Salon kosmetyczny GenofewyJak codziennie rano, czyli koło 13, skacowana Giena zeszła do swojego salonu kosmetycznego, w którym już czekala jej pracownica i serdeczna przyjaciółka Jola Lojalna. Dziewczyny znają się już dwa lata, poznały się przez totalny przypadek. W miejscu gdzie teraz jest salon kosmetyczny, był kiedyś monopolowy, do którego Jola zawsze chodziła. Lojalna myśląc, że tam dalej jest jej ulubiony sklep weszła i została. Giena pijana pomyliła, Jole z kosmetyczką, którą zatrudniła. Dziewczyny obydwie pijane złapały szybko kontakt i Giena postanowiła, że Jola idealnie się nadaje do pracy. A że głupi zawsze ma szczęście okazalo się, że Jola prowadziła kiedyś własny interes kosmetyczny, ale przez alkoholizm wszystko legło w gruzach i to na serio. Pijana kiedyś wjechała do środka swojego salonu i wszystko się zawaliło. Tak się zaczęła ich piękna znajomość i droga Joli do trzeźwości, nie pije już półtora roku.
- Ej Joluś! Przyszły te nowe lakiery? - spytała się Gienia, wchodząc do pomieszczenia. Jola akurat siedziała przy swoim stanowisku i kończyła robić paznokcie jednej z jej stałych klientek i znajomej z spotkań AA.
- Są na zapleczu - odpowiedziała Lojalna, nie odrywając się od pracy.
Jola bardzo lubiła swoja pracw, była przyjemna i dobrze płatna, a jeszcze miała szanse pracować z swoją BFF. Giena po przygotowaniu swojego stanowiska, poszła się ubrać w swój panterkowy uniform. Po jakieś godzinie w salonie pojawił się zadowolony Grzesiu i jego najlepszy przyjaciel.- Boże uchroń nas - mruknęła pod nosem Giena. - Hej Grzesiu! Co ty tutaj robisz?
- Aa skończyliśmy szybciej lekcje, to stwierdziłem, że odwiedzę siostrę i Żakusia ze sobą wezmę. Pamiętasz Żaka? - spytał się najmłodszy.
- Taa pamiętam - odpowiedziała Giena. Nie ma za dobrych wspomnień z "Francuzem", który parę lat wcześniej wjechał jej autem do jeziora dwa razy, ale lubi 20latka i to bardzo.
- Giena, mon cher! (tłum. moja droga) - Żak podszedł do dziewczyny, przytulił ją i pocałował w obydwa policzki. - Tęskniłem mon beau (tłum. moja piękna).
- Co to za przychlasty? - spytała się Jola.
- To mój brat Grzesiu i jego przyjaciel Żak - odpowiedziała starsza z rodzeństwa.
- Aaa ten skurw... - nie dokończyła, bo Giena uderzyła ją w plecy. - Jestem Jola, miło mi was poznać.
- Heeeeeeejkaaaa, ja jestem Grzesiu - przedstawił się uśmiechnięty i podał dziewczynie dłoń. Jola odwzajemniła gest i pomyślała, że ten Grzesiu to nawet przystojny, może nawet ich znajomość się w coś przemieni.
- Je suis Żak, Mademoiselle ( tłum. Jestem Żak, Pani) - powiedział Żak i pocałował Lojalną w dłoń.
- Ja tylko polska gawari - odpowiedziała dziewczyna z niezręcznym uśmiechem.
- On też po polsku mówi, ale musi się chwalić swoi Francuskim - wyjaśniła Giena, wywracając oczami.
- Gieeena, chcesz mi zrobić paznokcie? - spytał się Bagiet, podchodząc do dziewczyny.
- Przyjdz wieczorem to Ci zrobię, ale rodzina i przyjaciele płacą podwójnie - rzekła Dawirgin, a Żak szczęśliwy znowu przytulił dziewczynę.
Bagiet miał coś w sobie, że trudno było mu odmówić, pewnie ten dziwny akcent francuski, a Giena zawsze miała do niego słabość, czasami sobie marzyła, żeby to Żak był jej bratem, a nie skurwysyn, ale nie można mieć wszystkiego w życiu niestety. Bagiet akurat miał dobre relacje z rodziną Dawirgin, nawet lepsze niż Grzesiu z nimi ma, czasami jak Dawirginowie byli zapraszani na rodzinne obiadki biznesowe to brali z sobą Żaka zamiast Grzesia. Starszy z chłopaków ma nawet własny pokój w rezydencji Dawirginów, w której normalnie spędza więcej czasu niż w własnym domu, ale nikomu to przeszkadza, Żak to prawdziwy aniołek, pomocny, uprzejmy i mądrzejszy od Grzesia. Jak jeszcze dziewczyny mieszkały w Warszawie, to Giena ćwiczyła robienie paznokci na Żaku. Z najmłodsza z sióstr "Francuz" robił sobie cotygodniowe maratony filmów Indiana Jones, z Gisela zaś prowadził wspólne lajwy na instagramie, a z Gaja i Gabrysiem jeździł na ryby.***
Weeeeeeekend
Mieszkanie Sióstr Dawirgin w Sosnowcu na ulicy Domowników 42Grzesiu wstał rano (o 15) z myślą, że zjadłby sobie pizze, więc szybko się ubrał i wyleciał z mieszkania na poszukiwanie pizzy. Po przejściu prawie 10 kilometrów, znalazł pizzerie, zadowolony wszedł do środka.
- Dzień dobry!! - przywitał się i podszedł do lady.
- Dobry - odmruknęła pracownica.
- Ja bym picke poprosił.- Robimy pizze tylko w tygodniu - odpowiedziała.
- Acha to na chuj otwarte jest?
- Ale niech Pan się wyraża!
- Przepraszam - odpowiedział - Acha to na cholerne otwarte jest?
- Ja szefem nie jestem - wzruszyła ramionami. - Idź pań do pizzerii obok, tam robią w weekend.
Tak jak powiedziała tamta kobieta, Grzesiu tak zrobił. Poszedł obok, wszedł do środka, a tam ta sama kobieta.
- Eee... dobry? - powiedział zmieszany Grzesiu.
- Dzień dobry! Witam w weekendowej pizzerii, czym mogę służyć? - odpowiedziała pracownica o wiele bardziej radosna niż była jeszcze parę minut temu.
- Co do chuja - mruknął Dawirgin pod nosem, ale stwierdził, że nie będzie tego komentować, bo ma za wielka ochotę na pizze. - Pizze z kurczakiem dużą, poproszę.
CZYTASZ
Ulica Domowników: Dawirgin "Zakała"
HumorGrzesiu Dawirgin najmłodszy z rodzeństwa Dawirgin po kolejnych perturbacjach szkolnych, zmuszony przez swoich bogatych rodziców, wyjeżdża do swoich starszych, już tak niebogatych sióstr do biednego Sosnowskiego mieszkanka na ulicę Domowników 42, gdz...