20. Albo jeden, albo drugi.

47 18 97
                                    

Deportowała się w to samo miejsce, przy którym ostatni raz dane jej było widzieć Marvola. Dinah prędko wpadła do domu i skierowała się w stronę gabinetu, w którym oczekiwała spotkać starszego brata. Nie myliła się.

W półmroku ciemnych mebli gdzie jedynie niewielkie pomarańczowe światło słoneczne padało na jego twarz, siedział z ręką przy ustach i wpatrywał się w Dinah bez żadnych emocji. Jakby na nią tu czekał.

Powolnymi drżącymi nogami podchodziła w jego kierunku, a serce z nerwów lada chwila miało jej wyskoczyć z piersi. Nie wiedziała kompletnie czego się po nim spodziewać.

- Dinah siostro. - odezwał się spokojnie. - Jak miło cię widzieć.

Nie panując nad własnymi ruchami, załkała głośno, łapiąc dłońmi stojący przed nią fotel, aby powstrzymać się przed upadkiem. Marvolo podniósł brwi do góry, zaintrygowany jej zachowaniem.

- Marvolo błagam cię. - ścisnęła mocniej obicie skórzanego materiału. - Porozmawiajmy o tym.

- Ale o czym? - uniósł dłoń w górę w pytającym geście, aż nie rozszerzył oczu odkrywczo. - Ach o tym! - wskazał palcem na jej brzuch. - To, czego się dopuściłaś.

- Proszę cię... - powiedziała cichutko.

Wstał bezceremonialnie ze swojego miejsca, wręcz zarzucając dołem marynarki. Zaczął podchodzić do niej leniwym krokiem, na co obróciła się w jego stronę, aby stanąć z nim twarzą w twarz. Dostała po sekundzie siarczystego policzka w twarz, od którego aż odchyliła ciałem w bok, łapiąc się momentalnie za to miejsce.

- Jak mogłaś. - syknął przez zęby, ogromnie wściekły. - Jak mogłaś tak splamić nasz ród.

Zaciskając usta w wąską kreskę, wyprostowała się, trzymając dłoń na obolałym policzku. Utrzymywała z nim hardo kontakt wzrokowy.

- Zakochałam się. - odpowiedziała. - A to jest coś ważniejszego niż jakiś tam ród. Ale co ty możesz wiedzieć o miłości. - zlustrowała go od góry do dołu, krzywiąc się cała.

Zaczął się śmiać tak głośno, w tak gorzkim wydźwięku, że aż wszystko ją ścisnęło od środka. Ten śmiech nie zwiastował niczego dobrego.

- My nic nie wiemy o miłości Dinah. - stwierdził cierpko, uspokajając swój śmiech. - W naszej rodzinie takie coś jak miłość nie występuje.

- To nie rodzina nas definiuje, a nasze czyny. - odrzekła twardo.

- To, że przez parę miesięcy bawiłaś się w zakochaną wieśniaczkę, nie znaczy, że przestałaś być sobą Dinah. - oznajmił, znów popadając w rozbawienie. - Już zapomniałaś, ile ludzi zabiłaś, ilu torturowałaś, ilu krzywdę wyrządziłaś?

- Taka byłam kiedyś. - powiedziała, nie ustępując ze swojego stanowczego głosu. - A wiele z tych sytuacji zrobiłam dla Ominisa.

- Tak sobie to tłumacz. - śmiał się nieprzerwanie, wprawiając ją w coraz większe zmieszanie, ale nie dawała tego po sobie poznać. W końcu uspokoił się i nabierając głębszego teatralnego wdechu, powiedział: - No ale dobrze. To wybieraj. Nasz młodszy braciszek czy twój szlamowaty ukochany?

- Co? - spojrzała na niego kompletnie zdezorientowana.

- Który ma umrzeć.

Zbladła momentalnie, wpatrując się w niego pusto. Całe ciało w jednym momencie zaczęło dygotać jak szalone, a usta drżały, bojąc się powiedzieć cokolwiek.

- Ty sobie żartujesz... - wyjąkała, ledwo powiedziawszy.

- Dinah doceń to, że pomimo wszystkiego zależy mi na tobie i daje ci wybór. Więc wszystko w twoich rękach. - odparł beztrosko.

I że cię pomszczę | Gaunt's FamilyWhere stories live. Discover now