Rozdział 17 | 6418 słów

332 47 26
                                    

Jeongguk

Mieliśmy z Jiminem poważnie porozmawiać. Możliwe, że wyznać to, co leży nam na sercu. Ale nasze życiowe doświadczenia trochę nam to utrudniały. I prawie znów po prostu od niego uciekłem, zamierzając tylko jeszcze przez chwilę go podenerwować, aby zamiast polepszyć naszą relację, znów ją całkowicie zniszczyć. Ale chyba los miał dla nas inne plany. Prawdopodobnie nawet gorsze...

Bo ciecz, w którą wdepnąłem, nie była czerwona, jak zakładałem. A więc to nie był jakiś atak terrorystyczny, czy coś podobnego... Tym gorzej.

Wycofałem się, zamykając drzwi. Odrzuciłem na chwilę kurtkę, aby ściągnąć buty, bo nie chciałem roznieść tej cieczy po pracowni.

Musiałem najpierw sprawdzić co to takiego. Nie zniszczyła mi butów, więc nie był to żaden kwas. I nie miała mocnego zapachu, więc nie była to benzyna.

Jeszcze gorzej.

Spróbowałem ją, starając się rozpoznać co to takiego. Było nieco kleiste i tłuste.

- Co ty robisz?! Zatrujesz się! - usłyszałem zaraz od strony stołu, przez chwilę zapominając o obecności Jimina, który chyba był zbyt zdezorientowany albo spanikowany, aby początkowo w ogóle się odzywać.

Ale to nie pomagało. Nie ma co krzyczeć i panikować w takich sytuacjach.

- Co się dzieje? Pożar?! - zapytał, znów podniesionym głosem, a ja starałem się to przeanalizować.

- Spokojnie - poprosiłem go. - Trzeba ocenić sytuację. To chyba olej - wytłumaczyłem, odrzucając te buty na bok, na razie jak najdalej od drzwi. Ale nadal nie wiedziałem, na czym dokładnie stoimy. Dlatego znów zarzuciłem kurtkę na siebie, podtrzymując ją ręką i ostrożnie otwierając drzwi. Jednak tym razem od razu buchnęły stamtąd płomienie, które już chyba zdążyły się nieco roznieść.

No ładnie.

Zamknąłem je szybko, rozumiejąc już, że zaczyna się robić niebezpiecznie. Olej i ogień raczej... nie są dobrym połączeniem.

Tędy nie wyjdziemy, ok. Trzeba to zabezpieczyć.

Złapałem szybko za jakiś materiał Taehyunga, których „miałem nie tykać", jak kiedyś wspomniał mi Jimin. Ale sytuacja była wyjątkowa, więc może mi wybaczy.

Upchałem go w szparze między drzwiami a podłogą, licząc, że to choć trochę zatrzyma rozlewający się olej.

A skoro tę drogę ucieczki mieliśmy odciętą, nie mając zamiaru ryzykować poważnych poparzeń, zaraz przeniosłem wzrok na okna. Iiii...

JA PIERDOLE. CO TO ZA POJEBANY BUDYNEK?

Przeszedłem żwawym krokiem pod te okna, obserwując, co znajduje się tuż za nimi. Czyli cudowne, grube jak skurwysyn, kraty.

- Co za debile zamontowali takie gówno? - mruknąłem, wkurwiony, obserwując wszystkie okna, licząc, że może choć jedno z nich nie jest zabezpieczone. Ale gdzie tam, te pracownie studentów, pełne skarbów w postaci karykaturalnych obrazów pierwszoroczniaków, musiały być przecież zabezpieczone jak więzienie o zaostrzonym rygorze. Ech.

Jimin na szczęście zdał się na razie na mnie, pozostając w miejscu i po prostu obserwując moje działa. Byłem mu za to wdzięczny, bo w takich sytuacjach „normalne osoby" powinny siedzieć cicho i dać działać tym „nienormalnym", dostosowanym do takiego survivalu z prawdziwego zdarzenia.

- Spróbujemy je wyłamać? - zaproponowałem, zerkając na blondyna, który patrzył na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Nie lubiłem tego widoku. Aż znów na chwilę powróciłem myślami do tamtej sytuacji z klubu, kiedy po raz pierwszy wywołałem u niego łzy.

Rume | Jeon Jeongguk x Park JiminWhere stories live. Discover now