Rozdział 39

1.6K 200 112
                                    

Ludu mój ludu... Gorąco...

Rozdział 39

– Natychmiast złaź z tego konia! – ryknął Severus, widząc, że Harry spokojnie sobie siedzi na grzbiecie Prince'a, a koń spacerkiem krąży wzdłuż ogrodzenia.

– Nie dramatyzuj, bo nie ma powodu. Przypomnę ci, że magomedyk powiedział, że dopóki ktoś mi pomoże wsiąść, zsiąść i nie będę galopował, to wszystko będzie w porządku – zauważył, wywracając oczami. – Poza tym Prince nigdy w życiu by mnie nie zrzucił. Mam rację?

W odpowiedzi wierzchowiec zarżał, potakując. Nigdy w życiu nie zrzuciłby swojego jeźdźca. Był porządnym koniem, a nie jakimś nieokrzesanym źrebakiem.

Severus zacisnął mocno szczękę, patrząc na swojego partnera, któremu zbliżał się termin porodu, a zachowywał się jakby nigdy nic. Oczywiście, że uważał na siebie, ale powtarzał, że ciąża to nie choroba i jakimś cudem przekonał magomedyka, żeby co jakiś czas pozwolił mu jeździć konno.

Pierwsze trzy miesiące były ryzykowne i Harry w pełni to rozumiał, ale potem zaczęło go nosić. Miał takie humory, że ciężko było z nim wytrzymać i Severus czasem żałował, że jednak nie został w Hogwarcie. Już wolałby się użerać z imbecylami w swojej klasie niż ciężarnym partnerem, który łypał na niego spod oka, gdy słyszał, że coś może mu zaszkodzić.

Kiedy Severus powiedział Albusowi i Minerwie, że zostanie ojcem, ci na początku myśleli, że sobie z nich żartuje. Dopiero potem zaczęli mu gratulować i musiał im kilka rzeczy opowiedzieć. Naturalnie nie zdradził, kim jest jego partner, bo na razie Harry nadal sobie tego nie życzył.

– Pomyślę o tym po urodzeniu dziecka – zapewnił. – A na razie mam ochotę na rybę i pomidory – przyznał, idąc do kuchni, żeby poprosić, któregoś ze skrzatów domowych o przygotowanie zachcianki.

Mistrz Eliksirów pokręcił tylko głową, a potem poszedł do swojej pracowni. Miał sporo zamówień, które musiał zrealizować. Od kiedy nie uczył, odpadło mu nadzorowanie szlabanów i wyłapywanie uczniów wałęsających się po nocach. W końcu mógł się porządnie wysypiać, co też miało wydźwięk na jakość jego pracy. Miał więcej energii, nie musiał pić tyle kawy i eliksirów, żeby się wzmocnić. Był w szoku, kiedy którejś niedzieli obudził się o dziewiątej rano. Nigdy tyle nie spał. Zwykle budził się wcześnie rano, szedł na śniadanie do Wielkiej Sali, a potem do pracowni. Teraz też jadał w towarzystwie, ale przynajmniej w takim, które nie męczyło go idiotycznymi pytaniami. Z krewnymi Harry'ego naprawdę można było podyskutować.

Polubił się bardzo z prababcią Anną, która miała obszerną wiedzę w zakresie dziko rosnących magicznych roślin. Doskonale wiedziała, gdzie co rośnie w promieniu dobrych trzydziestu kilometrów i bardzo chętnie pokazywała mu te miejsca.

– Ja nie będę żyć wiecznie – mówiła. – Dobrze, że ktoś zapamięta to wszystko. Wydaje mi się, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.

– Pochlebia mi pani.

– Pani to sobie możesz mówić do baby w sklepie. Jesteśmy teraz rodziną – prychnęła. – Harry cię wybrał, a ty wybrałeś jego. W naszej rodzinie nie ma przypadkowych związków. Dowód na to Harry obecnie nosi w sobie – dodała z uśmiechem. – Wiem, że są momenty, że działa ci na nerwy, ale to w końcu minie. On nigdy nie był przeciętny. Zawsze gnał naprzód i odkrywał nowe rzeczy. Nawet zaprzyjaźnił się z duchami indiańskich wodzów, a ci wyjawili mu kilka swoich tajemnic.

– To tam zginął Czarny Pan, prawda? – zapytał, patrząc w kierunku, gdzie według tego, co mówił Harry, była brama. Słyszał, że jej odpowiednik znajdował się w Departamencie Tajemnic w ministerstwie, ale nikt nieuprawniony nie mógł tam wejść. Niewymowni nigdy nie zdradzali, co tam się działo i tak naprawdę nikt nie wiedział, nad czym pracowali. Krążyły pewne pogłoski i czasem coś docierało do jego uszu, jeśli Czarny Pan miał tam swoich szpiegów, ale nie było to nic konkretnego. Słyszał, że zmieniacz czasu był wynalazkiem Niewymownych, ale nikt nigdy tego nie potwierdził.

SpotkanieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora