Rozdział 14 | 5975 słów

342 43 28
                                    

Jeongguk

Nasze szaleństwa na Jeju na szczęście obyły się bez większych urazów. Nie licząc jakichś niewielkich otarć lub skaleczeń podczas wędrówek po wyboistych terenach w czasie zwiedzania. Najważniejsze, że nikt się nie posprzeczał, nie zwyzywał lub pobił. A trochę się tego jednak obawiałem lądując w pokoju z Parkiem. I oczywiście nie miałem tu na myśli siebie, a raczej jego, gdyby uznał, że znowu mu dokuczam i ma tego dosyć. O dziwo do niczego takiego nie doszło. A nawet mógłbym stwierdzić, że nasza relacja trochę się poprawiła. Przynajmniej z mojej strony, po tym, co robiłem z nim po pijaku. O czym rozmawialiśmy, jak otwarcie flirtowaliśmy i w jakie strony zawędrowały moje myśli w tamtym momencie... Raczej nie potrafiłbym się na niego gniewać. Teraz pragnąłem go tylko i wyłącznie malować, będąc skłonny zapełnić jego rysunkami całą moją pamięć na tablecie.

Raczej nikt z nas nie chciał tak szybko powracać do tej szarej, seulskiej codzienności. Żałowałem, że nie możemy zostać na Jeju znacznie dłużej. Choćby jeszcze z tydzień. Bo teraz czekał mnie konkretny zapierdol. W lutym czekała mnie walka, więc musiałem już zacząć pilnować diety, aby zbić nieco wagę. A przy tym ćwiczyć co najmniej dwa razy dziennie wszystkie mięśnie na sztangach, ławkach i wyciągach. Miałem to szczęście posiadać tę moją małą, domową siłownię, więc chociaż do tego nie musiałem non stop kursować po Seulu, marnując przy tym czas. Niestety na treningi, na które obiecałem sobie chodzić prawie codziennie, za wyjątkiem dni, w których byłbym za bardzo obity, musiałem już przedzierać się przez pół Seulu. Ale wiedziałem, że będzie warto. Bo wygrana = większa gaża. A większa gaża = więcej oszczędności na mieszkanie i studia Sayi.

W styczniu, oprócz przygotowań na walkę, czekała mnie też sesja, co wydawało się nawet gorsze. Bo choć tych praktycznych przedmiotów AŻ TAK się nie obawiałem (choć lekki strach był, bo cholera wie co ten stary dziad, Min Yoongi, wymyśli), to reszty już niestety tak. Ale co nie dopowiem to dowyglądam, tak? Jakoś da się radę, nie ma co się zamartwiać.

Kolejnym styczniowym zmartwieniem okazała się moja kochana siostrzyczka Saya, która odwaliła niezłą manianę. Liczyłem, że pamięta, jak dotrzeć na moją uczelnię. I którym wejściem się do niej dostanie. Ale najwyraźniej pamiętała o tym tylko wtedy, gdy chciała sobie pooglądać innych studentów. Tym razem pech chciał, że wpadła prosto na Min Yoongiego, nieświadomie go zwyzywała, po czym rozwaliła mu pół gabinetu. NICE. Widać, że moja krew! I choć początkowo byłem na nią trochę podkurwiony, oczywiście jak zawsze trzymając przy niej nerwy na wodzy, tak po dłuższym przemyśleniu bardzo dobrze zrobiła. No bo... gdybym wiedział wcześniej, że jest zdolna do takiej rozpierduchy, od razu bym ją do niego posłał, żeby miał małą nauczkę za ośmielenie się zadzierania ze mną i stawiania mi tak niskich ocen! I CAŁOWANIA PARK JIMINA, CO JUŻ W OGÓLE BYŁO MOCNĄ PRZESADĄ! No i znów powróciłem do tematu Jimina... Ale jak mógłbym tego nie robić?

Pierwszy tydzień po powrocie był intensywny. Już zaczynałem chodzić z milionem siniaków. Najwięcej miałem ich jednak na łydkach i udach, trochę na ramionach, bo na uderzenia na twarzy byłem za szybki dla moich oponentów, zwłaszcza na zwykłych sparingach. Oczywiście to nie wykluczało ich całkowicie, bo musiałem też ćwiczyć moje reakcje na uderzenia w twarz. A to już w pierwszym tygodniu zaowocowało lekkim rozcięciem przy wardze, siniakiem na lewym policzku i lekko spuchniętym (na szczęście jeszcze nie przekrwionym!) okiem. O rękach nie wspominałem. Bo nawet pomimo zabezpieczeń i rękawic, zawsze mocno je obijałem. Dlatego knykcie też były pouszkadzane. I gdybym nie okładał ich w domu lodem, zapewne niezbyt mógłbym malować. A przecież to było moim priorytetem.

Na którymś z kolejnych wykładów, zanim jeszcze zająłem miejsce mój wzrok znów przykuły te jasne, zawsze ładnie ułożone włoski. Skierowałem się w ich kierunku, ignorując patrzących na mnie Yu i Jacksona, którzy czekali aż zajmę przy nich miejsce. Jakoś nie miałem dzisiaj ochoty na biadolenie o głupotach. Bardziej interesowało mnie co u Jimina. Dlatego to przy nim zająłem miejsce, wyciągając od razu tablet i rzucając plecak na podłogę. Nie odezwałem się specjalnie, będąc ciekawy jego reakcji.

Rume | Jeon Jeongguk x Park JiminWhere stories live. Discover now