Rozdział 8: Tak, to już ten czas

121 22 113
                                    

   Było dokładnie tak, jak postanowili. Reszta maja oraz większość czerwca minęły nastolatkom w pełnym skupieniu na celu, który obrali.

   W szkole Laura, Igor i Filip wydawali się swojemu otoczeniu może nieco nieobecni. Nie angażowali się w rozmowy i plany swoich rówieśników. Oboje chodzili do klasy o profilu biologiczno-chemicznym, dlatego wolny czas pomiędzy lekcjami poświęcali rozmowom i notatkom w zeszycie, którego zawartość pilnie chronili przed wzrokiem niepożądanych osób. Gdy pozwalał na to plan lekcji, spotykali się na przerwach z Igorem w szkolnej kawiarence.

   Cała trójka prawie wcale się już nie uczyła – bez trudu jednak pozaliczali wszystkie przedmioty. Na korytarzach szkolnych nie konfrontowali się z Bartkiem, który zresztą również nie próbował nawiązywać z nimi kontaktu. Na jego bladej skórze jeszcze przez długi czas mieniły się wielokolorowe siniaki. Obrócił to jednak na swoją korzyść, opowiadając wszystkim o krwawej bójce, którą oczywiście wygrał.

   Adamowi dłużyło się najbardziej – w swoim technikum stał się całkowitym odludkiem, który z nikim nie rozmawiał. Im dłużej to trwało, tym większa przepaść rosła pomiędzy nim a rówieśnikami. Miał silne poczucie, że nikt z osób ze szkoły nie zasługuje na jego uwagę. Wszyscy wydawali mu się do bólu przewidywalni, a ponadto przygłupi. W duchu dziękował losowi, że wcześniej poznał Laurę, Igora i Filipa. Teraz mógłby ocenić ich w podobny, powierzchowny sposób.

Nie będę się oszukiwał. Pewnie już nigdy nie poznam nikogo takiego jak Dominik, myślał sobie.

   Widział, że nawet jeśli gdzieś tam jest ktoś podobnie wyjątkowy, on prawdopodobnie i tak nigdy nie będzie miał już w sobie tyle inicjatywy i naiwności, by dać mu szansę na bliższą relację.

   W dogodnych okolicznościach przyjaciele wybierali się po szkole na zakupy. Dość łatwo poszło z przygotowaniem apteczek dla każdego ze czwórki. Bandaże, plastry, leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe dostępne bez recepty, węgiel aktywny czy płyn do odkażania ran – te przedmioty kupili bez problemu. Choć wcześniej nieco obawiali się, że ktoś będzie wypytywać, po co im takie zapasy, okazało się, że tak naprawdę wcale nie zwracano na nich uwagi. Ot dzieciaki szykujące się na biwak czy inne kolonie – nic nadzwyczajnego.

   Nieco więcej trudu wymagało sensowne skomponowanie prowiantu. Igor nie krył rozczarowania tym, że nie może zrobić zapasów coca-coli i słodyczy – stanowiłyby zbędny balast dla pieszej wędrówki. W ruch poszły zatem małe konserwy i żywność liofilizowana. Wiedzieli, że to nie wystarczy na długo, dlatego podczas wytyczania szlaku na papierowych mapach turystycznych starali się zaznaczać sklepy. Niestety, szybko okazało się, że w wielu obszarach, które planowali przemierzyć, po prostu ich nie ma.

   Na bieżąco odhaczali wszystkie nowe artykuły z listy, którą sporządzili w maju. Pojawiły się na niej także zupełnie nowe pozycje, na przykład spray na komary, mały haczyk do wyciągania kleszczy czy butelki filtrujące wodę. Wszystko to łącznie kosztowało majątek – przynajmniej dla Adama i Laury, którzy mieli wrażenie, że ich całe dotychczasowe życie nie pochłonęło tyle gotówki. Teraz jednak nikt nie wdawał się już w zbędne dyskusje, wszyscy mieli wspólny cel i żadne z czworga nie chciało zaprzepaścić szans na ucieczkę.

***

   W końcu nastał dzień, gdy każdy odnotowany na papierze przedmiot został odznaczony. Był dwudziesty czwarty czerwca – za dwa dni nocą miała rozpocząć się przygoda, która zmieni życie tych czworga na zawsze, a tak przynajmniej każde z nich sądziło. Pomimo regularnych zakupów i planowania ostatnie tygodnie bardzo się dłużyły. Teraz, gdy wszystko wydawało się naprawdę realne i nieodwołalne, pojawiły się także pewnego rodzaju wątpliwości.

Czy cokolwiek ma jeszcze sens?Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon