SpotkanieWhere stories live. Discover now