Rozdział 22: 100 kilometrów

101 20 107
                                    

Część IV: Depresja

   Poczucie upływającego czasu. Coś ewidentnie zmierzało ku końcowi. Od celu wędrówki dzieliło ich około stu kilometrów. W linii prostej znacznie mniej, jednak planowali kluczyć lasami. Choć sto kilometrów to wciąż było więcej, niż dotychczas przeszli pieszo, cel wydawał się jednak bliższy. Z pewnością przybliżała go dodatkowo umowa, jaką zawarli. Jeśli teraz będzie ścigać ich policja, nie mieli zamiaru dłużej uciekać.

   Początkowo Adam oponował przed takim rozwiązaniem, ale ostatecznie dał się przekonać. Właściwie to nie miał wyboru, znowu został przegłosowany. Cel rodził pytania, na które wcale nie mieli ochoty odpowiadać:

Jak wrócimy? Co powiemy? Kiedy znowu się zobaczymy?

   Nawet nie myśleli o zakładaniu obozowiska, dopóki nie dopadli pierwszej rzeki, w której byli w stanie umyć się i wyprać śmierdzące ubrania. Lodowata Dzika Orlica pomogła im przynajmniej częściowo odzyskać hart ducha. Szorowali się tak, że aż poczerwieniała im skóra. Nie mieli też żadnej krępacji, by rozebrać się przed sobą całkowicie do naga.

   Przebrali się we względnie czystą odzież, którą ochroniły ich plecaki. Igor musiał pożyczyć koszulkę i spodenki od Filipa, by nie musieć zakładać mokrych ubrań. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że na niego pasują.

   Po gruntownej kąpieli udali się na zachód od miejscowości Bohousová, gdzie na sporym wzniesieniu w sosnowym lesie rozstawili namioty. Mieli za sobą całą dobę bez snu i bez jedzenia, ponieważ ostatnie wydarzenia całkowicie odebrały im apetyt. Z tego powodu przespali ciągiem kilkanaście godzin, a gdy obudzili się, ogołocili całe swoje zapasy żywności. Igor musiał pożyczyć część ubrań i ekwipunku od reszty, ponieważ sam stracił własne wyposażenie. Nadal czuł się tym bardzo zawstydzony.

   Początkowo skupiali się na podstawowych potrzebach. Najtrudniej było ponownie udać się do sklepu, by uzupełnić zapasy jedzenia. Długo zastanawiali się, kto powinien pójść i jaką strategię obrać. Ostatecznie ciągnęli zapałki i wypadło na Filipa, który postanowił wybrać się na zakupy sam.

   Misja zakończyła się sukcesem – chłopak wrócił co prawda zmęczony dźwiganiem, jednak ku nieopisanej uldze reszty nie miał pobladłej ze strachu twarzy ani rozdygotanych rąk.

   Dopiero gdy zjedli i napili się piwa, chłopak powiedział do nich wyraźnie podekscytowany:

– Jest takie miejsce w lesie, gdzie na skraju zbocza nie rosną drzewa. Widać szeroką panoramę i jakiś zajebisty zamek.

   Zainteresowany Adam spojrzał w mapę i po chwili jej studiowania stwierdził:

– To pewnie zamek Litice.

– Ciekawe, jaka jest jego historia – zamyśliła się Laura.

   Nikt nie miał już odruchu sięgnięcia po telefon, by sprawdzić informacje na ten temat. Nawet o tym nie pomyśleli.

   Na jakiś czas zatrzymali się w tym samym miejscu, zbierając siły: zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Zainteresowanie zamkiem Litice wróżyło jednak poprawę samopoczucia po wcześniejszych, przykrych doświadczeniach. Parę dni spędzili dość nudno, choć nie narzekali na brak atrakcji. Wygrzewali się na słońcu, pili czeskie piwo i rozmawiali. Tego ostatniego było zdecydowanie najwięcej. Wciąż delektowali się możliwością kąpieli i prania w pobliskiej rzece. Okazało się, że zapach obornika bardzo trudno usunąć z ubrań, dlatego płukali je w wodzie niemal codziennie i suszyli na pełnym słońcu. Z czasem zauważyli, że materiały płowieją i bardziej nabrały woni glonów i mułu, choć zapach ten zdecydowanie był łatwiejszy do tolerowania.

Czy cokolwiek ma jeszcze sens?Where stories live. Discover now