9. Prawda w oczy kole.

86 21 146
                                    


Mrok wydobywający się z tego miejsca mógłby zrazić niejedną zbłąkaną duszę, która odważyłaby się postawić tu swe kroki.

Dinah była zbłąkana, ale bez duszy. Dlatego to miejsce nie robiło na niej żadnego wrażenia.

W milczeniu obserwowała starą pomarszczoną czarownicę mieszającą w kotle dużą chochlą. Gdzie nie udała się po kolejne wskazówki na uleczenie Ominisa tam spotykała się z istnym przerażeniem, gdy tylko wspominali o wiedźmie mieszkającej na południu Wielkiej Brytanii. Udanie się w jej progi, obcy opisywali jako ostateczne spotkanie ze śmiercią.

Doprawdy ile ci ludzie potrafili głupot naopowiadać. Siedząca przed nią starucha nie zdążyłaby wyjąć różdżki, a już by ją załatwiła bez mrugnięcia okiem. Więc o jakim spotkaniu ze śmiercią tu mowa? Chyba dla tej baby.

Stara czarownica mieszkała w środku lasu. Jej chata ledwo się utrzymywała, a wnętrze sprawiało, że wszystkie wnętrzności ze środka można by było wyrzucić. W każdym możliwym zakamarku latające muchy, pomieszczenia wypełnione słojami o nieznanej zawartości, a zapach był gorszy od martwego trolla.

Jednak stara wiedźma była jedną z ostatnich możliwych opcji. Dinah jedynie zastanawiała się, jaką tym razem cenę będzie musiała ponieść. Zaczynała od najłagodniejszych opcji, kończąc na tych najgorszych, przez co jej wygląd ulegał stopniowemu zniszczeniu. I tak już wolała unikać wszelkich luster, widząc, co ze sobą zrobiła. A szczególnie jeśli ma wrócić do tego jedynego, to nie chcę zostać jego żywym koszmarem na jawie.

- Długo to będzie jeszcze trwało? - zapytała kąśliwie ze skrzyżowanymi ramionami. - Nie mam całego dnia.

- Cierpliwości panno Gaunt. - odezwał się zachrypnięty głos starszej kobiety. - Cierpliwość popłaca.

- Chyba dla ciebie. - prychnęła z grymasem i oparła się o ścianę. Stara jedynie wywinęła pomarszczone wargi ku górze.

Nie chcąc dłużej kisić się w tym zaduchu, Dinah wyszła przed chatę i zaczerpnęła większego powietrza. Niestety dla niej, nawet tutaj czuła ten odór z wnętrza domu staruchy. Właściwie jak na las to wszystko wokół tej rudery zdawało się pogrążone w kompletnym zniszczeniu. Ani jednego zwierzęcia wokół. Ani jednego rosnącego blisko drzewa. Tylko wydeptana obumarła ścieżka leśna i wyblakłe liście.

- To przez ten smród wszystko tu zdechło. - pomyślała, rozglądając się po okolicy.

Zaczęła spacerować wokół chaty i na tyle straciła poczucie czasu, że mimowolnie wracała myślami do Daniela. Jego gorący dotyk, miękkie wargi, oczy przepełnione miłością i ten cholernie piękny utęskniony wyraz twarzy. Myśląc o nim, zdobyła się na lekki uśmiech pod nosem, a dłoń przykładała sobie do klatki piersiowej, aby móc pamiętać, że jeszcze nie wszystko w niej umarło.

- Gotowe kochaniutka. - czarownica wyłoniła łeb zza chaty. Dinah prędko otrząsnęła się z ciepłych myśli i na nowo wróciła do swojej wyrachowanej postawy. W takich warunkach nie było mowy o okazywaniu żadnej formy dobroci.

Weszła za kobietą do wnętrza domu i spostrzegła fiolkę z błyszczącą na fioletowo cieczą.

- To jest to? - uniosła jednoznacznie brew. - To ma być lekarstwo?

- Tak jest kochaniutka. - stara złapała szkło w rękę i wyciągnęła rękę w stronę Dinah. - Niech twój brat to wypije, a jego przyszłość będzie kolorowa.

Zmrużając oczy, spojrzała wprost w wyłupiaste ślepia czarownicy.

- Jaka jest cena?

- Na ten moment? - starucha wydęła kąciki ust w upiornym uśmiechu. - Chcę ci jedynie powróżyć kochaniutka.

I że cię pomszczę | Gaunt's FamilyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora