Rozdział 11: Wszystko teraz

106 22 124
                                    

   Chociaż przemierzali nocą ciemny las, czuli się wyjątkowo bezpiecznie i komfortowo. Czołówki świeciły jasno, oświetlając im nierówną, pełną wzniesień i zboczy drogę pośród Gór Bystrzyckich. Temperatura powietrza dawała przyjemne wytchnienie po całym dniu spędzonym w duchocie. Delektowali się rześkim, nocnym powietrzem. Wiedzieli, że mają przed sobą wiele kilometrów wędrówki, zanim będą mogli rozbić obóz i poszukać sklepu w okolicy.

   Nie mieli przy sobie wody, co stanowiło dotychczas największy problem. Na szczęście w przyszłości będą mogli zrobić większe zapasy – dzięki Kasi, czyli kolejnej osobie do noszenia bagażu. Tak przynajmniej myślał sobie Adam. Wodę będzie także łatwiej magazynować w obozach, które będą robić. Teraz jednak są skazani na odczuwanie pragnienia. 

   Nieco martwiący dla nastolatków fakt stanowił brak oznaczeń sklepów i stacji benzynowych na mapach, z których korzystali. Pod tym względem czekało ich błądzenie i badanie terenu. Mimo wszystko zachowywali pozytywne nastroje, prowadząc wesołe rozmowy między sobą.

– Zawsze uważałem, że jestem sową – stwierdził Igor, dając duży krok nad gałęzią. – Jeśli o mnie chodzi, mógłbym tak całą noc chodzić i kłaść się spać o świcie.

– To chyba nie dla mnie – powiedział Adam, nadal idący na przedzie brygady. – Właściwie cały czas ziewam. No ale ja tak naprawdę nie zmrużyłem oka w tej chałupie.

– Ja mogę zasnąć gdziekolwiek – oznajmił Igor zadowolonym z siebie tonem. – Tak sobie myślę, że jak komuś chce się pić, to mamy jeszcze takie owocowe musy. Nie jest to może płyn, no ale są półpłynne.

   Reszta przystanęła na tę propozycję ochoczo. Zatrzymali się na chwilę, a chłopak rozdał każdemu saszetki z ustnikami. Jabłkowo-truskawkowe smoothie smakowało wprost wyśmienicie. Delektowali się nim, siedząc na leśnej ściółce i patrząc w gwiazdy.

– Ja też już jestem zmęczona – powiedziała Kasia, gdy opróżniła swój mus owocowy mniej więcej do połowy.

– Przejdźmy jeszcze pięć-sześć kilometrów – zaproponował Filip. – Warto zrobić nieco większy dystans, żeby później komfortowo rozbić namioty. Poza tym na wysokości Bystrzycy Kłodzkiej powinny być jakieś sklepy.

– Racja – poparła go Laura, co miło połechtało ego chłopaka.

   Igor, który jako pierwszy skończył posiłek, wstał i zakomunikował nagląco:

– No, to dalej, dalej!

***

   Całonocna wędrówka po bezdrożach Sudetów mocno dała im się we znaki. Starali się unikać podejść i poruszać się wyłącznie zboczami gór, ale nie zawsze było to możliwe. Czuli się brudni, zmęczeni, a przede wszystkim spragnieni. Owocowe musy dodały im co prawda nieco energii, ale pozostawiły również nieprzyjemny posmak fermentującego cukru w ustach, którego nie mieli w jaki sposób przepłukać. Niemal każdego bolała głowa z odwodnienia. Po zmroku trudno było mieć pewność, czy idą w dobrym kierunku. 

   Chociaż Adam, który dumnie dzierżył kompas, zapewniał wszystkich, że droga przebiega zgodnie z planem, zmęczenie coraz bardziej poddawało pod wątpliwość jego słowa. Laura i Igor byli pewni, że idą znacznie dłużej niż sześć kilometrów. Filip miał wrażenie, że Kasia średnio co pięćset metrów pyta, kiedy rozbiją obóz. W powietrzu dało się wyczuć zagęszczającą się atmosferę.

   Żeby rozładować nieco napięcie spowodowane brakiem pewności, gdzie właściwie się znajdują, szli skrajem lasu, wypatrując świateł pobliskich miejscowości widocznych za polami i łąkami. Pojedyncze domki widoczne daleko na horyzoncie nie wyglądały jak miejsca, do których warto się udać, choć bardzo zazdrościli ich mieszkańcom. Wyobrażali sobie miękkie, wygodne łóżka i łazienki z prysznicami lub wannami, w których można zmyć z siebie pot oraz kurz. W końcu jednak dostrzegli znacznie więcej świateł migoczącego w oddali miasta. 

Czy cokolwiek ma jeszcze sens?Where stories live. Discover now